Reklama

"Jestem chory na bluesa"

Sławek Wierzcholski to bez wątpienia najlepszy Polski harmonijkarz ustny i od lat frontman grupy Nocna Zmiana Bluesa. Na rynku ukazał się niedawno jego najnowszy, nagrany całkowicie w języku angielskim album „Official Bootleg”. Z tej okazji oraz z okazji zbliżającej się 20 edycji Rawa Blues Festival, której autor „Chory na bluesa” jest gwiazdą, ze Sławkiem rozmawiał Konrad Sikora.

Skąd wziął się pomysł nagrania tej płyty i jak doszło do tego, że śpiewasz na niej po angielsku?

To długa historia. Moja poprzednia płyta, a właściwie przedostatnia „Polski Blues” gdzie połączyłem bluesa z polskimi instrumentami ludowymi i po części z polską muzyką ludową zdobyła fantastyczną recenzję w amerykańskim specjalistycznym piśmie „Blues Review”. Była to recenzja na całą stronę, co ma szczególne znaczenie, zważywszy, że ten miesięcznik w ogóle nie zajmuje się muzyką z Europy, a tylko wykonawcami amerykańskimi. Ta recenzja wywołała zainteresowanie w kilku krajach , tak, że zaproszono nas na kilka festiwali za granicą – m.in. graliśmy już w Moskwie i Bratysławie i Hamburgu, a czekają nas jeszcze wyjazdy m.in. do Grecji i do Włoch. Zaczęła się kręcić pewna koniunktura, tak jak przed wieloma laty. Zaczęliśmy grać na zachodzie (i wschodzie też) sporo koncertów, a ja nie miałem płyty w języku angielskim.

Reklama

A zaczynałem przecież od śpiewania standardów – nagrałem pięć płyt po angielsku, ale to było kilkanaście lat temu. Od tego momentu rozwinąłem się, gram nadal bluesa ale już w odmienny sposób. Zmienił się całkowicie skład zespołu. To jest też powód tego, ze firmuję to wszystko swoim nazwiskiem. To już nie jest ta sama muzyka, którą graliśmy kilkanaście lat temu.

Chciałem nagrać materiał aktualny, który promowałby mnie zagranicą i tak w końcu zrobiłem. Dzięki pomocy kilku życzliwych osób udało nam się zorganizować koncert w studiu radia „PiK” w Bydgoszczy. Został on zarejestrowany i uwieczniony na płycie. Jest to zapis tego jednego koncertu. Nie ma tam żadnych poprawek, wybierania materiału z kilku koncertów. Jestem bardzo z niego zadowolony. Jeszcze chyba nigdy mi tak harmonijka nie szła, w sensie czysto brzmieniowym. Byliśmy wtedy w dobrej formie, choć była kiepska pogoda i przed występem byliśmy ociężali jak muchy w smole. Wtedy jednak lunęło i my zaczęliśmy grać, z wielką ulgą i z bardzo dużą energią.

Na ostatnich płytach zdominowałeś pisanie muzyki i tekstów. Dlaczego tak się stało?

To chyba kwestia rozwoju. Moja pierwsza płyta ukazała się w 1986 roku i to były wyłącznie teksty angielskie. Byłem zafascynowany kulturą amerykańską i nie interesowało mnie pisanie tekstów. Realizowałem się wtedy jako harmonijkarz. Z czasem jednak zacząłem odczuwać potrzebę wypowiedzi osobistej. Zaczęła mnie pociągać twórcza działalność, a nie tylko odtwórcza. Jako, ze jestem umysłem humanistycznym pisanie tekstów przychodziło mi w miarę łatwo. Przez wiele lat moją pasją był też język angielski. Opublikowałem kilka zbiorków tłumaczeń tekstów bluesów autorów amerykańskich. I tak szlifowałem warsztat. A muzyka... Od dwudziestu lat gram na gitarze i przy niej układam swoje utwory. Przez tak długi czas, trochę się tego nazbierało! Pierwszą udaną próbą była płyta „Chory na bluesa”, na którą napisałem całą muzykę i teksty. Powodzenie tego albumu przekonało mnie, że to jest dobra droga i w ten sam sposób powstały płyty „Blues mieszka w Polsce” i „Co tylko chcesz”. W międzyczasie nagrałem płytę z zespołem Dżem, niestety bez Ryśka Riedla. W moim ówczesnym zespole istniała także opozycja – niektórzy koledzy obawiając się, że zarobię więcej od nich, nie chcieli aby śpiewał po polsku. Przy tym kwestie artystyczne nie miały żadnego znaczenia! Teraz gdy jestem solistą grającym z towarzyszeniem zespołu takie rzeczy nie mają racji bytu.

Jak wspominasz tę współpracę z grupą Dżem?

Dużo się od nich nauczyłem. Wszyscy muzycy „Dżemu” to wyśmienici instrumentaliści. Zaś na bębnach grał wtedy Jurek Piotrowski - mistrz klasy światowej. Wielka szkoda, że słuch o nim zaginął, bo od kilku lat jest w Stanach. Granie z „Dzemem” to była czysta przyjemność, bo to są świetni koledzy. Są spokojni i wyluzowani. Nie było miedzy nami żadnych konfliktów. To była naprawdę przyjemność zarówno na gruncie muzycznym jak i towarzyskim. No i przy okazji był to dla mnie duży prestiż, bo Dżem był wtedy bardzo znanym zespołem. Kiedy słucham dziś tej płyty to ... parę rzeczy bym zmienił, te moje teksty były nieco naiwne, ale na pewno ta muzyka się broni.

Miałeś okazję współpracować z wieloma znanymi muzykami z którym wspominasz ją najbardziej?

Nagrałem płytę jako członek zespołu Louisiana Reda. Nie jest on może gwiazdą pierwszej wielkości, ale jest to wielka osobowość. Wspaniały murzyński wokalista i gitarzysta doskonale grający techniką slide. Usłyszał jedną z naszych płyt i chciał z nami zagrać. Dzięki pomocy paru fajnych osób udało się do tego doprowadzić i zorganizować jego przyjazd do Polski. Tutaj nagraliśmy album „The Last Mohican Of The Blues”. Album sprzedał się bardzo dobrze i było to wielkie przeżycie móc pracować z takim bluesowym mistykiem. Kiedy wpadał w trans to trzeba było go hamować, aby utwór nie trwał 20 minut. Przy tym nie dawał żadnych wskazówek, kazał po prostu grać. Zaczynał coś improwizować, a ja go pytałem co mamy grać i jak – on odpowiadał jedynie „Jesteście dobrym zespołem, to wiecie co grać”. To było przyjemne, ale nieco stresujące. Zazwyczaj więc pierwszy chorus on grał sam, a my go słuchaliśmy i dopiero wchodziliśmy na drugi. On nie uznawał prób, bardzo się przy nich denerwował. To było coś fenomenalnego. U nas się tak nie nagrywa.

Czy w Polsce łatwo jest być bluesmanem?

Nie. Nie jest łatwo. Ten gatunek jest coraz mniej popularny ponieważ media nas bardzo zaniedbują. A najgorsze jest to, że ludzie nie wiedzą czym jest blues. Często myślą, że jest to smęcenie po angielsku, jakieś wolne, smutne kawałki. A to jest największa bzdura. Co prawda były takie płyty np. Johna Lee Hookera, z lat 60-tych. Do tej pory można je dostać za psi grosz w supermarketach i one mogą wywołać u ludzi takie wrażenie. Jednak blues cały czas się rozwija. Jest to zupełnie inna muzyka niż ten blues z lat 80-tych czy też 60-tych, kiedy mieliśmy te fale popularności bluesa. Teraz jest on bardziej podobny do popu, rocka, jest to bardzo szerokie spectrum muzyczne. Od 15 lat gram średnio sto koncertów rocznie. Gra się w różnych miejscach, gdzie bywa często przypadkowa publiczność. Ludzie wtedy przekonują się czym jest blues, kupują nasze płyty, mówią „Nie wiedziałem, że to taka fajna muzyka”. Graliśmy w takiej miejscowości Leśna. Doszło do takiego poruszenia i tak się wszyscy bawili, że w końcu uhonorowano mnie tytułem honorowego obywatela gminy Leśna. Rada miasta przyznała mi ten tytuł jednogłośnie. Zazwyczaj taki tytuł daje się papieżowi, a tu nagle mnie coś takiego spotkało. To bardzo ważne bo otrzymałem uznanie nie ludzi z branży, ale właśnie takich, którzy mojej muzyki wcześniej nie znali. Mało ludzi ją zna, bo media nie promują bluesa w ogóle. Dlatego pomimo tych drobnych przyjemności nie jest w Polsce łatwo być bluesmanem.

Czy w takim razie zauważasz jakieś nowe, obiecujące zespoły i tendencje na polskiej scenie bluesowej?

Tak. W ciągu ostatniego roku brałem udział jako juror w prawie wszystkich festiwalach i konkursach bluesowych. Często na nich można wygrać jakieś pokaźne nagrody, które bywają nierzadko wyższe niż moje honorarium! Dlatego nie mam oporów co do tego, aby być jurorem, bo dzięki temu można pomóc młodym, ambitnym muzykom. Zauważyłem parę zespołów, które grają nowe odmiany bluesa zmierzające w stronę rocka. Takim zespołem jest na przykład Riders, który wygrał ostatnio chyba wszystko, co było do wygrania. To samo dotyczy Tipsy Drivers i Kidnapera i paru innych kapel. Pod tym względem blues ma się w Polsce dobrze. Jest narybek i to cieszy.

Co myślisz o Internecie?

Jestem wielkim fanem Internetu. Mam nawet w domu założone łącze ISDN. Internet pomaga w promocji muzyki, a w moim przypadku bluesa. Istnieje wiele ciekawych stron poświęconych tej muzyce, m.in. www.blues.pl To jest wspaniała rzecz. Nie mówiąc już o zaletach jakie niesie ze sobą poczta elektroniczna. Poznałem w ten sposób wielu wspaniałych ludzi. Moja płyta jest już nawet grana w radiu w Brazylii – otrzymałem stamtąd playlistę. Utrzymuję wiele świetnych kontaktów i to że grają polskiego bluesa w Brazylii, to właśnie efekt kontaktów Internetowych.

A mp3?

Tutaj nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Mp3 jako forma reklamy, kiedy ktoś ściąga sobie fragment utworu i potem ewentualnie decyduje się kupić płytę, to dobre rozwiązanie. Jednak ściąganie całych płyt i później robienie kompilacji różnego typu to czyste złodziejstwo i może zabić rynek. Muzycy ciężko na to wszystko pracują. Ludzie, szczególnie młodzi, często myślą, ze muzyka jest własnością wszystkich. Skoro tak, to niech taki jeden z drugim nagra w domu kawałek choćby taki jak np. Whitney Houston i tak zaśpiewa. Jest to tak naiwne, że aż ręce opadają. Tworzenie muzyki na wysokim poziomie wymaga sporej ilości pieniędzy. Może to nie brzmi dobrze, bo powinienem być natchnionym artystą, który tworzy dla sztuki, a żyje chyba powietrzem, albo niewiadomo czym. Tak się nie da. Jednak jako środek reklamy, jeszcze raz powtórzę, mp3 to bardzo dobra sprawa.

Dziękuję za rozmowę

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Rawa Blues | teksty | mp3 | Dżem | muzyka | chory | blues
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy