Reklama

"Ja nie lubię papki śpiewać"

Janusz Radek to jeden z najbardziej charyzmatycznych i różnorodnych artystów w Polsce. Znany głównie z parateatralnych spektakli muzycznych oraz z oratoriów Zbigniewa Książka i Piotra Rubika, wokalista wydał w październiku 2007 roku pierwszy album ze swoim autorskim materiałem, "Dziękuję za miłość". Z okazji premiery tej płyty o powodach napisania własnych piosenek, fascynacji niemieckim kabaretem, swojej inteligentnej publiczności, współpracy z Piotrem Rubikiem oraz o szukaniu swojej muzycznej drogi, Janusz Radek opowiedział w rozmowie z Pawłem Kasa.

"Dziękuję za miłość" to twój pierwszy album z własnymi piosenkami i to twojego autorstwa. Dlaczego fani musieli tak długo czekać na twój autorski materiał?

Z różnych względów, nazwijmy je technicznymi i obiektywnymi. Każda piosenka, każda płyta musi mieć swój czas. Myślę, że to jest dobry czas na moją autorską płytę po tych dwóch latach ciszy. Choć niezupełnie była to cisza, bo nie zaniedbywałem moich słuchaczy - zrobiłem oprócz tego jeszcze dwa takie spektakle, a raczej koncerty: "La Dolce NRD" i "Dom za miastem".

W końcu doszło do tego, że zainteresowałem się tym, żeby swoimi słowami, swoją muzyką, wyobraźnią, wrażliwością i masą jeszcze innych rzeczy, dzięki którym postrzegam świat, napisać taką płytę.

Reklama

Czym różnią się teksty z nowej płyty od tych, które tworzyłeś na potrzeby swoich niektórych programów scenicznych?

Myślę, że są lepsze albo są bardzo dobre, najlepsze. Przede wszystkim mają taką wspólną zależność polegającą na tym, że zainteresowałem się takim bardzo popularnym stanem, jaki istnieje na ziemi, a mianowicie stanem zakochania się i miłości. Ale nie do końca miłości "wypeplanej", wyśpiewanej, lecz takimi etapami - pierwszych spotkań, różnych trudów związanych z miłością. To trudna pasja i choroba jest, która trapi człowieka.

Całą płyta - z resztą nazywa się "Dziękuję za miłość" - jest jakimś wnikliwym podziękowaniem, jakąś taka satysfakcjonującą każdego człowieka myślą, że ktoś cię kocha. I to jest strasznie miłe, chociaż trzeba mieć dużo odpowiedzialności i wyobraźni, żeby wiedzieć, że ktoś kogoś może naprawdę kochać.

Na płycie pojawiły się również wiersze Haliny Poświatowskiej. Skąd pomysł na takie połączenie?

Był taki okres, że napisałem parę piosenek do wierszy Haliny Poświatowskiej. To było gdzieś rok temu. Szczerze powiedziawszy to Mateusz Pospieszalski przekonał mnie do tego, żebym jednak wyrażał się swoimi słowami, a nie wspierał się - z resztą - doskonała poezją, ale taką, która świetnie pasuje do piosenek, chociażby dlatego, że nie jest pretensjonalna. Każdy tekst równie dobrze może być tekstem piosenki i tekstem poetyckim, jeżeli nie ma zadęcia na to, żeby być wielką poezją albo wielkim tekstem, a taka chyba była pani Poświatowska i jej poezja, jej teksty.

A czym zafascynował cię Mateusz Pospieszalski, że to właśnie jego wybrałeś do nadania brzmienia swoim nowym piosenkom?

To jest facet, który nie myśli o muzyce na zasadzie kalki, czegoś co istnieje powiedzmy po drugiej stronie oceanu albo na Wyspach Brytyjskich lub gdziekolwiek indziej. Do tego stopnia, że nie chcąc, żeby powtarzały się jakieś rzeczy np. z bibliotek samplowych, sam robi sample. W niektórych piosenkach są porobione przez niego rzeczy na jakichś dziwnych instrumentach, np. spodeczek i kubeczek, którym pociera i tak zrobiony jest początek "Kiedy u... kochanie".

Czyli kreatywność, myślenie o piosence, bo te wszystkie piosenki, które przedstawiam są tradycyjne - mają wyraźny refren i wyraźną zwrotkę i to jest ważne. A on w sposób niekonwencjonalny, nowoczesny ubrał to wszystko w dźwięki, barwy za co mu bardzo dziękuję.

Tworzysz niebanalną, niekomercyjną muzykę. Jacy artyści ukształtowali cię swoją twórczością?

Niebanalna muzyka może być popularną muzyką. Ja będę strasznie walczył i niech to będzie moja taka walka dla wszystkich, którzy słuchają Janusza Radka. Chociażby dlatego, że jest jakieś zapotrzebowanie nie na "papkę", czyli na coś co intryguje, wymaga chwili zastanowienia się o czym ten facet śpiewa, dlaczego tak akurat śpiewa - dlaczego tu jest takie natężenie głosu, a nie inne, że chce nas w jakiś sposób poruszyć, opowiadać o rzeczach, które wzruszają lub rozśmieszają.

Uważam, że od tego jest piosenka i od tego jest artysta i piosenkarz, bo jestem piosenkarzem.

Wszyscy ci, którzy nie myślą, że piszą dla odpowiedniego "targetu", dla młodych dziewczyn albo starszych chłopczyków albo starszych pań, tylko dla tych, którzy myślą o muzyce jako o jakiejś formie dla ludzi. Muzyka jest dla ludzi, piosenka jest dla ludzi po to, żeby się nią cieszyć. I ci, którzy stoją na scenie muszą się nią cieszyć. Ci, którzy je piszą muszą mieć z tego wielką radość, bo wtedy wszyscy będziemy mieli dużo satysfakcji z tego, że słuchamy i śpiewamy.

Jak opisałbyś swoich odbiorców?

Ja jestem bardzo dumny z mojej publiczności i staram się, żeby była ona coraz szersza, dzięki temu, że ja bardzo dużo gram po Polsce różne rzeczy - wszystkie te moje programy, a oprócz tego wszystkie te oratoria, w których brałem udział to też jest kontakt z całkowicie nową, inną, olbrzymią publicznością.

I mam nadzieję, że publiczność ta, która jest skłonna do wzbogacania się - są nowe czasy, a wszyscy mówią teraz, że miłość jest najważniejsza - będzie chciała myśleć. Oczywiście z jednej strony funkcja piosenki jest zabawowa i można ją traktować użytkowo. Muzykę słucha się też w mp3-kach - często w dramatycznej często jakości. Ale muzyka jest po to również jest. Myślę, że ten kto będzie chciał kupić taką płytę, włączyć, trochę się pobawić, trochę uśmiać, trochę wzruszyć i trochę zastanowić czy sam w sobie będzie mógł znaleźć trochę miłości, refleksji, wrażliwości - czyli dla ludzi wrażliwych.

Jak udało ci się, jako niekomercyjnemu artyście, przekonać do wydawania swoich płyt wytwórnię płytową specjalizującą się głównie w wydawaniu "kiczowatej" muzyki dance?

Będę tutaj bronił mojego wydawcy. Płyt nie wydaje się dlatego, żeby uszczęśliwić świat, tylko po to, żeby zarobić na tym trochę pieniądzy, a czasami nawet wiele pieniędzy. Natomiast myślę, że każdy wydawca zdaje sobie sprawę, że tak jak w każdym przemyśle - powiedzmy motoryzacyjnym - trzeba tworzyć taką "elitę", z której będzie wynikało coś. Zaliczyłem się właśnie do jakiejś "elity", ale sam też nazywam te muzykę i płytę jako "kulturalny pop" - usłyszałem to właśnie w wytwórni i bardzo mi się to spodobało.

Myślę, że oni mają jakąś wizję i to nie jest tak, że tłuką ciągle muzykę dance i sprzedają wyłącznie to, bo zdają sobie sprawę, że w pewnym momencie muszą być kreatywni, muszą być gdzieś tam do przodu i mieć jakąś "czujkę". Nie wiadomo co się stanie, może za dwa lata wszyscy będą słuchać Janusza Radka, akurat takiej muzyki. Nikt nie wiedział, że w pewnym momencie wielkim sukcesem będzie piosenka w formie symfonicznej, takiej w jakiej zaśpiewaliśmy w tych trzech oratoriach. Nikt nie spodziewał się czegoś takiego, a zapotrzebowanie, ludzka duchowość i chęć słuchania czegoś takiego była.

Nasz rynek jest szczególnie nieprzewidywalny, a poza tym taki mały, bo słucha się tylko tego, o czym się mówi. Ja jestem tego najlepszym przykładem, że można sprzedawać płyty, można chodzić na artystę Janusza Radka, a czasami nie bywam w radiach, nie puszczają mnie. Dzięki INTERIA.PL możecie oglądać moje teledyski, słuchać piosenek i jestem przeszczęśliwy.

Swój pierwszy sukces sceniczny odniosłeś jeszcze w 1990 roku wygrywając Lirę Orfeusza. Czym zajmowałeś się w latach 90. zanim stałeś się osobą rozpoznawalną?

Ja dużo grałem, uczyłem się śpiewania i tego co można nazwać mądrością - związaną z poznawaniem muzyki, tekstu, melodii, badaniem siebie samego - co jest tak naprawdę najbardziej interesujące, co odpowiada mojej mentalności, warunkom głosowym itd.

Ja śpiewałem wszystko, począwszy od czegoś co można nazwać rock'n'rollem czy nawet ciężkim rock'n'rollem przez piosenkę, którą można nazwać autorską czy zaangażowaną po spektakle muzyczne, które dały mi niesamowicie dużo wiedzy związanej z opowieścią. Jestem głęboko przekonany, że ludzie chcą, żeby piosenką im opowiadać - żeby piosenka nie była tylko i wyłącznie trzyminutową fantazją czy wyobraźnią słowno-muzyczną. To są naprawdę ciekawe rzeczy.

Za każdym razem kiedy biorę piosenkę, jestem ciekawy czym będę się dzisiaj z ludźmi komunikował - to jest opowiadanie.

A jak absolwent historii odkrył w sobie duszę artysty scenicznego?

Ja bardzo długo studiowałem historię. Nie polecam w dzisiejszych czasach studiowania historii w takim wymiarze czasowym jak ja. To ciekawa nauka i żaden polityk nie "zrobi mnie w konia" i żaden specjalista od psychologii społecznej nie jest w stanie namówić mnie na coś, co akurat wymyślił.

A artystyczna dusza? Myślę, że cały czas tak było. Głupio byłoby powiedzieć, że śpiewałem od przedszkola, ale mój ojciec zajmował się śpiewaniem przez pewien okres czasu, zanim zaczął budować "socjalistyczną ojczyznę". Wcześniej miał wielkie zapędy, żeby śpiewać. Więc głos jak najbardziej mam po ojcu, tylko, że ja go rozwijałem i rozwijam cały czas.

A artystyczne zapędy... Myślę, że tak od 7-10 lat wiem tak naprawdę, po co śpiewam. Wcześniej to były takie poszukiwania, a to rock'n'roll, a to soul, a to ćwiczenie głosu, bo chciałem śpiewać jak Stevie Wonder. Aż wreszcie stwierdziłem, że to nie tędy droga, tylko droga jest w myśleniu, dochodzeniu do takiego etapu, w którym wiesz o czym śpiewasz, cieszy cię to, podejmujesz walkę z każdym tekstem i piosenką na tej zasadzie, że jest to coś cennego, interesującego, co cię rozwija.

W twojej twórczości widać wyraźną fascynację niemieckim kabaretem, wystarczy wymienić widowiska "Opowieści jedenastu katów", "Królowa nocy" czy "La Dolce NRD". Co uwiodło cię w tej sztuce?

Po części namówił mnie do tego Łukasz Czuj, który jest reżyserem z Krakowa. On w ogóle osiadł w takim środkowoeuropejskim klimaciku przełomu wieków, ale klimacie, który jest bardzo uniwersalny, bo zajmowaliśmy się pewną taką postawą sceniczną, teatralnością piosenkarza, teatralnością osoby, która wychodzi na scenę i robi pewną "zgrywę", ale "zgrywę" związaną czasami z ważnymi rzeczami, związanymi z obserwacją życia, takimi "obyczajowymi fikołkami".

To samo jest w "La Dolce NRD" i w "Królowej nocy". To są jakieś parateatralne, parakomediowe, kabaretowe spostrzeżenia. Niemcy mieli do tego niesamowity dystans. Tam do tej pory ta forma kabaretu cały czas funkcjonuje. To był kabaret intelektualny, inny niż ten, który preferowali np. Francuzi - taki wodewil i trochę "pióra w tyłku". A Niemcy zajmowali się kabaretem społecznym, politycznym, trochę cięższego gatunku, ale bardziej wartościowym niż francuski.

Twoja twórczość jest dowodem na to, że ewidentnie jesteś indywidualistą, ale czy myślałeś o nagraniu czegoś z innym artystą?

Na razie tylko z sobą. Jeżeli miałbym nagrywać to tylko z Radkiem i na odwrót. Mam wielkie ciśnienie do grania już tych koncertów, mojej autorskiej płyty i mojego autorskiego materiału. Bardzo duże.

Byłeś też częścią spektakularnego sukcesu oratoriów Piotra Rubika i Zbigniewa Książka. W końcu doszło do rozstania z kompozytorem, czy oznacza to, że źle wspominasz ten okres?

Nie wspominam tego źle. Zdecydowanie jestem przekonany o tym, że to był naprawdę olbrzymi sukces. Zagraliśmy 100 koncertów w takiej formie, w rozbudowanym anturażu symfonicznym. Co było bardzo ważne, to były normalne, zwykłe piosenki, które ludzie masowo słuchali. Oczywiście nie ukrywam i jestem z tego bardzo zadowolony, że taka praca przez trzy lata dała mi dużo popularności, dużo zwykłej rozpoznawalności. To jest bardzo interesujące, ciekawe i zdecydowanie chcę to wykorzystać. Chociażby dlatego, żeby przynajmniej część tych ludzi, która słuchała te oratoria, kupowała moją płytę i słuchała mnie - mojej muzyki.

Nie był to czas stracony na pewno. Natomiast samo rozstanie... Cóż, ja nie byłem przypisanym tutaj chłopem pańszczyźnianym, żebym robił na jakimś ugorze czy tam pańszczyznę odstawiał. To nie było tak, każdy z nas funkcjonował wcześniej i będzie funkcjonował później. Jak sobie to Piotrek ustalił i jak sobie "umyśli" swoją karierę, tak wybrał, tak chce i na tej zasadzie funkcjonuje jego sława... Dobra, wszystkiego dobrego.

Co sądzisz o nowym oratorium Książka do muzyki Bartka Gliniaka "Siedem pieśni Marii"?

Byłem na premierze i rzeczywiście jest to rzecz zupełnie inna niż piosenki Piotrka. Ja bym nazwał to jakimś pejzażem muzycznym, bo rzeczywiście muzyka tam dominuje ponad wszystkim. Głosy, wokale są tam takimi "opowiadaczami", spikerami, takimi formami, które w jakiś sposób wypełniają tę całą opowieść muzyczną - bardzo skomplikowaną często, ale ładną naprawdę.

To jest bardzo przyjemna, bardzo fajna muzyka do słuchania i do oglądania - myślę - też. Więc nie wiem jak oni będą grali, bo rzeczywiście to jest jeszcze większy aparat orkiestrowy niż u Piotrka, olbrzymi chór. Ale dobrze, że tak się stało. Ja się cieszę, że mogłem sobie tego słuchać bezpośrednio z drugiej strony - podziwiać kolegów, podziwiać kunszt muzyczny. Wspaniale było.

Czy gdyby nie promocja autorskiej płyty to wystąpiłbyś w takiej inspirowanej kultem religijnym produkcji? Czy taka tematyka ci odpowiada?

Tak. W sumie tematyka śpiewania o najważniejszych rzeczach. Ja akurat zaśpiewałem teraz o miłości, ale nie wykluczone, że zajmę się i taką. Jest parę takich "uniwersaliów", o których zawsze się śpiewa, a jeżeli jeszcze to się dobrze robi i ma to jakiś konkretny pomysł tekstowy oraz muzyczny, to tylko o takich rzeczach powinno się śpiewać.

Ja nie lubię "papki" śpiewać, nigdy mi się to nie zdarzyło dzięki Bogu. Myślę, że kiedyś, jeśli będzie taka propozycja jak "Siedem Pieśni Marii" to może się tak zdarzyć, że będę coś takiego śpiewał jeszcze.

Który etap swojej kariery jest dla ciebie najważniejszy?

Ten teraz obecnie.

A o czym zatem na tym etapie marzysz jako artysta?

Chcę rozszerzyć tę doskonałą, wspaniałą, mądrą publiczność, z którą się spotkałem przez ostatnie pięć lat, która daje mi całkowitą wolność. To jest coś niesamowitego, bo ja z tej muzyki żyję, ja się z tej muzyki utrzymuję. Dzięki ludziom mogę być wolny, mogę zajmować się wszystkimi tymi gatunkami, o których mówiliśmy - mogę zajmować się teatrem, piosenką, która może być bardziej estradowa, sceniczna. To jest całkowita wolność, za co bardzo serdecznie Państwu dziękuję.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lubień | NRD | słuchać | rock | piosenki | muzyka | piosenka | miłość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy