Reklama

"Co się stało z 'peace & love'?"

Poznajcie Luke'a. Faceta, który współtworzył najpopularniejszy album w dziejach - "Thriller" Michaela Jacksona (nakład: 65 milionów). Gościa, który ze swoim Toto sprzedał 35 milionów płyt. I o którego talent zabiegał Miles Davis, Elton John czy Bruce Springsteen.

Steve Lukather dobrze czuje się w popie, jazzie, ambitnym rocku, disco, bluesie i... w zasadzie w każdym gatunku muzyki. Dobrze czuje się w studiach nagraniowych, gdzie odbył ponad 1500 sesji (a może ponad 2000, kto wie?). A ostatnio czuje się dobrze z samym sobą, kontynuując rozpoczętą w 1988 roku karierę solową.

Pod koniec stycznia wydał swój siódmy album zatytułowany "Transition", który będzie promował także w Polsce (9 kwietnia w warszawskiej Stodole). W rozmowie z Jordanem Babulą z równym entuzjazmem opowiedział o własnych, życiowych tragediach, jak i największych sukcesach. Z dumą mówi zarówno o wyjściu z alkoholizmu, jak i współpracy z takimi tuzami jak Paul McCartney, Ringo Starr, czy wspomniany już Michael Jackson. Poznajcie Luke'a, bo warto.

Reklama

Twój nowy album nosi tytuł "Transition". W kogo zmieniasz się na tej płycie?

- Ostatnie osiem lat mojego życia obfitowało w naprawdę dramatyczne zdarzenia - doświadczyłem wielu tragedii, strat i strachu, sytuacji, które całkowicie wymazały moją przeszłość. No, może nie wymazały, ale absolutnie zmieniły świat, w którym żyję. Zmarła moja matka, co było straszne, moje małżeństwo się rozpadło, co było także okropne. Po trzydziestu latach współpracy zwolniłem też swojego menedżera. I rozpadło się Toto - chociaż potem zespół się odrodził, ale w przykrych okolicznościach choroby Mike'a Porcaro [basisty Toto, który zapadł na stwardnienie zanikowe boczne - przyp. aut.]. Dlatego postanowiłem rzucić picie, rzucić palenie - od czterech lat jestem czysty. Przeszedłem fizyczną i psychiczną terapię. I jestem dziś zupełnie inną osobą. Odnalazłem wewnętrzne skupienie i świadomość własnych celów - ale był to bardzo bolesny proces.

Wygląda na to, że nie masz oporów, żeby opowiadać o ciężkich chwilach ze swojego życia.

- Bo wszyscy przechodzimy przez ciężkie chwile, stary, cały świat ma się naprawdę kiepsko. Co się stało z miłością i pokojem? Przebywam teraz sporo z Ringo Starrem [Lukather jest członkiem All-Starr Band - przyp. aut.] i on mi o tym przypomniał. Przecież ja też pochodzę z tego pokolenia - pokolenia, któremu przyświecało hasło "peace and love". I kiedy dziś patrzę na świat, przecieram oczy ze zdumienia. Czy wszyscy powariowali? Skąd ta cała nienawiść, złość i agresja? Ludziom się wydaje, że to jest w porządku - ale ja mam zupełnie inne zdanie. To nie jest OK.

Czego chciałbyś, aby twoi słuchacze nauczyli się dzięki "Transition"?

- Och, nie wiem, czy mogę kogokolwiek nauczać. Natomiast mogę przedstawić swój punkt widzenia a jeżeli komuś spodoba się muzyka, albo śpiew, może zastanowi się nad tym, co mam do powiedzenia. Ale tylko o to mi chodzi. Nie jestem politycznym przywódcą i nie potrafię zmieniać świata. Ale mogę się zapytać: czy tylko ja tak czuję? I, jak na razie, wygląda na to, że nie tylko ja.

Mówisz w wywiadach, że nie chcesz być najszybszym gitarzystą na "całym dzikim zachodzie"...

- Nie chcę! To jest dla dzieciaków!

... ale czy kiedyś było inaczej? Czy stawiałeś wirtuozerię nad dobrą piosenkę?

- W życiu! Tylko piosenka się liczy! Piosenka przetrwa wieki, a solówkę zapamięta co najwyżej inny gitarzysta. No chyba że naprawdę trafisz w czułe struny czyjejś duszy. Choć osobiście bardzo lubię efektownych gitarzystów, ale nie może być inaczej, przecież sam gram na gitarze. Uwielbiam czasem zaszaleć. Ale wiem, że są muzycy którzy robią to dużo lepiej niż ja. Sądzę, że moją siłą jest frazowanie i dobór nut. I brzmienie. Kiedy startujesz w tym wyścigu, zaczynasz uczestniczyć w jakimś szaleństwie, musisz wciąż być czujny, wciąż przekraczać kolejne bariery. Wolałem się z tego wycofać.

- To, co wychodzi mi najlepiej, przychodzi mi zarazem najbardziej naturalnie - nie muszę traktować tego jak sportu. Popatrz na to, co robi Guthrie Govan - jaki to ma sens? Byłem na trasie ze Stevem Vaiem, Joe Satrianim i Johnem Petrucci - i nigdy nie będę od nich lepszy! Nauczyłem się pokory. Robię swoje i tak jest najlepiej. Dobrym aspektem starzenia się jest to, że dociera do ciebie, że nie musisz biec tak szybko, jak inni, a i tak dobiegniesz do mety. Dlatego wolę grać to, co umiem dobrze, niż walczyć z czymś, co mi wychodzi słabo.

Oprócz grania na gitarze także śpiewasz. Czujesz się pewnie jako wokalista?

- To coś, czego nigdy naprawdę nie chciałem, ale musiałem zacząć to robić, bo nikt inny się tego nie podjął. Umiejętność śpiewania jest w cenie - wokaliści są potrzebni w zespołach. I w pewnym momencie byłem nawet wokalistą w Toto. Oczywiście na początku byłem nieśmiały, ale z biegiem czasu stawałem się coraz lepszy, a teraz staram się być wspaniały. Nie obawiam się powiedzieć, że śpiewanie stało się dla mnie swego rodzaju obsesją. Nie będę wciskał nikomu, że jestem genialnym wokalistą, ale umiem to robić, umiem używać swojego głosu. Chciałbym być takim wokalistą jak Stevie Wonder czy Peter Gabriel - ale kurde nie jestem (śmiech). Oczywiście mnie inspirują, ale jestem w pełni świadom swoich ograniczeń. Kieruję się zasadą: wstań rano i postaraj się być lepszy, niż byłeś wczoraj.

Na "Transition" pojawia się gościnnie perkusista Red Hot Chili Peppers, Chad Smith. Jak się tu znalazł?

- To przyjaciel. W ciągu 36 lat na scenie udało mi się zaprzyjaźnić z wieloma wspaniałymi muzykami. Poza tym mieszkamy w tym samym mieście, jesteśmy sąsiadami, nasze dzieci chodzą do tych samych szkół, wpadamy na siebie w różnych miejscach. I mam to szczęście, że bardzo utalentowani muzycy przychodzą pomagać mi w studiu.

Kumplujesz się ponoć z Tomem Morello z Rage Against The Machine czy członkami Motörhead.

- Nikt by nie zgadł, że ja i Lemmy jesteśmy przyjaciółmi, co nie? Ale jesteśmy (śmiech). Oczywiście nie spodziewam się, że Lemmy siedzi w domu i słucha płyt Toto, ale jeśli wpadniemy na siebie na mieście, jest: cześć stary, jak leci? A wiesz, że sześć czy siedem lat temu Toto i Motörhead wystąpili na tym samym festiwalu w Europie? To coś, co w Stanach byłoby nie do pomyślenia, tymczasem tam publiczność jednych obejrzała swój zespół, wyszła, przyszła publiczność drugich i obejrzała swoich ulubieńców. Z szacunkiem i w atmosferze wzajemnego zrozumienia. W Ameryce zaraz zaczęliby się tłuc. Kurde - dlaczego nie możemy być przyjaciółmi?

- Tom mieszka ulicę ode mnie. To świetny gość, a ja uwielbiam Rage. Jeśli grasz country, możesz słuchać heavy metalu, jeśli jesteś jazzmanem, możesz lubić Slipknot - dlaczego niby nie? W Ameryce ludzie się popisują, snobują, gonią za modą. I chociaż znam wiele osób, które myślą jak ja, media wciąż nakręcają animozje.

Amerykańskie media kreują wojny między zespołami?

- Tak, ale my się nie dajemy (śmiech). Rozumiemy się i szanujemy nawzajem. W sumie to poznałem bardzo niewielu muzyków, którzy byli dupkami - większość jest superfajna! Znajomy spotkał w studiu Marilyna Mansona i podobno jest do rany przyłóż. Ja sam słucham jazzu, metalu, popu, funku, R&B, muzyki świata, country, muzyki klasycznej. I uwielbiam wyszukiwać mistrzów w tych wszystkich gatunkach. Naprawdę umiem docenić pracę, jaką wykonał dany muzyk, niezależnie od tego, co gra. Widziałem europejskich muzyków folkowych, którym wszyscy rockmani mogliby czyścić buty. Skrzypkowie, goście grający na bałałajkach - jamujący sobie w barach, najlepsi muzycy, jakich widziałem w życiu! To uczy pokory. Jeśli ci się wydaje, że jesteś świetny, wierz mi - tylko ci się wydaje.

Czy to prawda że uczestniczyłeś w ponad 1500 sesjach nagraniowych?

- Tia... Ale przestałem to liczyć. A zależnie od tego, kogo spytasz, możesz usłyszeć, że było to nawet ponad dwa tysiące. Rzeczywiście - grałem na od cholery wielu płytach (śmiech). Ale przestałem grać sesje dwadzieścia lat temu. Teraz robię to okazyjnie, raz, dwa razy w roku. Mam Toto i swoje płyty, mogę więc wystąpić z Ringo. Ale od lat 70. przez 80. aż do 90. nagrałem mnóstwo muzyki.

Wiele było takich sesji, z których dzisiaj jesteś niezadowolony, lub których się wstydzisz?

- Na samym początku, kiedy zaczynałem, nie wiedziało się, z kim będzie się grało. Wynajmowali cię, pojawiałeś się w studiu i mogła to być Barbra Streisand, Aretha Franklin, ale też na przykład jakiś kiczowaty zespół pop z telewizji. Niemniej zawsze starałem się wyciągnąć z tego jak najwięcej dla siebie. I sam dawałem z siebie wszystko.

A jak to się stało, że grałeś na płycie "Jest" polskiej grupy Budka Suflera?

- Rany, nie mam pojęcia! Kompletnie tego nie pamiętam! Wybacz!

Jak wiele płyt na których grałeś masz w swojej kolekcji?

- Kiedyś kolekcjonowałem je wszystkie, ale podczas rozwodu musiałem zabrać rzeczy z domu i gdzieś się to wszystko porozłaziło. Pewnie są gdzieś w moim garażu, ale bardzo dawno ich nie widziałem (śmiech). Trudno nad nimi zapanować, tym bardziej, że mam wciąż mnóstwo roboty.

Obstawiam jednak, że masz w domu "Thriller" Michaela Jacksona?

- Uhm... To był naprawdę ciekawy czas. Grałem na płytach Quincy'ego Jonesa [legendarny producent Jacksona - przyp. aut.], miałem dwadzieścia parę lat. I Michael zatelefonował do mnie... Niesamowite było brać udział w czymś tak dużym. Chociaż wtedy nikt nie domyślał się, że będzie to największy album w dziejach.

- Wiesz, to w zasadzie Toto nagrało "Thriller". Mało kto zdaje sobie sprawę, jak wielki był nasz udział w powstawaniu tej płyty, bo kto inny był w świetle reflektorów. Kiedy mówi się o "Thrillerze", nie mówi się o Toto, ale jesteśmy wszędzie, na tym albumie. "Human Nature" to Toto, z Michaelem Jacksonem na wokalu: myśmy ten utwór napisali, zaaranżowali, zagrali. A Michael go zaśpiewał. "Beat It" to byłem ja i Jeff Porcaro. Ja nagrałem bas i gitary - poza solówką, którą zagrał Eddie [Van Halen - przyp. aut.] - a Jeff nagrał bębny. No i Michael zaśpiewał [Steve trochę przesadza, bo w nagraniach uczestniczyło jeszcze sporo innych muzyków - przyp. aut.].

Ale chyba większym przeżyciem niż praca z Jacksonem, była dla ciebie współpraca z Paulem McCartneyem, który także występuje na "Thrillerze".

- Wiesz, Paul był moim bohaterem... Znaczy - obaj byli wspaniali, ale poznanie Paula to było naprawdę coś. Poznałem wielu legendarnych artystów i właśnie piszę książkę o swoim życiu - tam zawrę wszystkie historie i anegdoty z tym związane.

W końcu poznałeś też Ringo Starra.

- Tak. I został moim dobrym przyjacielem. To świetny człowiek! Jeden z najcudowniejszych ludzi na świecie - ogromnie go podziwiam. Jeden z wielkich, a zarazem wielkoduszny, przyjazny, wesoły człowiek.

Nie żałujesz, że nie dołączyłeś do zespołu Milesa Davisa, kiedy ci to zaoferowano?

- Kurczę, pewnie że żałuję, ale po prostu nie mogłem wtedy dołączyć. Miałem bardzo wiele ofert - mogłem grać z Eltonem Johnem, Joni Mitchell, Brucem Springsteenem, Dire Straits. Cóż mogę powiedzieć, to ogromny zaszczyt. Dzwoni do mnie Miles Davis, i zaprasza do zespołu... A potem okazuje się, że lubi Toto. Zagrał na naszej płycie "Fahrenheit"! To był odjazd!

9 kwietnia przyjeżdżasz do Warszawy, na koncert w klubie Stodoła...

- O tak, już bardzo niedługo! Jestem zajarany, będzie fantastycznie!

Co zagrasz?

- Moja kariera solowa trwa dwadzieścia pięć lat, pierwszą samodzielną płytę wydałem w 1988 roku, stary. Mam naprawdę mnóstwo rzeczy do zagrania! Oczywiście najwięcej utworów będzie z moich trzech ostatnich płyt, które najlepiej pokazują, gdzie jestem teraz jako muzyk. Ale sięgnę do "Candyman" [druga płyta Lukathera wydana w 1994 roku - przyp. aut.] i kilku albumów, które nagrałem z innymi artystami. Na pewno będą niespodzianki! Może wygrzebię jakieś zupełnie niespodziewane utwory Toto, których nie grałem od wieków? Ale na pewno nie "Africa" i "Rosanna"! Staram się oddzielać to, co robię solo, od Toto. Toto jest zespołem stadionowym, a ja od dwudziestu pięciu lat buduję własną karierę i mam fanów, którzy za mną podążają. I oni chcą słuchać moich utworów. Nie będę grał "Hold The Line" - i niech wszyscy o tym wiedzą (śmiech).

Zobacz teledysk do przeboju "Africa":


Toto - africa przez manon42

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy