Reklama

"Nie osiągnąłem jeszcze wszystkiego"

Ray Wilson popularność zdobył z zespołem Stiltskin (wielki przebój "Inside"), ale znaczące miejsce w jego artystycznym CV ma posada wokalisty w grupie Genesis. Z okazji wydania boxu "Genesis vs. Stiltskin" szkocki wokalista spotkał się z Emilią Chmielińską.

W skład wydawnictwa (premiera w połowie września) wchodzi nowa płyta "Unfulfillment" Raya Wilsona i Stiltskin oraz koncertowy album "Genesis Classic - Ray Wilson & Berlin Symphony Ensemble - Live in Poznań".

Dodajmy, że Ray Wilson będzie główną gwiazdą wielkiej Gali Poplisty RMF FM, która odbędzie się 12 października.

Czy z godnie z tytułem płyty jako artysta czujesz się wciąż niespełniony?

- Cały czas towarzyszy mi to poczucie, że nie osiągnąłem jeszcze wszystkiego. Cały czas jestem blisko, ale nigdy u celu. To chyba cenne - wyobraź sobie, że docierasz do etapu, na którym czujesz, że osiągnąłeś wszystko to, co chciałeś. I co? W wymiarze twórczym twoje życie dobiegło końca. Artysta zawsze czuje, że może zrobić coś innego, coś lepszego, coś nowego. Trudno mi wyobrazić sobie, co czuł Freddy Mercury, kiedy napisał już "Bohemian Rapsody". Musiał myśleć: i co teraz? - bo przecież jest to utwór absolutny. Tak więc owszem, czuję niespełnienie, i uważam, że człowiek powinien je odczuwać.

Reklama

Jak wyglądały prace nad "Unfulfillment"?

- Materiał na moją nową płytę był rejestrowany w Polsce, w Niemczech, niewielka jego część także w Szkocji - tak tam misz-masz. Pracowałem oczywiście z moim zespołem, który w większości stanowią szkoccy muzycy. Za to klawiszowiec pochodzi z Polski, podobnie jak dwie skrzypaczki. Dwóch innych skrzypków jest z Berlina, wokalista jest z Puerto Rico, a właściwie z Bronxu... Jak widać, jest to niezła zbieranina, ale generalnie można powiedzieć, że jest to szkocko-polsko-niemiecki skład.

Do promocji wybrałeś utwór "American Beauty". Opowiedz o towarzyszącym mu teledysku.

- Wideoklip do piosenki "American Beauty" tak naprawdę niewiele ma z nią wspólnego. Dość często zresztą widzi się takie teledyski. Utwór opowiada o amerykańskim śnie. Pisząc go, wyobrażałem sobie, że jestem amerykańskim żołnierzem, który go śpiewa. Wyobraź więc sobie, że jesteś żołnierzem armii amerykańskiej i śpiewasz te słowa, a potem wczytaj się w nie - wtedy być może zrozumiesz, o czym śpiewam w tej piosence. Ów żołnierz kwestionuje w niej swój amerykański sen; pyta: gdzie on jest? On sam jest w Afganistanie, Iraku czy jeszcze gdzieś indziej... i stawia znak zapytania nad tym swoim snem. O tym właśnie opowiada ten utwór.

- W teledysku widzimy natomiast wnętrze amerykańskiego klubu bluesowego - to oczywiście odwołanie do bardzo słynnej tradycji. W pewien sposób pasuje do opowiadanej historii, ale bezpośrednio się do niej nie odnosi.

Zobacz teledysk "American Beauty":

W skład boxu wchodzi także płyta "Genesis Classic". Który z twoich sławnych poprzedników w Genesis jest przez ciebie ceniony najbardziej?

- Trudno mi powiedzieć, który z moich poprzedników w Genesis jest moim ulubieńcem. W twórczości Petera Gabriela najbardziej podoba mi się okres jego solowej kariery, a nie ten, kiedy śpiewał w Genesis. Podobało mi się wiele jego solowych nagrań. Pierwszą jego płytą, jaką kupiłem, było jego czwarte solowe wydawnictwo - świetna płyta. Jeśli chodzi o Phila Collinsa, to najbliższy jest mi wczesny etap jego kariery w Genesis, kiedy został wokalistą. Nagrał wtedy z zespołem płytę "A Trick of the Tail". Był to 1976 rok. W zespole wciąż jeszcze grał wówczas na gitarze Steve Hackett. Tego właśnie Phila lubię najbardziej. Zresztą - na przestrzeni lat stworzył on wiele świetnych utworów, z Genesis i jako samodzielny muzyk. To naprawdę wielki artysta. Czy mam ulubieńca? Trudno to stwierdzić; pod pewnymi względami to Peter, a pod pewnymi - Phil; obaj są geniuszami.

- Moim ulubionym albumem Genesis jest właśnie "A Trick of the Tail", pierwszy, który zespół nagrał z Philem jako wokalistą. A moja ulubiona piosenka Genesis? Chyba "Mama"; zresztą również śpiewana przez Phila. A jeśli chodzi o Petera Gabriela, bo wypadałoby o nim też w tym kontekście wspomnieć, to moją ulubioną piosenką z jego repertuaru jest "Blood of Eden", pochodząca z okresu solowego. To piękny utwór.

Ponoć za pomysł nagrania "Genesis Classic" stoją głównie twoi fani? Nie byłeś sam do tego przekonany?

- Odkąd przestałem grać z Genesis, zadawałem sobie to pytanie: co robić? Ludzie dopominali się o piosenki Genesis, także te, które ja nagrałem z zespołem. Miałem problem z tym, jak do tego podejść, jak się za to zabrać. Czułem, że jeśli będę je wykonywał tak, jak brzmiały one w wykonaniu Genesis, efekt nie będzie tak dobry, jak oryginał. To Genesis jest oryginalnym wykonawcą, i tyle. Zacząłem więc od nagrywania akustycznych wersji niektórych utworów, bo to już było coś troszeczkę innego. Sprawiało mi to dużą frajdę; powstało w ten sposób dużo fajnych, akustycznych kawałków, z których byłem zadowolony.

- Potem jednak zaczęły docierać do mnie głosy, że ludzie chcą słuchać "Congo" i "Calling All Stations" w moim wykonaniu. To monumentalne utwory, nad których akustyczną wersją nie pracowałem. Pomysłem na ich nowe zaaranżowanie okazało się podejście nieco klasyczne - nie mam na myśli orkiestry, tylko mały zespół: cztery smyczki i klasyczny fortepian. Wziąłem na warsztat partie klawiszowe z oryginalnych utworów i rozpisałem je na skrzypce i fortepian. To wciąż te same utwory, ale coś się w nich zmieniło - dzięki czemu zyskały one nieco wyjątkowości, świeżości, a ja sam zyskałem odskocznię do wykonywania tego repertuaru, bo ludziom naprawdę się to podoba. Bardzo mnie to cieszy.

Tłum. Katarzyna Kasińska

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ray Wilson | Genesis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy