Reklama

"My się dobrych wzorców nie wstydzimy"

Jarosław Hejenkowski, autor "Encyklopedii Polskiego Reggae" i redaktor naczelny ogólnopolskiego reggae-kwartalnika "Free Colours", nazwał Paraliż Band najlepszym w Polsce zespołem roots reggae.

A jacy tak naprawdę są, jakie mają plany odnośnie przyszłości oraz czym się inspirują, macie okazje przekonać się w wywiadzie z basistą i jednym z założycieli zespołu Jarkiem Rygielskim. Rozmowa, która odbyła się podczas koncertu w Poznaniu, a dotycząca nowego albumu "Vintage" i samego projektu muzycznego Paraliż Band, pozwoliła bliżej poznać ich niezwykle ciekawą historię, w którym roots reggae odegrało wielką rolę. Z muzykiem rozmawiał Marcin Danielewski.

Do Poznania przyjechaliście promować swój najnowszy album "Vintage" i o nim też przede wszystkim chciałbym porozmawiać. Powiedz mi skąd się wziął pomysł, aby muzykę, za której granie jesteście cenieni, a więc roots reggae osadzić klimatach lat 70. i 80. XX wieku. Czy jest to efekt tylko waszych fascynacji czy też może stwierdziliście, że polski rynek muzyczny związany z jamajskich graniem potrzebuje takiego nawiązania do klasyki tego gatunku?

Reklama

Głównie wynika to z naszych pasji i w zasadzie z niczego innego. Muzyka była zawsze tym, co chcieliśmy robić i szukaliśmy właśnie w klasyce inspiracji. Powiem szczerze, że kiedy słucham tego co dzieje się w tym nowym reggae, to niestety nie odnajduje się w tym. Nic innego mnie nie fascynuje, jak właśnie klimat lat 70. i 80. Stąd są też te inspiracje.

Oczywiście, cały czas staramy się konsekwentnie podążać tą drogą i sami też nazywamy się zespołem grającym roots reggae. Jednocześnie jeśli jesteśmy tak określani to chwała tym, którzy tak to widzą. My sami chcemy odzwierciedlać brzmienie roots reggae charakterystyczne dla tamtych lat miękkie, trochę chropowate i szeleszczące. A czy nam się to udało, trudno mi powiedzieć. Mam jednak nadzieję, że chociaż w jakimś pierwiastku to się powiodło.

Poświeciliście sporo czasu i energii na przygotowanie nowego albumu, bo w zasadzie od drugiej dekady sierpnia 2008 roku wyłączyliście się z życia koncertowego. Nie obawiacie się, że jeśli dość oryginalny pomysł na nagranie tej płyty, nie wypali, tzn., album odbije się słabym echem wśród fanów reggae, to wtedy w pewnym sensie stracicie na tym?

Z biegiem różnych wydarzeń jakoś się wyłączyliśmy z koncertowania. Ta przerwa być może dodała nam energii, to się okaże. Nie było to jednak planowe wyłączenie. Tak się stało, że przestaliśmy grać i być może dobrze.

Ten czas oczekiwania między ostatnimi koncertami, a wydaniem płyty może wzbudził większe zainteresowanie. Oczywiście, ja mogę tylko hipotetycznie poruszać się w tym temacie.

Fani Paraliżu Band zapewne oczekują tego, aby wasz trzeci już album był przynajmniej tak dobry, jak poprzednie płyty długogrające "Paraliż Band" z 2002 roku oraz "Take Raggae Grammy" z 2005 roku. Czyli powinien cechować się przynajmniej melodyjnością, ciekawymi aranżacjami muzycznymi oraz szerokim instrumentalium. A jaki jest tak naprawdę ten nowy album?

Jak zaczynaliśmy pierwsze rozmowy o tym albumie to ja osobiście bałem się, że nie będzie on taki jak poprzednie. Wydaje mi się, że jest on podobny i taki też chciałbym żeby był w odbiorze.

Jeżeli mówisz o aranżacjach czy melodiach to mam nadzieję, że tak jest. My sami uważamy, iż melodia musi być najważniejsza. Z aranżacjami to jest to co nam się uda. Jeżeli naszą muzykę ludzie odbierają tak jak mówisz to chwała im za to i wielkie dzięki.

A co z waszą trasą koncertową promującą album "Vintage". Na razie liczba zapowiadanych koncertów nie jest zbyt liczna. Czy sama promocja płyty poprzez granie na żywo będzie w pewien sposób ograniczona, czy raczej właśnie na ten element kontaktu z waszymi fanami będziecie próbowali stawiać?

Chcemy robić to nie inaczej niż ostatnio, czyli będziemy po prostu jeździć po Polsce. Nie mamy jednak typowej trasy koncertowej i nie sądzę żeby była. Oczywiście, ona musi się tak nazywać, ale robione to będzie weekendami.

Nie jesteśmy bowiem formacją nastawioną na utrzymywanie się z tego co robimy muzycznie. Każdy z nas ma swoje sprawy w życiu prywatnym, a granie jest frajdą, odskocznią od rzeczywistości i alternatywą na jakieś problemy w życiu. Jeśli ktoś w pracy się z nas zdenerwuje to może powiedzieć, a co mnie tam, mam jeszcze zespół. Na tym to polega.

Trasy koncertowej jako takiej nie będzie. Jeździmy dorywczo i jeśli się zdarzy, że ktoś gdzieś nas zaprosi to zagramy. Nie ma jednak takiego nastawienia, że robimy ostrą promocję, bo musimy się pokazać z tym nowym albumem. Po prostu jeżeli się uda i sprzedamy nakład to będzie dobrze. Póki co nic się nie zmienia do początku działalności, gramy tym samym trybem, czyli od okazji do okazji.

Paraliż Band jest uznawany za jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, polski zespół grający roots reggae. Nie ciąży na was czasami brzemię tak pozytywnych ocen?

My jesteśmy złaknieni tego, żeby ktoś docenił naszą muzykę, ponieważ jak zauważyłeś odstajemy swoimi zainteresowaniami i twórczością nieco od trendów w muzyce jamajskiej. Wobec czego jeżeli ktoś to docenia, to my jesteśmy bardzo szczęśliwi. Oczywiście, są głosy że gramy nudno, o byle czym, mówiąc krótko o kwiatkach i pierdołkach.

My jednak śpiewamy, gramy i dajemy z siebie to co najlepsze. Nie damy też nic więcej poza to, co w nas drzemie.

Na swoje uznanie wśród fanów musieliście trochę popracować. W tym roku mija trzynasta rocznica waszego powstania. Czyli istniejecie już całkiem długo, wiele zespołów z polskiej sceny reggae może wam pozazdrościć takiego stażu. W tym czasie sporo też wydarzyło się w waszej karierze muzycznej. Wydaliście trzy płyty długogrające, wasze utwory znalazły się na składankach "Toruńska Scena Muzyczna" oraz "Far Away From Jamaica", do tego dodać należy występy na największych festiwalach reggae w Polsce, jak "Reggae Ostróda Festiwal", toruński "Afryka Festiwal", "Reggae nad Wartą" w Gorzowie Wielkopolskim, "Reggae na Piaskach" w Ostrowie Wielkopolskim czy "Festiwal Reggae & Bluesa" w Zbicznie. Jak ty oceniasz ten wasz dotychczasowy dorobek z perspektywy już trzynastu lat działalności?

Można powiedzieć, że gramy już dość długo. Jednak gdyby spojrzeć z perspektywy muzyków nagrywających na Jamajce to jesteśmy daleko w tyle. Nie chodzi jednak też o to abyśmy nagrywali trzy albumy rocznie.

Jak zauważyłeś gramy też wstecz, my zwykle nie nagrywamy utworów świeżych, rejestrujemy raczej to, co zdarzyło się od czasu wydania jednej płyty do drugiej, plus jakieś nowsze "bonusy".

Pewien dorobek mamy, ale tak naprawdę największą zaletą tych trzynastu lat jest to, że jako całość zespołu egzystujemy, że to się nie rozsypało. Wzmacnia tym więzi między nami i dlatego cieszę się, iż po pół roku znów ruszyliśmy i gramy koncerty. To bowiem zacieśnia naszą znajomość. Tym bardziej, że zaczynało się to rozchodzić, w końcu każdy ma swoje życie, itd.

Paraliż Band składa się przede wszystkim nie z muzyków, ale z kumpli i każdy wyjazd na koncert traktujemy jako kolejne spotkanie znajomych i jako element, który zaciska łączące nas od parunastu lat więzi.

Na szczęście tak się dzieje, że nie mamy między sobą większych konfliktów. Oczywiście, zdarzają się drobne utarczki, jak to wśród ludzi, ale na razie jest tak, że dajemy radę i nie idziemy na noże (śmiech).

A jak wyglądały początki waszego zachwytu nad reggae? Zaczynaliście bowiem od punku i przecież mogliście wybrać właśnie tą drogę muzyczną. A mimo to zdecydowaliście się na jamajskie granie rytmów roots reggae spod trójkolorowej flagi.

Z reggae to jest tak, że każdy z nas myślał kiedyś o tym żeby je grać. Ja od dziecka, odkąd zacząłem marzyć o tym żeby być muzykiem, to właśnie reggae przykuwało moją uwagę. Tylko niestety kiedy złapaliśmy za gitary to się okazało, że żaden z nas nie potrafił grać. Dlatego próbowaliśmy punku, bo był on dla mnie mniej wymagający, choć ktoś może się ze mną nie zgadzać, jeśli chodzi o czystość, o brzmienie itd., niż reggae.

W punku musi być wszystko szybko, mocno, głośno i na temat. Dlatego też w początkach działalności byliśmy w stanie tylko to zagrać. Z czasem punk wykształcił w nas pewne umiejętności, które pokierowaliśmy w dalsze rejony muzyczne. Tak doszło do tego, że udało się nam zagrać jeden, dwa, trzy numery reggae i to było właśnie to.

Z początku nie ustaliliśmy, że robimy tylko roots reggae aczkolwiek nigdy nie opieraliśmy się na niczym innym, jak tylko na klasycznych zespołach jamajskich, takich jak Burning Spear, nieoceniony Bob Marley, nie osiągalny pod względem umiejętności Steel Pulse, Third World, nie sposób tego wszystkiego wymienić.

Moim takim ostatnim faworytem jest Prince Lincoln, który nie jest zbyt szeroko znany. Ijahman Levi, The Abyssinians to są ludzie i zespoły, na których będziemy się wzorować i tym ścieżkami chcemy podążać. Bez względu na to jaka jest moda. Nie chodzi nam o to jakie są trendy i czy będziemy rozpoznawani w telewizji. My jesteśmy po to aby grać roots reggae.

Wszyscy członkowie zespołu to twoi bliżsi lub dalsi, ale znajomi. Niektórzy nawet to twoja rodzina. Nie zastanawiałeś się nigdy nad tym, że w jakiś sposób rzutuje to na działalność każdego z was. Nikt bowiem z zespołu jakoś mocno nie udziela się w innych projektach muzycznych. Z czego to może wynikać?

Nie! Nawet jak miałem jakieś próby to ja nie odnajduje się w innej muzyce. Pracuję jako wychowawca w domu dziecka i mam znajomego, który gra na perkusji, dlatego robimy z dziećmi czasami takie projekty rockowe. Ja gram na basie, ale w innych gatunkach poza reggae się nie odnajduję. W rocku mi to kompletnie nie wychodzi, czuję że jestem gdzieś nie tam gdzie być nie powinienem.

Może rzeczywiście te więzi jakoś rzutują na to, że się nie udzielamy w innych projektach. Z drugiej jednak strony na to patrząc Twinkle Brothers, który jest kolejnym z naszych wzorów to byli bracia i przetrwali ponad 40 lat na scenie. Jest to jakiś sygnał, że można taki rzeczy robić i te więzi nie przeszkadzają, a na pewno będą pomagały w przyszłości.

Postanowiliśmy bowiem w żartach co prawda, ale miejmy nadzieję że staną się one prorocze, że chcemy być najmniej znaną grającą reggae kapelą w Polsce o najdłuższym, nieprzerwanym stażu. Czyli chcemy grać do osiemdziesiątki, póki nam zdrowie pozwoli.

Wasz repertuar brzmieniowy jest godny podziwu i nadaje muzyce tworzonej przez was niepowtarzalnego charakteru . Skąd wziął się pomysł aby tak mocno rozbudować zaplecze instrumentalne zespołu, a także wokalne i czy robiąc to wzorowaliście się na kimś?

Jak już wspominałem właśnie Bob Marley jest takim wzorem. Jak spojrzysz na jego scenę to było tam więcej osób niż nawet u nas. My się trzymamy tego co mówił Stanisław Anioł w "Alternatywy 4": "my się dobrych wzorców nie wstydzimy" (śmiech).

Patrzymy cały czas na to, co robił Bob Marley i to on wytyczył w naszych głowach pewne ścieżki, którymi podążamy. Dlatego nie będziemy twierdzić, że jesteśmy autorscy, po prostu co nas zachwyci to przenosimy na grunt muzyczny Paraliżu Band. Takie są nasze inspiracje i ja temu nigdy nie będę zaprzeczał. Reggae trzeba grać obszernie.

Czy w najbliższych planach macie jeszcze poszerzenie liczby osób grających w zespole? Widząc bowiem auto przywożące was na koncerty nie wyobrażam sobie aby to jeszcze było możliwe.

Szczerze powiedziawszy nie myśleliśmy nad tym. Cudem już jest to, że my jesteśmy w stanie się zebrać w całości dwa razy w tygodniu na próbach, pojechać na koncerty i jeszcze zagrać tak żeby to podobało się publiczności. Wobec tego nie myślimy na razie o tym aby poszerzać zespół. Mamy wszystko co jest potrzebne, żeby móc zagrać koncert w miarę dobrze. Pozostaje więc nam ćwiczyć aby wszystko było w miarę równo i podobało się innym.

Czego należy wam życzyć w roku 2009, w który weszliście ze swoim nowym dzieckiem, jakim jest album "Vintage"?

Nam trzeba życzyć tylko wytrwałości w tym co robimy. Nie chodzi tylko o tą płytę, bo mam nadzieję, że pojawi się kilka następnych w przyszłości. Teraz są nieco inne zawirowania. Dzieci się nam rodzą. Skończył się okres beztroski i pojawiły się dzieci, w zasadzie jest ich już czwórka w zespole, lada moment będzie piątka i pewnie pojawią się następne.

Jest to taki ostatni etap zawirowań. Było ich kilka - wyjazdy na studia, podejmowanie pracy i przetrwaliśmy wszystkie te niełatwe momenty. Ten teraz jest chyba najtrudniejszy, bo to kres osiągania dojrzałości. Jeśli to przetrwamy, to myślę, że będziemy grać jeszcze długo i tego należy nam chyba życzyć.

Wielkie dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bob Marley | festiwal | koncerty | vintage | paraliż
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy