Reklama

"Najmocniej jak się da"

Przybili piątkę ze Stonesami, pili Jacka Danielsa z Lemmym, pojechali w trasę z Iron Maiden. A odkąd AC/DC przestali wydawać nowe albumy, to oni dostarczają nam prawdziwie wysokooktanowego, australijskiego rock n' rolla. Airbourne! Poza tym znani są z genialnych koncertów, co bez wątpienia udowodnią 4 czerwca na warszawskim Impact Festival. A że właśnie wydają swoją trzecią płytę, INTERIA.PL wzięła na spytki perkusistę, Ryana. Utwór otwierający "Black Dog Barking" nosi tytuł "Ready To Rock", pierwsze pytanie musiało więc brzmieć...

Jesteś gotowy by dać czadu?

Ryan O'Keeffe: - O tak, zdecydowanie!

Ale ponoć byłeś gotowy, już mając 11 lat?

- Absolutnie! Zacząłem grać jako 11-latek. A swój pierwszy koncert zagrałem mając 13. Joel (starszy brat Ryana, wokalista i gitarzysta Airbourne - przyp. aut) zaczął wcześniej niż ja. To znaczy też kiedy miał 11 lat, ale jest cztery lata starszy ode mnie... Złapał za gitarę, a cztery lata później nasi rodzice zorientowali się, że nie ma z kim grać, więc kupili mi bębny. I od tego czasu gram w kółko ten sam rytm (śmiech).

Reklama

A co zagraliście na tym pierwszym koncercie?

- Chyba "Dirty Angel" - który znalazł się na naszym pierwszym EP. Poza tym "Fortunate Son" Creedence Clearwater Revival, i zdaje się"Bringing It Back From Mexico" (to utwór JJ Cale'a - przyp. jor). No i oczywiście "Whole Lotta Rosie".

To naprawdę rodzice pchnęli cię w objęcia diabelskiego rock n' rolla?

- Joel zamęczał ich marudzeniem, że nie ma z kim grać. No a Ryan? - spytali. Spoko, tylko trzeba mu kupić bębny - odparł. No i kupili...

I dałeś się tak łatwo ustawić w roli perkusisty?

- To Joel był zawsze gitarowym wymiataczem, był genialny. A że wszystkie kapele, których słuchaliśmy, grały na 4/4, bardzo łatwo było mi zacząć z nim grać, nie umiejąc nic. Wiesz, z bratem od małego gadaliśmy o muzyce, marzyliśmy o graniu tras. Potrafiliśmy przegadać całą noc na temat tego, jaki będziemy mieli autobus (śmiech). A teraz go mamy - co jest absolutnym wariactwem! Możliwość spełnienia dziecięcych marzeń jest czymś naprawdę, naprawdę, naprawdę fantastycznym. Nie lekceważymy tego i nie uznajemy za coś oczywistego i pewnego.

Zobacz Airbourne w teledysku "Blonde, Bad And Beautiful":

Ponieważ mój dziadek był pilotem, chętnie się dowiem: dlaczego Airbourne, czyli prawie airborne, czyli "lotniczy"?

- No cóż, zawsze byliśmy bardzo pewni siebie i robiliśmy wszystko na maksa. Kiedy jesteśmy na scenie, zawsze gramy tak, jakby to miał być nasz ostatni koncert. Wiem, że powtarzam to w każdym wywiadzie, ale nie wiem, jak inaczej mógłbym to opisać - po prostu walimy najmocniej, jak się tylko da (śmiech). Joel daje z siebie wszystko, przez cały czas trwania koncertu. I Airbourne wydawało nam się idealnym opisem tego wszystkiego. Kiedy szukając nazwy natknęliśmy się na to słowo, od razu wiedzieliśmy, że to jest to! Metallica jest metalowym zespołem, więc taka nazwa idealnie do niego pasuje. A Airbourne oddaje stuprocentowo to, kim jesteśmy my! I nasz wysokoenergetyczny, rock n' rollowy show, w którym napięcie nie opada ani na chwilę.

Jakie największe marzenia udało się wam zrealizować? Nagranie teledysku z Lemmym z Motorhead było czymś takim?

- Absolutnie! Siedzieliśmy z Lemmym, piliśmy Jacka Danielsa i jedliśmy chipsy. Stary, to było niesamowite! Ale kurczę, graliśmy przecież ze Stonesami (13 kwietnia 2006, w Australii - przyp. aut), zjeździliśmy Wielką Brytanię na trasie z Iron Maiden (w 2011 - przyp. aut). Kiedyś kupowałem dosłownie każdy gadżet Iron Maiden, jaki tylko się pojawił - włączając w to piłki golfowe. Chociaż w życiu nie grałem w golfa (śmiech). I od tego przeszedłem do grania z Maidenami. Na tej trasie nie było nikogo innego - tylko my i oni. Nie wiem, czy to do nas tak naprawdę do końca dotarło - to jest zbyt dobre, żeby było prawdziwe. A to przecież dopiero początek - kto wie, co nas jeszcze czeka?

Mieliście szansę spotkać się ze Stonesami osobiście? To ponoć nie jest łatwe.

- Tak! Kiedy szli na scenę, Keith Richards przybił z Joelem piątkę. Mick Jagger zawołał: Melbourneńczycy - co prawda nie pochodzimy z Melbourne, ale tam graliśmy - i powiedział Charliemu Wattsowi, że my to my. I zamieniliśmy dwa zdania, a nawet zrobiliśmy sobie z nimi zdjęcie! Ludzie z ich ekipy technicznej ostrzegali nas, żebyśmy lepiej się Stonesom nie naprzykrzali, bo przecież nie ma czasu, trzeba grać koncert - a oni sami do nas zagadali, chociaż musieli już iść na scenę. To pokazuje, jak świetnymi są gośćmi. A z Maidenami było jeszcze lepiej. Nicko McBrain od razu podszedł do mnie - hej stary, zobacz jakie mam bębny! Wiesz, zorientowałem się, że największe i najgenialniejsze kapele to zwykle przesympatyczni ludzie. Nie spotkałem żadnego wielkiego zespołu, który nie byłby miły - i to jest ekstra!

Jest coś w rock n' rollowym stylu życia, czego nie lubisz?

- Nie! Uwielbiam pić, jeść, podróżować. Człowieku, jeździmy sobie busem i gramy w gry wideo - czy może być coś fajniejszego? Kurczę, siedzę w Paryżu i rozmawiam o moim zespole i naszym nowym albumie. Czego chcieć więcej?

"Too Much, Too Young, Too Fast" - zobacz klip:

A czy jako zespół macie jakieś zaskakujące inspiracje, których nikt by się po was nie spodziewał?

- Niech pomyślę. Wychowaliśmy się przy muzyce irlandzkiej. Nasz ojciec był też muzykiem i grał coś, co można by nazwać dziwnym folkiem. Bardzo często uczestniczyliśmy w sesjach, podczas których wszyscy siedzieli w kręgu, grali irlandzkie piosenki i pili Guinnessa. Poza tym zawsze inspirowali nas ciężko pracujący ludzie. Budowniczowie chociażby. Nieważne, jaki wykonywali zawód, jeżeli była to ciężka praca, zawsze to nam imponowało.

Czy dlatego nad nowym albumem pracowaliście, jak mówicie: niezliczone godziny, siedem dni w tygodniu, w święta i w Sylwestra?

- Tak! Pracowaliśmy w weekendy i święta! To było zbyt ważne, żeby sobie odpuścić. Nagrywając tę płytę, chcieliśmy, aby była naprawdę, naprawdę dobra. Że gdyby przyszło nam umrzeć po nagraniu jej, poszlibyśmy do piachu szczęśliwi. I jestem stuprocentowo pewny, że to nasza najlepsza płyta, a jest ekstremalnie trudno coś takiego osiągnąć. Kiedy wydawaliśmy "No Guts No Glory" (drugi album z 2010 roku - przyp. aut) wszyscy nam mówili: nie dacie rady przebić pierwszej płyty. I to jest prawda - masz całe życie na przygotowanie debiutu, za to bardzo mało czasu na zrobienie płyty numer dwa. Dlatego przy trzecim powiedzieliśmy sobie, że musi powstać coś, co bez wahania będziemy mogli nazwać najlepszą płytą Airbourne. Magnum opus, album ostateczny. I, jak sądzę, dopięliśmy swego.

"Black Dog" to nawiązanie do Led Zeppelin?

- Czarny pies to symbol czegoś, co cię prześladuje w snach. Czegoś, co staje ci na piersiach i cię dusi, albo co cię próbuje dopaść. Takie znaczenie ma czarny pies w naszej kulturze. Natomiast tekst piosenki odnosi się do wszystkiego, co jest sztuczne i fałszywe. My jako zespół jesteśmy zawsze szczerzy, prawdziwi i szanujemy wszystkich muzyków, którzy tacy są. Nieważne, co grasz - jeśli robisz to z głębi serca, to znaczy że nikogo nie oszukujesz.

Chociaż album mi się podoba, uważam, że brzmi jeszcze bardziej jak AC/DC niż wasze poprzednie i tak przecież mocno AC/DC'owe płyty. Nie wydaje ci się, że wasze inspiracje tym zespołem są aż nazbyt oczywiste i wyraźne?

- Inspiruje cię to, co cię inspiruje. Jeśli mielibyśmy specjalnie się zmieniać, grać nie to, co chcemy, ale to, czego ktoś mógłby od nas oczekiwać, wtedy to nie miałoby w ogóle sensu. Tak naprawdę chcemy wyłącznie wyjść na scenę i grać nasze piosenki. I nie chcemy przejmować się tym, że brzmią podobnie to tego, czy innego zespołu. AC/DC słuchamy od zawsze i od zawsze chcieliśmy robić to, co oni. Kochamy taką muzykę i kochamy ją szczerze.

I nigdy nie nagracie ballady?

- Ballady? Nieeee. To nie dla nas. Gdybyśmy mieli zagrać taki utwór na żywo, to nie byłby już Airbourne. Przez trzy i pół minuty czekalibyśmy, aż się wreszcie skończy - a to nie jest coś, co chciałbym robić w życiu. Ani żaden z nas. Chcemy wyjść na scenę, złapać was za fraki i przez półtorej godziny wytrząść z was wszystko. I chcemy, żebyście wy zrobili z nami to samo.

W czerwcu gracie w Warszawie, podczas Impact Festival. A jak wspominacie koncert na Przystanku Woodstock w 2011 roku?

- Naprawdę będziemy w Warszawie? Ale czad! Nie wiedziałem o tym, bo wciąż siedzimy w studiu, kończąc mastering. To wspaniale, bo koncert na Woodstock był niesamowity! Największy tłum jaki kiedykolwiek widzieliśmy. A do tego mnóstwo błota i ludzi, którzy bawili się jak szaleni. I wóz strażacki, który przedzierał się przez publiczność. Mamy w domu nagrodę, którą zdobyliśmy za ten koncert. Nie mogę się doczekać, aż znowu dotrzemy do Polski!

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Airbourne | Lemmy | The Rolling Stones
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama