Reklama

"Miles Davis i telefon komórkowy"

Wydany w 2010 roku album "Falling Down A Mountain" to kolejna płyta Tindersticks, która udowadnia, że dołek, w który grupa Stuarta A. Staplesa wpadła z powodu kłopotów natury personalnej, to już przeszłość. Zróżnicowany stylistycznie, ale wciąż w "tinderstickowym" klimacie album, na którym pobrzmiewa northern soul, psychodelia, a nawet glam, otwiera tytułowa kompozycja, którą mógł nagrać Miles Davis circa 1970. I choć utwór "Falling Down A Mountain" brzmi bardzo retro, to jednak został nagrany na miarę XXI wieku - na telefonie komórkowym. Z liderem Tindersticks, mieszkającym we Francji i mówiącym z mocno francuskim akcentem Brytyjczykiem Stuartem A. Staplesem, rozmawiała Artur Wróblewski.

Powiedziałeś kiedyś, że nie za bardzo wiedzieliście, czego spodziewać się przed wydaniem poprzedniej płyty "The Hungry Saw". A jak było przed wydaniem "Falling Down A Mountain". Odczuwaliście niepewność?

Kiedy nagrywaliśmy "The Hungry Saw", wcześniej nie graliśmy ze sobą przez kilka lat. W trakcie sesji nagraniowej zajmowaliśmy się również organizacją trasy koncertowej i innymi sprawami... Było trochę nerwów. Ale klimat, który wytworzył się po nagraniu "The Hungry Saw", później kolejne oferty koncertów... Początkowo mieliśmy zabukowane 6 występów, a skończyło się na kilkudziesięciu. Poczuliśmy się pewniej jako zespół, jako muzycy. To słychać na "Falling Down A Mountain", która była nagrywana w zupełnie innym klimacie, niż "The Hungry Saw".

Reklama

Podkreślasz, że Tindersticks obecnie to całkowicie inny zespół. Zamiast imprezować podczas tras koncertowych, siadacie razem i gracie, improwizujecie. Skąd ta przemiana?

Oryginalny skład Tindersticks był ze sobą przez ponad 12 lat, ale - patrząc z perspektywy czasu - byliśmy ze sobą zżyci jedynie przez 3-4 lata. Wtedy to świetnie funkcjonowało. A przez pozostały okres... Wydaje mi się, że zabrakło pragnienie do wspólnego grania muzyki, zabrakło ekscytacji, która towarzyszy graniu na żywo. Teraz wiem, że to bardzo delikatna, trudno osiągalna i krucha sprawa. Z nowym składem to uczuciu znowu odżyło. Bardzo mnie to cieszy i sprawia mi to przyjemność. Powiem to w ten sposób: jakieś 6-7 lat temu czułem, że muszę ciągnąć za sobą cały zespół. Obecnie wydaje mi się, że jestem przez Tindersticks popychany do przodu (śmiech). Muzycy dodają mi odwagi do działania. To naprawdę coś wyjątkowego, by muzyka żyła między ludźmi i oddziaływała.

W zespole pojawili się nowy muzycy, którzy mają już wyrobione nazwiska w środowisku: Earl Harvin i David Kitt. Wyglądana to, że Tindersticks stali się supergrupą.

(śmiech) David wielokrotnie otwierał nasze koncerty, przez lata jeździł z nami w trasy koncertowe. Dlatego jego udział w nagraniu albumu "Falling Down A Mountain" wydawał się czymś naturalnym. Zawsze był przy zespole, a teraz znalazł się w zespole. Natomiast Earla poznałem przypadkowo w Berlinie i okazało się, że nadajemy na tych samych falach. Thomas Belhom, który grał na bębnach na płycie "The Hungry Saw", zachorował podczas trasy koncertowej. Earl był jedyną osobą, do której mogłem się zwrócić o pomoc. Zgodził się. Powiedział, że przyjedzie i będzie z nami występował. Tak to się zaczęło, a Earl został z nami podczas prac nad "Falling Down A Mountain". Także dlatego, że Thomas był zajęty pracą nad solowym albumem.

Earl pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Czy wniósł do Tindersticks odrobinę amerykańskości?

Jestem naiwny i prostoduszny, jeśli chodzi o tego typu sprawy. Earl dał zespołowi coś swojego, ale nie wiem, czy mógłbym to nazwać amerykańskim podejściem. Ale tak, wniósł do Tindersticks inny feeling. Zresztą inni muzycy, którzy występują obecnie w zespole, też wnieśli sporo nowego. Na przykład basista Dan McKinna.

Występujemy ze sobą już dobrych parę lat, ale ja czuję, że relacje w grupie mają tendencje zwyżkowe. Wciąż idziemy do przodu, budujemy klimat w zespole. Bierze się to pewnie również z założenia, który przyjęliśmy jeszcze podczas sesji do "The Hungry Saw". Postanowiliśmy nie ograniczać się artystycznie. Nie wyznaczyliśmy sobie żadnych stylistycznych granic. Także zespół, jako zbiór osobowości, jest płynny. Na przykład współpracując z reżyserką Claire Denis nad muzyką filmową, działaliśmy inaczej, niż podczas sesji do "Falling Down A Mountain".

Uwielbiam tytułowy utwór, przypomina mi bardzo klimatem dokonania Milesa Davisa z początku lat 70. zeszłego stulecia. Czy to prawda, że kompozycja "Falling Down A Mountain" została zarejestrowana na telefonie komórkowym?

Nawet nie pierwsza wersja, ale sam pomysł na kompozycję. Wpadł mi do głowy w środku nocy. Kiedy na próbie zebrał się zespół, miałem okazję, by wcześniej przez pół godziny wytłumaczyć grającemu na basie Danowi całą partię, te wszystkie rytmiczne przeskoki. Kiedy pojawiał się reszta, nasz pomysł był tak wyrazisty, że przystąpiliśmy do grania. Ta chwila była bardzo klimatyczna i zarejestrowaliśmy naszą grę. Już wiele lat nagrywam, ale sesja była bardzo ekscytująca. Kiedy pojawiła sie jeszcze trąbka, mieliśmy już do czynienia z inną historią. Terry [Edwards, trębacz Tindersticks - przyp. AW] wchodząc do studia nie słyszał kompozycji. Wytłumaczyłem mu tylko, jak wyobrażam sobie partię trąbki i nagrałem grę Terry'ego za pierwszym podejściem. Później połączyliśmy to z naszym nagraniem i mieliśmy gotowy utwór. Nagrany za jednym podejściem, ale tak naprawdę za dwoma różnymi (śmiech). Tak czy inaczej, efekt jest wyjątkowy.

Zamierzacie jeszcze nagrać coś tak mocno zakorzenionego w muzyce fusion?

Nie wiem. Wiem natomiast, że bardzo podoba mi się ten sposób pracy w zespole. Dlatego też zbudowałem w domu studio nagrań. Koledzy mogą do mnie przyjść i nagrywać od razu, reagując na bodźce innych muzyków. W ten sposób powstał utwór "Falling Down A Mountain". Udało nam się uchwycić ten moment, kiedy rodzi się pomysł.

Czy podczas sesji inspirowali cię inni wykonawcy?

Szczerze mówiąc spędziłem tak dużo czasu w studio nagraniowym, że nie miałem okazji słuchać innych płyt. Jest mi trudno słuchać innej muzyki. Dlatego przepadł mi na przykład 2009 rok w muzyce. Teraz będę miał trochę czasu, by nadrobić zaległości (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tindersticks | trasy | śmiech | muzycy | telefon komórkowy | telefon | komórkowy | Down | Davis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy