Reklama

"Nadnaturalny pesymizm"

Pochodząca z Topeka, w stanie Kansas, deathmetalowa grupa Origin, za sprawą swojego trzeciego albumu "Echoes Of Decimation", jest dziś w życiowej formie. Precyzja i niesamowita szybkość nowe dokonania Origin z pewnością przybliżyły Amerykanów do osiągnięcia pełnego sukcesu na deathmetalowej scenie. Następca docenionej przez krytykę i fanów płyty "Informis Infinitas Inhumanitas" z 2002 roku, trafił na sklepowe półki 15 marca, ponownie z logiem cenionej Relapse Records. W rozmowie z Bartoszem Donarskim wokalista James Lee wyjaśniał drogę powstawania nowego materiału, dementował nadnaturalne umiejętności perkusisty, opowiadał o sile amerykańskiego metalu i nieodpartej chęci zawitania w końcu na Stary Kontynent.

To, co zrobiliście na "Echoes Of Decimation" jest powalające. Wybiegając mocno przyszłość, zastanawiam się, czy przebicie tej płyty będzie w ogóle możliwe. Przecież ten album jest maksymalny pod każdym względem.

Cóż, dziękuję bardzo. Jesteśmy zadowoleni z tego, jak wyszedł nam ten materiał. Nie mam pojęcia, w jaki sposób uda nam się przebić ten album, ale z pewnością coś wymyślimy. Już w tej chwili piszemy nowe utwory, i muszę powiedzieć, że są one nieco inne, nadal jednak niszczące.

Czy James King, wasz perkusista, to rzeczywiście człowiek z krwi i kości? Jego gra musi zapewne przypominać wirujące ręce Bruce?a Lee. Szybkość jego gry szokuje i onieśmiela.

Reklama

O tak, James jest stuprocentowym człowiekiem. Co godne podkreślenia, pierwotnie był gitarzystą, a na perkusji gra zaledwie od czterech lat. W Origin udziela się dopiero od półtora roku. Zawsze był przyjacielem tego zespołu i przychodził na wiele naszych koncertów. Mieszka dosłownie kilka bloków od naszej sali prób, dlatego również z tego względu jego wyrób jest dla nas idealny. Interesuje go wyłącznie brutalny metal i tylko to jest mu potrzebne do życia. Spisał się na medal.

Wasze wcześniejsze albumy miały wolniejsze partie. Pojawiały się również złamania rytmu i bardziej wgniatające momenty. Z kolei "Echoes Of Decimation" to przed wszystkim szybkość i frontalny atak na zmysły. Plan był pewnie taki, aby złapać słuchacza w pułapkę, w której nawet oddychanie będzie sprawiało olbrzymi kłopot. Jakie były wasze postanowienia przed wejściem do studia?

Prawdę mówiąc, nie było w tym z góry opracowanego planu. Tak po prostu ten album nam wyszedł. Racja, "Echoes..." jest szybszy i bardziej bezpośredni niż niektóre nasze poprzednie materiały, ale uważamy jednocześnie, że ma on w sobie więcej dynamizmu. Faktycznie, nie ma tu wyraźnych zwrotów akcji, ale nie jest to też tylko jedna szybkość od początku do końca. Zmiany obecne są w różnych miejscach i myślę, że nowy materiał jest nawet bardziej chwytliwy od tego, co nagraliśmy wcześniej.

Gdzie rejestrowaliście "Echoes Of Decimation"? Brzmienie przytłacza masywnością.

Perkusję i ścieżki gitar nagrywaliśmy w studiu "Black Lodge" w Kansas, z Robertem Rebeckiem. Zajęło nam to tydzień. Wokale zrobiłem w domu Clinta [Appelhanza, gitarzysty Origin, znany również z Unmerciful - przyp. red.]. Clint ma u siebie sporo sprzętu, a to pozwoliło mi na spokojne zajęcie się wokalami, w przyjaznej atmosferze. W tym samym miejscu nagraliśmy również bas. Miksy wykonano ponownie w "Black Lodge". Cały proces trwał około miesiąca. Nie było łatwo, ale i nie trudniej niż przy powstawaniu innych albumów.

Nie wiem, czy będziesz miał coś przeciwko, ale moim zdaniem, muzycznie i wokalnie, Origin przypomina mi Cannibal Corpse. Ta sama brutalność, szybkość, doskonała technika i charakterystyczna wokalna dualność. Co ty na to?

No cóż, nie ukrywam, że George "Corpsegrinder" to mój ulubiony wokalista i źródło największej inspiracji. Prócz tego, mam jeszcze kilku innych faworytów, jak np. Kevina Sharpa z Brutal Truth i to, co zrobił na "Need To Control". Najprościej mówiąc, ci dwaj goście są dla mnie punktem wyjścia, jeśli chodzi o to, do czego zmierzam ze swoim głosem, jego barwą i dzikością. Niemniej, nie próbuje ich kopiować. Co do samej muzyki, nie wydaje mi się, abyśmy mieli cokolwiek wspólnego z Cannibal Corpse. Jesteśmy o wiele szybsi i rytmicznie bardziej techniczni od nich. Ich sposób pisania riffów jest bardzo odmienny od naszego. Tak czy inaczej, to porównanie odbieram jako komplement, gdyż Cannibal Corpse to jedna z najlepszych grup, jakie kiedykolwiek powstały.

Niektórzy z was grają również w innych zespołach. Który z nich wszystkich jest właściwie dla was priorytetem? I czy nie jest to w pewnym sensie problem?

Clint, Mike [Flores, bass] i James mają jeszcze inny zespół o nazwie Unmerciful, którym zajmują się, gdy w Origin jest trochę więcej wolnego czasu. Ostatnio dodali do swojego składu naszego starego gitarzystę Jeremy?ego Turnera, bo Cannibal Corpse znów pracuje z Robem Barrettem [Jeremy odszedł z Origin w 2004 roku, aby wspomóc na trasach Cannibal Corpse, przyp. red.]. Ten zespół brzmi inaczej, choć wciąż bardzo brutalnie. Od tej pory mają na swoim koncie jedynie nagrania demo.

Ja z kolei zagrałem na kilku trasach z kalifornijskim Vile. Ich wokalista praktycznie w ogóle nie jeździ na trasy, także wziąłem tę robotę. Lubię bardziej zwierzęce wydzieranie się, które obecne jest w ich muzyce. Jednak Origin jest dla nas na pierwszym miejscu. Innymi sprawami zajmujemy się wyłącznie w czasie, gdy Origin ma chwilowy przestój.

O czym starasz się opowiedzieć na "Echoes..."? Jest coś, co spaja wszystkie teksty na tym albumie?

Nie tym razem. Te utwory dotyczą wielu różnych tematów, nie są też tak dosłowne, jak to było na "Informis Infinitas Inhumanitas". Tamta płyta była w większości o terroryzmie i końcu świata. Nowe teksty są bardziej tajemnicze, mają ukryte znaczenia. Lubię pisać na różne tematy, choć wszystkie obracają się wokół niemal nadnaturalnego pesymizmu, negatywnych sił, pochłaniających wszystko i przed którymi nie można uciec. Niektóre z nich są fikcją, inne nie.

Czasami Origin określa się mianem death/grind. To trochę dziwaczne, bo gracie przecież konkretny death metal, tyle tylko, że bez zbędnych wypełniaczy ? czysty atak. Czasami niektórym wydaje się, że jeśli coś jest szybsze od Morbid Angel czy Deicide, to musi to być grindcore. Bzdura.

Wiesz, nie ma nic przeciwko nazywaniu nas zespołem death/grind. To wydaje się nawet pasować, bo, oczywiście, gramy death metal, choć z pewnością nietypowo. Mamy sporo wpływów grind, które pojawiają się tu i ówdzie. Z drugiej strony, te grindowe elementy też nie należą do normy, spotykanej u innych zespołów w tym stylu. Najprościej mówiąc, robimy to, co chcemy i staramy się, żeby to było interesujące i świeże.

Zmieniając temat, zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego amerykańskie zespoły są po dziś dzień niekwestionowanymi mistrzami death metalu? Owszem, można tu również wspomnieć o Szwecji, Holandii czy wreszcie Polsce, jednak potencjał drzemiący w waszej scenie wciąż nie ma sobie równych.

Cóż, nie powiem, że europejskie zespoły są słabe, bo naprawdę wiele z nich uwielbiam. Osobiście jestem wielkim fanem black metalu, a w Stanach nie ma tak naprawdę blackmetalowych grup, które wzbudzałyby moje zainteresowanie. Wyjątkiem może być Kult Of Azazel. Europie wydaje się brakować bardzo szybkiej i technicznej muzyki, takiej, którą mamy tutaj, w USA i Kanadzie. Jest może kilka zespołów, choć uważam, że szwedzkie brzmienie wkrada się do innych europejskich formacji.

Poza tym, wygląda na to, że mocny i brutalny metal w Europie za bardzo przypomina Skinless i Internal Bleeding, a to nie wywołuje u mnie ciekawości. Moimi ulubieńcami na europejskiej scenie są Disavowed i Spawn Of Possession. Jestem też wielkim fanem pierwszych trzech albumów Sinister, no i oczywiście Napalm Death. Jest tego nawet całkiem sporo. Nie ma jednak pojęcia, dlaczego jest tak duża przepaść pomiędzy amerykańskim i europejskim death metalem.

Origin nie jest jeszcze w Europie zespołem wystarczająco rozpoznawalnym. Będziecie starali się to zmienić? Trzeba powiedzieć, że niektóre grupy z Relapse Records, jak Cephalic Carnage, Exhumed czy Skinless, zyskały wiele na popularności, po tym, jak pojawiły się u nas na trasach i letnich festiwalach. Mam nadzieję, że również i wam dana będzie ta szansa.

Jestem całkowicie przekonany o tym, że w Europie jesteśmy zespołem wciąż pomijanym. Wynika to z tego, że nie mieliśmy jeszcze okazji tam przyjechać. Oczywiście, wiem, że sporo ludzi nas zna, ale jeśli tylko zawitamy do Europy, nasza sytuacja będzie wyglądała znacznie lepiej. Wówczas będziemy mogli każdemu udowodnić, że jesteśmy prawdziwi i, że nikt tu się nie opie****. Nie mogę się już tego doczekać. Nigdy nie byłem w Europie i zrobię wszystko, żeby do was przyjechać.

No to czekamy! Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wokalista | metal | szybkość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy