Reklama

"Komercja to podejście"


O.S.T.R. pierwsze własne próby z hip hopem rozpoczął w 1993 roku, wtedy jeszcze przy pomocy domowego radiomagnetofonu "Kasprzak". Nie był to jednak jego pierwszy kontakt z muzyką - od dziecka jego hobby to gra na skrzypcach. Jest studentem Akademii Muzycznej w Łodzi i laureatem kilku renomowanych konkursów. Poważniejsze nagrywki zaczęły się w 1995 roku, w ramach grupy BDC, która w 1998 roku przeformowała się w LWC (O.S.T.R., Ahmed, Mussi, Celo, Kasina), by w następnym roku zawiesić aktywność w wyniku działania tak zwanych sił wyższych. O.S.T.R. działał dalej solo, a także ze swymi kolegami w ramach projektu Obozu TA. W lutym 2001 podpisał umowę z wytwórnią Asfalt Records na wydanie solowej płyty. W 2004 roku przypomniał albumem "Jazzurekcja", czym jest prawdziwy hip hop. To mentorskie podejście opiera się na mocnych fundamentach, gdyż "Jazzurekcja", zarówno pod względem rapu jak i produkcji, to największe dotychczasowe osiągnięcie tego utalentowanego artysty. W przeciwieństwie do Beastie Boys, którzy sięgnęli do oldschoolowych korzeni gatunku, O.S.T.R. zaczerpnął swe muzyczne inspiracje z nowojorskiej sceny pierwszej połowy lat 90. Jest to czas i miejsce bliskie nie tylko O.S.T.R.-emu, ale i stylowi całego Asfalt Records. Jest uważany za najlepszego polskiego freestyle'owca.

Reklama

Z O.S.T.R.-ym rozmawiał Matess.

Twoja "Jazzurekcja" nie schodziła z pierwszego miejsca sprzedawanych płyt rapowych. Uważasz to za sukces komercyjny?

Przez jedenaście tygodni była najlepiej sprzedającą się płytą, ale czy sprzedanie 10 tysięcy egzemplarzy płyty w państwie, które ma 40 milionów mieszkańców, to jest sukces komercyjny? Pozostałe moje płyty sprzedały się w mniej więcej podobnym nakładzie, w mniej więcej takim samym czasie, tylko że wtedy zawsze się trafiało trzysta płyt, które sprzedawały się lepiej. "Jazzurekcja" nie sprzedała się lepiej niż poprzednie płyty, tylko sprzedała się trochę lepiej, jakieś dwa-trzy tysiące. Nie sprzedała się jakoś gigantycznie więcej.

Moja płyta nie sprzedała się dlatego, że jest komercyjna i wpada w ucho, bo każdy, kto ją słyszał powie, że jest to absurdem, że ona wpada w ucho, bo ona nie wpada w ucho. Lubisz ją po dwudziestu przesłuchaniach, zaczyna ci coś świtać. Nie znam osoby, która po pierwszym przesłuchaniu powiedziała: "Za***ista!". To jest ta jazda, jak każda prawdziwa hiphopowa płyta. Do czegoś takiego się dorasta. Nie jest łatwo zrobić płytę, którą będą się wszyscy jarali po czasie. Jest ciężko zrobić taką płytę, tym bardziej, że jest to kolejny album i to było kolejne wyzwanie.

W tym wypadku moja muzyka nie jest w ogóle komercyjna, dlatego bo płyta wyszła bez żadnego teledysku. Chciałbym zauważyć, że od momentu, kiedy pojawił się teledysk, płyta sprzedała się w liczbie dziesięciu tysięcy w pierwszy tydzień. Tylko przez to, że sprzedałem dziesięć tysięcy, przez to ta płyta utrzymywała się tak wysoko, to był efekt tylko tego jednego tygodnia. To jest następna rzecz, która świadczy, że nie jest to komercja.

Pokazuje to, że była określona liczba ludzi, można określić naszymi fanami, którzy stoją za nami jak amen w pacierzu. Stoją za nami i nas szanują. Dla nich będę robił muzykę nawet wtedy, gdy ta liczba pomniejszy się do stu osób. Dla nich będę wypuszczać płyty, bo daje mi to do myślenia, że robię słuszną rzecz i chcę robić to dalej. Kocham to i będę dalej to robił póki mam siłę i to nie jest komercyjne.

A czym dla ciebie jest ta komercja?

Podejściem. Można sprzedawać dużo płyt, ale jeśli robisz muzykę, która podoba ci się na maksa i jest odzwierciedleniem ciebie. Jeśli mówisz, że "my mówimy w imieniu ludzi, za nami stoją miliony słuchaczy", to jest to komercyjne. Jeżeli zarapujesz na płycie do swojej dziewczyny: "Sorry, spóźnię się, zarabiam papier", to jest to komercyjne. Jeżeli dajesz się ponieść nurtom, które słyszysz w telewizji i chcesz być jak najbardziej tacy, jak oni i chcesz robić taką muzykę, jak ci z telewizji, zamiast szukać własnego stylu, to jest komercyjne.

Bycie artystą niezależnym jest byciem artystą, który ma własny styl. Można być artystą komercyjnym, tak jak Jay-Z, ale można być niekomercyjnym przez to, że ma się swój styl. Jay-Z jest tym paradoksem, bo jest to MC, który nie jest komercyjny i który jest komercyjny. Dlatego, bo jego płytami jarają się wszyscy prawdziwi hiphopowcy, którzy słuchają undergroundowego rapu i ma szacunek na ulicy u prawdziwych czarnuchów, jak i jest za***iście lubiany przez białasów z bogatych domów, którzy kupują większość płyt.

On robi coś, bo to mu się podoba. Ma gdzieś cały świat. Wychodzi przed mikrofon, rapuje sobie kawałki bez tekstów, z głowy. Wymyśla, dogrywa sobie cztery wersy do czterech wersów, dwa wersy do dwóch wersów i ma to gdzieś. Po prostu wykształcił sobie swój świat, ale on może sobie na to pozwolić.

To jest po prostu twoje podejście, jeśli nie robisz nic wbrew sobie, to znaczy, że nie ma to nic wspólnego z komercją. Jak wrócę jutro po koncercie do domu, to nagram kawałek i nie dla tego, że ktoś mi da za to hajs, bo ten kawałek prawdopodobnie nie wyjdzie na żadnym nagraniu. Tak samo jak sto pięćdziesiąt innych kawałków, które przeszły przez mojego kompa, mikrofon i inne takie sprzęty. Są rzeczy, które po prostu robi się dla zajawki i hip hop jest dla mnie zajawką.

Dla mnie nie ważne jest to, żeby mój teledysk śmigał na Vivie z rotacją 520 w tygodniu. Ważniejsze dla mnie jest to, że na przykład zadzwoni Evil Ed i powie, że moje bity są za***iste i da mi dwa winyle. Dla mnie i dla mojego dejota, albo cokolwiek. Ważniejsze jest to od czegokolwiek, co zarobisz.

Kasę każdy ci zabierze, a mojego wspomnienia nigdy nie zapomnę, bo to mam w sercu wyryte jak amen w pacierzu.

Był taki moment, kiedy miałeś dość, chciałeś odpuścić sobie płytkę?

Nie, nie było nigdy takiego momentu. Był moment, gdy czekałem rok, żeby ludzie nie mieli mnie dosyć po "Tabasko". Nagrywałem cały czas kawałki, ale nie myślałem, żeby wydać to jakoś na biegu. Nie było takiej sytuacji, że trzeba wydać płytę, bo hajs się kończy, ludzie czekają jest ciśnienie.

"Jazz w wolnych chwilach" był gotowy w osiem miesięcy, był zupełnie w innej wersji, ale nie podobał mi się i nie wyszło. Co by zrobiła inna osoba, która miałaby gotową płytę? Prawdopodobnie by ją wydała. I tak każdy z tych dziecięciu tysięcy by ją kupił, bo to O.S.T.R.-y, oczywiście teoretycznie.

Typowy odbiorca O.S.T.R.-ego?

Stary, spójrz na mnie, spójrz na Zeusa, spójrz na Haema, spójrz na siebie. Tak wygląda typowy odbiorca O.S.T.R.-ego. Jest człowiekiem przed duże "CZ". Ja robię hip hop i nie zagłębiam się w to, jak wygląda odbiorca. I tak i tak prawdopodobnie spotkam się z takim człowiekiem tylko raz w życiu, więc nawet jeśli wywrę na nim złe wrażenie, to może być spowodowane choćby złym humorem.

Nie mogą się o mnie wypowiadać jako o człowieku, bo mnie nie znają. A prawdziwych ludzi poznaje się w biedzie. Jeżeli jesteś na ulicy starą babą i wyrwie ci ktoś torebkę, to widzisz na ulicy, kto pomaga, a kto nie. Bądźmy szczerzy - małolaty chodzące na torby to już jest najgorszy rodzaj frajerstwa. Wiesz, być złodziejem starych babć, które nie są w stanie ci nic zrobić. Zero ryzyka.

Twój stosunek do płyt ściąganych z netu?

Jeśli masz pieniądze na płytę, a mimo wszystko ściągasz ją z netu, jesteś złodziejem. Jeśli nie masz co jeść, tym bardziej nie masz na płytę, to wolę, aby płytka była przegrana od kolegi, bo jest to mimo wszystko taka oldschoolowa, hiphopowa tradycja bootlegów, że przechodzi z ręki do ręki. Wiadomo, że każdy z nas, kiedy przegrywał sobie kiedyś jakąś taśmę, to jak trafił na oryginał, od razu leciał kupić. Jeżeli był zajarany, tak było. Są po prostu płyty, które musisz mieć na oryginale. Wychodzi tyle płyt, ale są po prostu płyty, które trzeba mieć na oryginale.

Uważam, że jest taka liczba płyt, około 50, że człowiek musi mieć taką kolekcje, wchodzą w skład jakieś klasyki. Powiedzmy z dwie płytki Gangstarra, Black Moon, Mobb Deep i kilka jeszcze innych i tak wymieniając doszlibyśmy do tej pięćdziesiątki. To jest taki rdzeń rapu i po prostu sztuką jest, aby nagrać taką płytę, która po pięciu latach dołączy do tej 50. i będzie 51, 52.

Jeżeli na wszystkie płyty, które dotychczas wydałem, chociaż jedna dołącza u kogoś do tych płyt, które ma, to jestem za***iście szczęśliwy.

Dlaczego postanowiłeś odbić stylowo od "Tabasko" i "Masz to jak w banku"?

Nie odbiłem stylowo, to jest cały czas hip hop. Dla mnie kawałki, które wtedy powstały, są takie same jak nowe. Dla ciebie są inne, bo ty ich nie zrobiłeś. Dla mnie, jak słucham płyty "Tabasko", to tylko tyle, że jestem młodszy dwa lata i mam mniej zdarty głos. Śmieszy mnie, gdy ktoś mówi, że "Jazzurekcja" nie trzyma się sensu. Parę osób mi to zarzuca. Mogę się założyć, że gdyby ta płyta sprzedała się w ilości tysiąca sztuk, każdy by mówił, że jest to najlepsza płyta z sensem, ale niedoceniona.

Po prostu chodzi o to, że "Jazzurekcja" jest płytą jazzową w sensie takim, że jest to jazz jako forma. Nie jest to jazz jako przekaz i środek przekazu. Jazz jako forma, jest to forma jazzu, czyli jest tam dużo elementów improwizacji, jest tam dużo rzeczy dogrywanych z ręki, dużo dogrywanych na skrzypcach i dużo rzeczy robionych z rewersa. Najważniejsze bębny, wszystko jest zagrane na żywych instrumentach, nie ma bębnów programowanych. Z reguły większość tej płyty jest zrobiona na breakach wytrzaśniętych z jakiś bardzo starych płyt winylowych, gdzie są breaki, których nikt nigdy nie słyszał, bo są to w większości polskie płyty. To jest spełnienie własnych ambicji, wygrzebanie z polskich sampli wszystkiego, co się da .Tak, żeby nikt tego nie skojarzył.

To jest album koncepcyjny. Koncepcją tej płyty jest odzyskanie hip hopu. Pokazujemy, czym naprawdę jest hip hop, bo to g*wno ma wspólnego z jazzem, poza nazwą i poza formą. To tak naprawdę jest prawdziwy nowojorski hip hop. A to już nie moja wina, że nowojorski hip hop nawiązuje do jazzu. Tu jest ta analogia. To jest styl nowojorski, lata 92-94. O to chodziło, a czy to jest inne od tego, co było poprzednio? Pierwsza płyta była inna, tu się zgodzę.

W Polsce dużo się mówi o legalizacji marihuany. Co ty o tym myślisz, powinni karać za posiadanie?

Moim zdaniem system angielski jest bardzo dobry - można mieć, ale mało. Trzeba w końcu opracować jakiś system, który nie będzie karał dzieciaków, które lubią się zrelaksować w piątek. Jeżeli nie potrafią zwalczyć tego problemu, to najprostsza jest legalizacja.

Wiesz, ja nie jestem za pełną legalizacją, bo widzę, jak małolaty reagują na gandzię. Jestem za legalizacją, ale z bardzo ostrym przestrzeganiem: od osiemnastki, albo tak jak w Stanach z alkoholem, od 21 lat, bo po 21. roku życia nie wpływa to już na żadne możliwości. A ja wiem, że kilka osób nie zdało przez to matury. Trzeba do tego dorosnąć i lepiej, żeby brali się za to ludzie odpowiedzialni, którzy wiedzą, czym to smakuje.

Skomentuj plotki, która krążyły po necie, że chciałeś wystąpić na Wielkiej Bitwie Warszawskiej - WBW 2005.

Nie chcę, bzdura. Ile ja mam lat, będę stać i słuchać, jak mnie dzieciaki obrażają? Jestem za stary na to. Żartuję. Każdy kto chce posłuchać mojego wolnego, może przyjść na koncert. Jeśli ktoś myśli, że reprezentuję niższy poziom, to niech tak uważa. Jeśli ktoś uważa, że reprezentuję wyższy poziom, to niech uważa, że reprezentuje wyższy poziom. Naprawdę sram na to, to jest tylko freestyle.

Nie boję się wyjść z żadnym z tych koleżków. Może to zabrzmi zarozumiale, oni jedyne, co mogą powiedzieć o mnie, to tak jak Pan Duże Pe mówi, że on może się ze mną pojedynkować, ale tylko przez 90 sekund. Ale na pewno nie dłużej, bo to nie ma sensu. To ja mówię otwarcie: nie jest sztuką zarapować półtorej minuty, ziomek umiesz zarymować? Zarymuj godzinę z sensem, żeby się nie powtarzać. Wtedy porozmawiamy i wtedy możemy się pojedynkować.

Rap dla satysfakcji, pieniędzy czy publiki?

Dla siebie, dla spełnienia własnych ambicji, dla zaspokojenia swojego własnego artystycznego "ja", dlatego, że to kocham i jest to moim życiem. Tylko hip hop, od razu to podkreślę, bo rap to jest MC-ing i DJ-ing.

A co powiesz o nas, dziennikarzach?

W tym momencie jest zamęt i nie chcę dawać już więcej wywiadów. Wiesz, wyskakują barany, którzy nic nie wiedzą o hip hopie, tylko im gazeta kazała. Gościu ma zlecenie i pewnie się zesrał cztery razy przed wyjściem ze stresu i oby to nie był przestępca, ale centralnie takie są jazdy u dziennikarzy. Nie jesteśmy głupi i widzimy to.

Po za tym ostatnio "dziennikarz" był tak za***iście poinformowany, że przekręcił moje słowa, gdzie powiedziałem, że Red jest burakiem i powiedziałem mu to w twarz. On napisał, że Tede jest burakiem i powiedziałem mu to w twarz. Za to wielka piątka i malinka roku. Żeby coś takiego wymyślić, to trzeba być debilem i nie znać się na hip hopie.

Jak według ciebie przedstawia się sytuacja na polskim rynku rapowym?

Nie jestem dobry w analizie rynku - co dla mnie może być źle, dla innego może być dobrze. Ja dużo powiedziałem już na ten temat, że nie podoba mi się muzyka danych wykonawców. Nie podoba mi się to, co mówią, to jacy są pewni, to jacy są wyszczekani. Ja naprawdę, żeby dojść do tego miejsca, gdzie w tej chwili stoję, kosztowało mnie to bardzo wiele pracy. Jestem z Łodzi, nie mam żadnego ziomka w dobrej firmie fonograficznej. Tytusa [szefa Asfalt Records ? przyp. red.] poznałem przez przypadek.

To, że wydałem pierwszą płytę, to jest opatrzność boska. Dlatego chcę to robić cały czas i dziękuję Bogu, i dlatego wydaję tak często płyty, bo cały czas się tym jaram. Robię to dla siebie. Logiczne, że jak bym tego nie robił dla siebie, to bym tak często nie wydawał. Żeby żyć normalnie, grać koncerty, wystarczy wydać jedną płytę na dwa lata, co udowadniają zresztą polscy i światowi artyści.

Zresztą jest taki standard, że jedną płytę nagrywa się co dwa lata. Trudno, mnie to nie wystarcza. Ja zdaję sobie sprawę, że jest to moje indywidualne podejście, ale ja robię rap, ja się tym jaram. Gdyby można było, to bym to robił non stop, wypuszczał jedną płytę miesięcznie. Ale też tego nie mogę, bo koncerty i te sprawy.

Robię bity, daje "miliardy" ziomkom, zrobię kolejne "miliardy" dla siebie. Podstawą do wyjścia do tego wszystkiego jest praca, pokora. Ja nie twierdzę, że jestem najlepszy i nawet jeśli mówią, że nie boję się Pana Dużego Pe, to doceniam jego umiejętności i doceniam to, że może mieć chłopak życiówkę i może mnie tak pojechać, że nie będę wiedział gdzie jestem.

Ale nie boję się tego, ale potrafię go docenić. Mam żal, że reszta nie potrafi docenić tego, co ktoś inny wypracuje, tylko ciągle mówią o sobie. Starają się głosić, jacy oni są wielcy.

Boli mnie to, że na Meza nie powiedziałem nic złego, tylko powiedziałem: "Mezo, zastanów się, jaki robisz rap, bo jeśli nazywasz to rapem, to działasz na szkodę tej muzyki i to mnie boli, bo to nie jest prawdziwy rap". "Aniele jak wiele" to są teksty disco polo i tu nawet nie chodzi o to, bo wystarczy jeden kawałek przypałowy, żeby być się przypałowcem. Nie obrażam go, bo on sam w wywiadach powiedział, że jeśli ktoś krytykuje jego muzykę, to on to przyjmuje jak człowiek z dumą i że będzie starał się lepiej robić.

Ja mam wykształcenie muzyczne, co mi daje możliwość wypowiadania się na ten temat, bo mam na niego papier. Tak samo jak ktoś, kto jest ekonomistą, z przyjemnością zabiera głos na temat ekonomii, bo się na tym zna, jak ty jako dziennikarz hiphopowy z przyjemnością zabierasz głos na temat hip hopu, bo się tym interesujesz i uważasz, że się na nim znasz. Tak samo ja żyję w przeświadczeniu, może złym, że znam się na muzyce.

Może jest to błędne przeświadczenie, jestem trepem najgorszym, ale póki co wierzę w to. Naprawdę wierzę w to, że się znam na muzyce i wierzę w to, że nie bierze się to z księżyca, tylko ma ręce i nogi. Jestem z tego dumny, ale nie chciałbym, żeby ktoś sobie to lekceważył i mówił, że to jest "pierdu pierdu". On może tylko tak mówić, a tak i tak ja wiem, że w wewnątrz siebie się zastanawia nad tym i tak naprawdę wewnątrz siebie jest bardziej niepewny mnie niż siebie samego. Jest niepewny mnie, bo nie wie, czego się po mnie może spodziewać.

To nie jest wynik zarozumiałości, bo tak jak mówiłem, nie jestem najlepszy. Nie mnie oceniać, czy jestem super czy jestem ch**owy. Ja robię dla siebie muzykę, dla mnie najważniejsze jest to, że ja się nią jaram. Ja się jaram swoją muzyką, bo po to ją robię, powiedzmy szczerze "kto robi coś, w co nie wierzy, do wiarygodnych nie należy". TDF, wiadomo jaki kawałek. Święte słowa. Nic dodać, nic ująć.

Ostatnie słowo do czytelników...

Najważniejsze jest to, żeby być sobą, być bliskim dla bliskich i postępować według trzech zasad: honor, duma, szacunek. Tego nie ma, niestety. Ludzie odcinają się od undergroundu, każdy nagra jeden dobry kawałek i od razu chce wydać płytę. Już nie ma tej zajawki, nie ma robienia rapu dla zajawki, nie ma tej czystej zajawki.

Ja jestem z tego czasu, że jak robiliśmy pierwsze demówki, to nie było możliwości, żeby to wydać. My robiliśmy nielegal. To nie było demo, to był nielegal. My jesteśmy z okresu nielegali, teraz są demówki, wysyła się do wytwórni. My robiliśmy nielegale, to były kasety, które nie miały wyjść oficjalnie, one miały wyjść na miasto i nawet nikt z nas nie myślał - i mówię to z ręką na sercu, przysięgam na moją Babcię, Mamę, Ciotkę i wszystkie bliskie mi osoby - żaden z nas, żaden z moich ziomków, nigdy, przenigdy, nagrywając NWC, nagrywając Katarzis, nigdy nie pomyślał o pieniądzach, nigdy nie pomyślał o wydaniu. Nie było takiej możliwości i jest to największe alibi na to, że nie mieliśmy jak o tym myśleć. Jak czegoś nie ma, czego oczy nie widzą, tego sercu nie brak. Proste.

Dziękuję za wywiad.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: radio | asfalt | ucho | jazz | komercja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama