Reklama

"Muzyka nie dla wrażliwych"

Wydana pod koniec marca 2010 roku, debiutancka płyta "Under Dead Skin" jest bez wątpienia przełomem w kilkuletniej karierze poznańskiej formacji Empty Playground, swoistej muzycznej hydry, której wielogłowa postać stanowi jedno wysoce agresywne monstrum, czerpiące swą moc z wielu różnych źródeł, od death metalu po zakręconą elektronikę.

Empty Playground jest też doskonałym przykładem tego, jak zmienia się nasza rodzima scena metalowa, dziś pozbawiona kompleksów, ambitna, oryginalna.

O budzącej grozę zawartości "Under Dead Skin", jej powstawaniu i obecności na płycie "głosów z zaświatów", w rozmowie z Bartoszem Donarskim opowiedział Thom (gitara / sample).

Wasze debiutancki album w końcu trafił na rynek i póki co wydaje się mocnym kandydatem do miana debiutem roku na niwie polskiej muzyki ekstremalnej, pod czym podpisuje się wszystkimi czterema kończynami. Po latach, choć wcale nie aż tak wielu, ciężkiej pracy, chyba miło trzymać w ręku takie cacko?

Reklama

- Spodziewałem się, że jak dostanę płytkę do ręki, to zejdzie mi ciśnienie, uspokoję się i będę delektował się efektem końcowym. Na szczęście tak nie było, ponieważ, jak chwyciłem ten nasz "owoc", pierwsze co pomyślałem - teraz trzeba pracować jeszcze ciężej! Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego albumu i mam nadzieję, że fani to docenią, bo to jest dla nas najważniejsze.

Nie bez kozery mówię "cacko", bo sposób wydania "Under Dead Skin" może spokojnie stawać w szranki z "granatem ręcznym" dołączonym do ostatniej płyty Belphegor czy "skrzynką z narzędziami", jaka wzbogaciła nową płytę Fear Factory. Może trochę przesadzam, ale oprawa waszej płyty jest naprawdę kapitalna. Nawet biorąc pod uwagę waszą dotychczasową staranność, co do wcześniejszych materiałów wydawanych własnym sumptem, podejrzewam, że na widok tego, co zrobił Witching Hour szczęki i tak wam opadły. Zgadza się?

- Jesteśmy bardzo zadowoleni zarówno z pracy grafika, który projektował okładkę (MentalPorn) jak i z finalnego brzmienia płyty, nad czym siedzieli bracia Wiesławscy w studiu "Hertz". Sam fakt, że szlifowali nasz materiał ludzie współpracujący z takimi gigantami jak Behemoth czy Vader, wywołuje uśmiech na naszych twarzach, a efekt mówi sam za siebie. Wytwórnia podeszła do tematu poważnie i z rozmachem. Świadczy to o tym, że wierzą w nasz materiał, a jak wierzą w ciebie ludzie tak głęboko siedzący w branży, to nie ma wyjścia - szczęka musi opaść.

Przechodząc do muzyki, na płycie znalazło się w sumie 10 pełnoprawnych kompozycji, w tym sporo z wcześniejszych materiałów demo i promo, co zrozumiałe zważywszy, iż jest to wasz debiut. Czy te nieco starsze numery zostały w jakiś sposób zmienione, innymi słowy ulepszone?

- Nie czuliśmy takiej potrzeby. Owszem, tu i tam zmodyfikowaliśmy pojedyncze riffy, ale konstrukcja została taka sama. Niestety nie mieliśmy tyle czasu na pracę nad krążkiem, ile byśmy chcieli, ale jesteśmy przyzwyczajeni do pracy w pośpiechu. Brakowało nam tego, żeby zamknąć się w studiu np. na bite dwa tygodnie i szlifować. Wiemy z drugiej strony, że byłoby to niewykonalne dla nas czasowo, ale mam nadzieję, że następnym razem praca będzie bardziej organiczna.

"Under Dead Skin" to wyjątkowo drapieżna mieszanka dźwięków, których nie da się spiąć jednym, standardowym hasłem. Łączycie tu deathmetalowy ciężar riffów ze sporą dawką elektroniki, sampli i loopów, zespalając niejako tradycję ekstremalnego grania z nowoczesnym brzmieniem, przy zachowaniu rzadko spotykanej spójności. Jak to się robi?

- Przecież ci nie powiem. A tak na poważnie to według recept powstają hity Dody i jej podobnych gwiazd. Na to nie ma recepty, to jest genetyka muzyki. Underground pod tym względem to czysta forma indywidualnej ekspresji i sztuki. Nie ma przepisu i sprawdzonych formułek, albo masz to w sobie albo nie - na szczęście polska ciężka scena jest pełna utalentowanych, młodych zespołów, te

które są sztuczne szybko odpadają. Podkreślam na każdym kroku - jeśli to co robisz to jesteś prawdziwy ty, twoje flaki krew i mięso, twoje serce, dusza i ciało i będziesz za tym stał jak za własnym dzieckiem, to zawsze będziesz spójny i wiarygodny.

Mówiąc o spójności tego materiału, warto też wspomnieć o ciekawym pomyśle na tę płytę, który można by nazwać swego rodzaju konceptem, mimo iż poszczególne utwory nie opowiadają jednej historii. Dzięki temu album nabiera bardzo obrazowego, filmowego, rzec by można, charakteru. Skąd pomysł?

- Chciałem dodać całemu albumowi jakiegoś smaczku, ale nie wiedziałem dokładnie czego. Wydaje mi się, że na pomysł, aby płyta była skonstruowana tak, jakby słuchacz chodził po opuszczonym domu i w każdym z pokoi, które odwiedza słuchał innego utworu wpadłem po obejrzeniu "Psychozy" Hitchcocka.

- Z dźwiękami kroków, które można usłyszeć na płycie wiąże się ciekawa anegdota. Nagrałem je z narzeczoną dzień po sesji zdjęciowej dla Witching Hour - wróciliśmy na plan sesji (opuszczony szpital psychiatryczny), ponieważ było tam dużo pomieszczeń do rejestracji kroków. Akurat lekko padało, więc nikt się po opuszczonej ruderze nie kręcił (wielki kompleks szpitalny).

- Była absolutna cisza - idealne warunki do nagrywania. Wszystko poszło jak z płatka, ale jak przygotowywałem materiał na album to w tle kroków, w kilku przypadkach, znalazłem wyraźnie nagrane dźwięki, które brzmię jak jęki małych dzieci. Przyznam, że jak to pierwszy raz zawyło w moich słuchawkach, włosy stanęły mi dęba - tych dźwięków nie było w ruinach!

Pozostając przy kinie, sample z przeróżnych filmów grozy to integralna część muzyki Empty Playground, odkąd tylko pamiętam. Różnica między wami, a zespołami które tylko "wrzucają" takie rzeczy między utwory, typu Mortician, polega na tym, że w waszym przypadku to coś znacznie więcej. Dzięki temu unikacie banału. Jak sądzisz?

- Wiesz, każdy ma inną koncepcję, na to co robi. U nas sample są jak trzecia gitara, albo druga perkusja. To nie jest dodatek, wstawka czy jakieś intro. Jeśli wprowadzasz dodatkowy instrument do kapeli musisz układać kawałki tak, żeby on też znalazł tam swoje miejsce, był zauważalny i nie przeszkadzał reszcie. Myślę, że udało nam się to osiągnąć. Oprócz sampli mamy też, jak na taką muzykę, dużo elektroniki, synthów, padów, jungle'owe loopy perkusyjne. To są rzeczy, które w metalu nie występują w takim natężeniu ani w takiej postaci.

- Zespoły pop-rockowe czy niegdysiejsze nu-metalowe z tego korzystały, ale tam konstrukcje utworów były klockowe i często bębniarz grał samplami na przykład. U nas jest inaczej, wszystko co siedzi w mojej głowie jest zlane i uformowane w całość, której konfiguracji nigdy wcześniej nie słyszałem, dlatego też utwory sprzed pięciu lat brzmią spójnie z utworami obecnymi, co słychać na płycie. Jestem zadowolony z tego, że od początku mamy swój unikatowy, rozpoznawalny styl.

Choć album nagrywaliście na własną rękę, w czym zresztą masz spore doświadczenie, ostateczny szlif nadali mu wspomniani bracia Wiesławscy. Płyta brzmi naprawdę rasowo, bardzo intensywnie, a zarazem nie jest przeładowana, co w natłoku różnych dźwięków, jakimi operujecie, wydaje się kwestią kluczową - by nie popaść w niepożądany chaos. Robota wykonana w "Hertzu" chyba się opłaciła?

- Bez dwóch zdań. Od kilku lat prowadzę własne, przenośne studio nagraniowe, pracowałem np. z Faust Againa, The Old Cinema i Anthem - naprawdę dobre zespoły. Sam miksowałem naszą EP-kę i zająłem się nagraniami płyty, dzięki uprzejmości Music Store Poznań - skorzystaliśmy z ich studia. Musiałem przygotować miksy poglądowe dla "Hertza", co prawda w ekspresowym tempie, bo chyba w trzy dni. Uwierz mi, że jak porównywałem ostatnio moje miksy poglądowe z miksami braci to niemal było mi wstyd, że w ogóle próbowałem coś robić w tym temacie. Ich wiedza i doświadczenie jest tak wielka, że nikt by nam tego lepiej nie zrobił, mam nadzieję, że będziemy mieli możliwość jeszcze z nimi pracować. Może przy następnej płycie?

Treści zawarte na "Under Dead Skin" z pewnością nie nadają się do telewizji śniadaniowej, wróżę zatem temu albumowi spore powodzenie wśród młodzieży. Poza krwawą łaźnią, z którą mamy tu do czynienia, nieźli też z was bluźniercy (vide "C.O.H.F"). Wydaje się być to jednak sporą przeszkodą dla komercyjnego potencjału waszej muzyki. Nie obawiacie się tego?

- Taka muzyka chyba nie ma komercyjnego aspektu w rozumieniu TVN czy RMF FM. Nie widzę więc potrzeby ograniczania się w tekstach. Autorem niemal w całości jest Swampthing, którego poglądy są delikatnie mówiąc bardzo sprecyzowane i ukierunkowane, a z którymi w zdecydowanej większości się zgadzamy. Podstawową zaletą Swampthinga jest to, że nie przebiera w słowach, a jednocześnie nie jest banalny ani prostacki w tym co chce powiedzieć. Myślę, że nie miałby problemu z przekazaniem tych samych treści w taki sposób, żeby nie razić prosto po oczach co bardziej wrażliwych słuchaczy, ale po co? Ta muzyka nie jest dla wrażliwych słuchaczy.

Na "Under Dead Skin" znalazłem też kilka zupełnie nowych kompozycji, które świetnie wkomponowały się w resztę materiału. Są to zdaje się "Rage" czy "God Is Testing You". Ten ostatni to także jeden z najszybszych numerów w waszej twórczości, ale i bardzo wielowymiarowy. Czy może być to wskazówką, co do kierunku muzycznego rozwoju? Swoją drogą, to jeden z najlepszych waszych utworów.

- Dzięki, cieszę się, że ci się podoba. "God Is Testing You" to nasz najświeższy kawałek i zdecydowaliśmy się zamieścić go na płycie w ostatniej chwili. Powiem wprost: nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie. Może dlatego, że nigdy nie traktowałem żadnego utworu jako wytycznych. Wiem, że są zespoły, które w pewnym momencie swojego działania ułożą kawałek i mówią: O! To jest to! Tak chcę grać, takie robimy kawałki!

- Ja od początku wiedziałem, co chcę grać i jak to ma wyglądać. "Rage" i "Stones & Styx" to nasze dwa pierwsze kawałki - jeszcze z nami nie było Jarego, jak je graliśmy - mają około pięciu lat w niezmiennej formie i jak sam mówisz, najnowszy utwór jest z nimi spójny. Nasz styl jest unikatowy i nie motamy się w poszukiwaniu własnej tożsamości. Jesteśmy z tego bardzo zadowoleni, bo wiemy, że wiele zespołów nigdy tego nie znajduje.

Tym, co wyróżnia Empty Playground na tle wielu innych formacji jest wspominana elektronika. Myślę, że to właśnie ona, m.in., stanowi o charakterystycznym stylu waszego zespołu. Jak rozumiem, to twoja działka. Skąd te zainteresowania muzyką z drogiego końca muzycznego spektrum?

- Zanim jeszcze pożyczyłem pierwszą gitarę od przyjaciela z liceum, robiłem muzykę na scenie PC. Różne śmieszne rzeczy powstawały, ale szedłem głównie w stronę jungle / industrial. Potem pojawiły się gitary i przestałem się zajmować elektroniką, która sama do mnie wróciła, po tym jak granie z moimi pierwszymi zespołami nie wypaliło. Stwierdziłem, że zacznę robić coś swojego, nie ograniczonego niczym innym i w ten sposób spoiłem wszystko to, co we mnie siedziało, a czego znaczną wtedy częścią zaraził mnie Swampthing.

- Sama muzyka wydawała się niekompletna. Jako że i tak robiłem materiał na komputerze, to zacząłem tam trochę wtrącać elektroniki, aż w pewnym momencie nie mogłem się bez niej obejść, po prostu idealnie współgrała w aranżach z reszta instrumentów. Przysłowiowym gwoździem do trumny (w tym przypadku w pozytywnym znaczeniu) były cytaty z horrorów, które domknęły ten twór zwany Empty Playground.

Na płycie z dumą prezentujecie swoisty herb "Goat City Death Metal", obrazek kojarzony też z waszymi ziomkami z thrashowego Bloodthirst. Fajnie, że robi się z tego powoli coraz szersza klika, bo chyba o pewną poznańską tożsamość tu chodzi. Racja?

- Dokładnie. Bloodthirst wyszli z rewelacyjną naszym zdaniem inicjatywą. Chcielibyśmy, żeby lokalna scena WLKP rosła w siłę i była bardziej zjednoczona. Bez "hejterstwa" i chorych ambicji. Łączy nas tyle, że szkoda za to nie wypić, zresztą myślę, że odnosi się to do całej sceny metalowej w Polsce. Poznań to Goat City i myślę, że niedługo herb ten zacznie gościć na skórach poznańskich muzyków. Ja go sobie na pewno kiedyś wydziaram. Zachęcam jednocześnie wszystkie zespoły z Wielkopolski do kontaktu z Bloodthirst lub z nami, jeśli chcielibyście przyłączyć do tej inicjatywy!

Na "Under Dead Skin" nie odnalazłem, z nieukrywanym smutkiem, numeru "Mutilated On The Cross", który stał jednym z najbardziej rozpoznawalnych utworów Empty Playground. Jest za to EP-ka "Make The Pain Go Away". Powiesz coś więcej na jej temat?

- Zaskakujące jest to jak różnymi utworami docieramy do ludzi. Ty uważasz, "Mutilated On The Cross" za, w pewnym sensie, flagowy kawałek, kto inny uważa za taki "Rage", kto inny "C.O.H.F.". Bardzo przyjemnie jest słuchać takich opinii, bo uświadamia nam to jak wszechstronna jest nasza muzyka i jak dociera do różnych ludzi, którzy są fanami różnych kapel i mają różne gusta.

- W Witching Hour postanowili razem z naszą debiutancką płytą wydać EP-kę na winylu, która jak zauważyłeś nosi tytuł "Make The Pain Go Away". Znalazły się na niej dwa utwory, których nie ma na płycie. Są to "Mutilated On The Cross" i "A Strong Reality" - obydwa zaczerpnięte z naszej EP-ki z 2008 roku, ponownie zmiksowane i zmasterowane w studiu "Hertz". Nie muszę chyba dodawać, że efekt zaskoczył nas tak samo jak w przypadku "Under Dead Skin"!

W zaistniałej sytuacji, warto by chyba ruszyć w Polskę. Tym bardziej, że smakowanie waszej muzyki na żywo jest perwersyjne przyjemne. Planujecie coś w tej materii?

- Na razie planuję wybrać się kiedyś do Świnoujścia i zobaczyć nowo narodzoną córkę Swampthinga. Bardzo byśmy chcieli ruszyć w trasę po wakacjach, będziemy szukali dat i klubów na przełom września i października. Mam nadzieję, że uda się kilka miast zarazić wirusem Empty Playground.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: scena | utwory | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy