Reklama

"Buntownicy przeciw systemowi"

O ukraińskiej grupie Haydamaky zrobiło się głośniej w naszym kraju dzięki wspólnej płycie z zespołem Voo Voo wydanej w czerwcu 2009 roku. Wcześniej na naszym rynku ukazała się płyta "Kobzar" z gościnnym udziałem m.in. Grabaża (Pidżama Porno, Strachy Na Lachy) czy wokalistów Vavamuffin.

Z wokalistą Ołeksandrem Jarmołą na temat śpiewających majtek, współpracy polsko-ukraińskiej, dezinformacji o Czarnobylu rozmawiał Michał Boroń.

Pierwotnie nazywaliście się Aktus, co to oznaczało?

Od razu chciałbym zaznaczyć, że między Haydamakami a Aktusem jest ogromna różnica. Aktus to była zupełnie inna filozofia, pełny underground. Z tego też powodu wielu muzyków Aktusa nie sprawdziło się w Haydamakach. Dlatego tez nie zgadzam się z tezą, że Haydamaky pierwotnie nazywali się Aktus. To dwie zupełnie inne grupy. Co do nazwy - pierwszym wokalistą zespołu był niejaki Kaktus. Po jego śmierci reszta ekipy upamiętniła jego osobę nazywając zespół Aktus, czyli taki kaktus bez k na początku... I to cała zagadka.

Reklama

Zmieniliście nazwę na Haydamaky, która w Polsce raczej nie ma zbyt dobrych skojarzeń... Hajdamacy to rebelianci przeciwko polskiej szlachcie w XVIII wieku.

To nie jest tak, że chcieliśmy zrobić komuś na złość i przypominać niezręczne karty historii. Dla nas ta nazwa to idea. W którymś momencie zrozumieliśmy, że nie można tylko grać dla samego grania, muzyka musi mieć jakieś przesłanie. Hajdamacy byli przede wszystkim buntownikami przeciw systemowi, w jakim przyszło im żyć. Tak złożyło się historycznie, że po drugiej stronie stali Polacy, ale idea hajdamacka jest uniwersalna, zamiast Polaków mogli to być, teoretyzując, Rosjanie, inni Ukraińcy, może Niemcy, może Babilończycy.

Dlaczego każdy zespół reggae śpiewa o tym, że Babilon musi upaść? Przecież żaden muzyk nie zna i nie znał tego narodu. Tu też chodzi o pewna ideę, o pewien uniwersalizm sytuacji. Haydamaky nie powstali, by grać antypolskie melodie, powstaliśmy, by poprzez analogię do dawnych buntowników/rebeliantów dać odpór współczesnym siłom na świecie - konsumpcjonizm, skrajnie posunięty liberalizm i przede wszystkim globalizm. Przyjeżdżamy do Polaków, gramy dla nich koncerty i jesteśmy dobrze odbierani, bo słuchacze widzą w nas buntowników przeciw systemowi, a nie przeciw jakiemuś konkretnemu narodowi.

Tymczasem ostatnią płytę "Kobzar" nagraliście w Polsce, w Wiśle - dlaczego zdecydowaliście się na nasz kraj?

Bo lubimy Polskę. Cokolwiek mówiliby historycy i koła bliskie argumentacjom nacjonalistycznym, dla nas wasz kraj jest najbliższym - nie tylko geograficznie, ale i mentalnie. Jeśli ktoś potrafi spojrzeć szerzej niż tylko przez pryzmat konfliktów, to zobaczy, że bliżej nam do siebie niż każdemu z nas osobno choćby do Rosji.

Od dawna jesteśmy pod magicznym wpływem polskich kapel, podziwiamy polskich muzyków. To oczywiście nie jest podziw wypływających z naszych niedostatków. Tu nie ma miejsca na jakieś zazdrości. Może to zabrzmi trochę szowinistycznie, ale ktoś kiedyś powiedział, że tylko mężczyźni są w stanie podziwiać innych mężczyzn bez zawiści...

W ostatnim czasie te związki z Polską stały się bardzo mocne... Częste koncerty, współpraca z polskimi muzykami. Można powiedzieć, że staliście się ambasadorami ukraińskiej muzyki nad Wisłą...

Coś w tym jest. Na pewno chcielibyśmy być takimi ambasadorami, choćby dlatego, by ukraiński import muzyczny nie kojarzył się nad Wisłą z rosyjskojęzycznym popem czy pianiem estradowym? Myślę, że mamy wiele do pokazania z naszej tradycji.

W ostatnich latach w Polsce ukraińska muzyka to Rusłana, hymn Pomarańczowej Rewolucji "Razom nas bohato" i Vierka Sierduczka.

I właśnie o tym mówię... Zgodzę się, że hymn rewolucji jest chwytliwy, ale ileż można firmować tym ogrom ukraińskiej muzyki? Boli nas, gdy nasz kraj kojarzony jest z debilnym rosyjskojęzycznym umpa umpa. Przeciętny Polak musi w końcu zadać sobie pytanie: "O Boże, przecież ci Ukraińcy to mają chłam a nie rynek muzyczny".

Ale to nie tylko problem w Polsce, niestety na Ukrainie środki masowego przekazu i międzynarodowe firmy fonograficzne nachalnie promują takie badziewie, efekt jest taki, że z każdego telewizora i radioodbiornika skrzeczą skąpo ubrane panienki. My to nazywamy śpiewającymi majtkami, bo tak naprawdę odbiorca skupia się na kręcących tyłkach a nie na przekazie muzycznym, którego de facto nie ma?

Z kolei jak wygląda odbiór polskiej muzyki na Ukrainie? Za naszą wschodnią granicę zapuszczają się raczej tylko metalowcy...

Fakt, rynek ukraiński jest jeszcze białą kartą dla polskich muzyków. Myślę, że wynika to przede wszystkim z tego, że nasz rynek jest zalewany przez Rosję. Myślę, że średniej wielkości zdeterminowany polski wydawca mógłby spróbować przebić się na Ukrainie z jakimś wartościowym zespołem, tylko czy jest na to gotowy? Są oczywiście miejsca, gdzie ludzie łakną czegoś innego niż te śpiewające majtki z Rosji.

Ostatnio graliśmy razem z VooVoo na Jazz Koktebel Festiwal na Krymie. To jeden z bardziej prestiżowych festiwali, na który ściągają wszyscy ukraińscy krytycy muzyczni, bo występuje tam naprawdę najwyższa półka. Nasz wspólny projekt przyjęto rewelacyjnie, co oznacza, że nie ma oporów przed muzyką z Polski.

Do nagrania płyty "Kobzar" zaprosiliście Grabaża oraz Pablopavo i Reggaenatora z Vavamuffin. Jak do tego doszło, dlaczego właśnie oni, mieliście wcześniej okazję się poznać?

Co do współpracy z polskimi muzykami, to zaczęła się ona dawno temu, gdy graliśmy trasy koncertowe z Pidżamą Porno (do dziś przyjaźnimy się z Grabażem), potem, gdy postanowiliśmy nagrać się w Polsce, poznaliśmy kolejnych wartościowych muzyków (poznał nas z nimi Mario Activator i Jarek "Smok" Smak), czyli Reggaeneratora i Pablopavo. Dla nas to tacy sami buntownicy systemowi jak my.

Zaśpiewali oni w numerze "Message". Z tego co słyszałem, to kluczowy numer dla całego albumu, dlaczego? Nagraliście też ten utwór w wersji ukraińskiej?

"Message" to jeden z najmocniejszych kawałków na "Kobzarze". Utwór ma potężny i oryginalny groove, zaś linia basu jest odtworzeniem melodii dawnej ukraińskiej pieśni ludowej. Na taki podkład było bardzo zręcznie "naczytywać" teksty.

Pomysł był taki, by znani ukraińscy i polscy MC mogli wypowiedzieć swoje przesłanie dotyczące politycznej sytuacji na Ukrainie. Reggaenerator i Pablopavo genialnie wpisali się w ten schemat, robiąc to, co potrafią najlepiej - czyli przekazując idee. Naszą propozycję odrzucił Andrij "Sun" Zaporożec z 5Nizzy, wyjaśniając odmowę swoją niewiarą w przyszłość Ukrainy (!), natomiast wsparł nas z radością "Położyk" (MC ukraińskiej grupy Tartak).

Jeśli chodzi o dalszą współpracę z polskimi muzykami, to nagraliście utwór z grupą Rootwater na ich nową płytę "Visionism". Możecie coś więcej opowiedzieć na ten temat?

Któregoś razu do naszego menedżera od spraw promocji w Polsce zadzwonił Maciek [Taff], wokalista Rootwater i zapytał się, czy Haydamaky zechcieliby zagrać wspólny kawałek na ich nowej płycie. Nie znaliśmy zespołu i prawdę powiedziawszy trochę się obawialiśmy, jak taki mix muzyczny wyjdzie.

Na pierwszym spotkaniu dowiedzieliśmy się, że Maciek eksperymentuje z folkowymi elementami już od dawna, więc trochę to nas uspokoiło, a ostatecznie decyzja zapadła po tym, jak Maciek zapewnił nas, że jego zespół nie gra jakichś pochwalnych satanistycznych utworów. To dla nas ważne, ponieważ jesteśmy ludźmi wierzącymi i unikamy takich dziwnych związków.

Już na próbach okazało się, że to świetni ludzie - otwarci, słuchający innych. Dzięki temu w przyjacielskiej atmosferze mogliśmy zrobić kawał dobrej roboty.

Z Rootwater zrobiliście wspólnie jeden utwór, za to z grupą Voo Voo nagraliście całą płytę, zresztą bardzo dobrze przyjętą - "Voo Voo i Haydamaky". To chyba w dużej mierze zespół Wojtka Waglewskiego przecierał wam tu szlaki?

To bardziej skomplikowane. Nad Wisłą jesteśmy znani od dawna. Oczywiście nie możemy równać się z polskimi liderami sceny muzycznej, ale mieliśmy i mamy sporą grupę fanów. Faktem jest, że od momentu współpracy z Voo Voo wypłynęliśmy na szersze wody. Grupa Wojtka ma niekwestionowaną pozycję w Polsce. Nie wiem, czy znalazłoby się tu kogoś, kto nie słyszał choćby tylko nazwy Voo Voo. Wojtek zadziałał w pewien sposób jak katalizator, który przyspieszył nasze mocne "sadowienie się" w Polsce i za to jesteśmy wdzięczni Voo Voo.

My osobiście nie czujemy się jak ktoś, kto na plecach innych jedzie do celu. Myślę, że jesteśmy bardziej partnerami w tym, co robimy. Obydwie grupy uczą się od siebie nowych rzeczy. Liczymy się z tym, że po tej wspólnej płycie będziemy jeszcze bardziej rozpoznawalni w Polsce, ale to nie przyszło tak łatwo, tak po prostu. To ciężka praca, która daje jednak dużą dawkę zadowolenia.

Czym dla was jest world music, czy się identyfikujecie z tym pojęciem?

To skarbnica światowej kultury. W szerokim rozumieniu tego słowa muzyka z całego świata, która ma w sobie kulturowy sens i choć trochę jest powiązana z folkiem - to jest dla nas Word Music. WM określa tradycyjne lub lekko modyfikowane formy muzyki ludowej. My gramy Kozak Rock - ukraiński rock'n'roll, który nijak ma się do WM, choć czasem gramy na największych festiwalach World Music: Tilburg Mundial, Amsterdam Roots, TF Rudolstadt.

Ważnym miejscem jest dla was Czarnobyl (piszesz o sobie "ja, odrośl drzewa Czarnobyla"), który dla reszty Europy raczej wciąż ma złowrogie skojarzenia. Jak wygląda to miejsce z waszej perspektywy, czy po tych ponad 20 latach możecie powiedzieć, że obawy były przesadzone?

Dla mnie Czarnobyl na zawsze będzie światem mojego dzieciństwa. Miastem, które na zawsze zostało pięknym i młodym. W sensie historycznym Czarnobyl jest jednym z sakralnych centrów Ukrainy, miejscem zlewania się wielu kultur. Dziś to teren, na którym ciągle trwa bój przyrody z jednym z największych w historii negatywnych przejawów ludzkiej działalności.

Istnieje tam zagrożenie dla zdrowia, ale w ścisłej, dziesięciokilometrowej strefie dookoła elektrowni. W drugim kręgu, 30 km od reaktora, radioaktywność jest podobna do tej, która występuje choćby w Kijowie. Myślę, że ostatnio jest zbyt wiele spekulacji na temat Czarnobyla. Jest dużo ludzi, którzy chcieliby wrócić tam i żyć, ale nie wiadomo dlaczego takiego pozwolenia nie mogą otrzymać i niejasny jest dalszy los całkiem bezpiecznych (w tej strefie trzydziestokilometrowej) działek. Natomiast ktoś chce na dezinformacji zbić pieniądze, sprzedając debilne gry komputerowe pokroju gry "Stalker", które nie mają niczego wspólnego z rzeczywistością, za to stawiają Czarnobyl w złym świetle.

Niedawno zagraliście na festiwalu u słynnego reżysera Emira Kusturicy, przez wielu określanego piewcą jugonostalgii. Ale u was nie czuć tęsknoty za czasami jedności słowiańskiej, szczególnie tej spod znaku ZSRR, dobrze to odbieram?

Nie wiem, czym była Jugosławia dla Emira. Rozumiem, że dla krajów satelickich ZSRR dyktat Moskwy nie był tak brutalny, jak dla republik radzieckich. Dla nas, Ukraińców podstawowym pytaniem jest to, w jakiej wspólnocie, otoczeniu, będzie dalej rozwijać się Ukraina? Czy będzie to Rosja, czy Unia Europejska? Patrząc na rezultaty bycia związanym z Moskwą przez ostatnich kilkadziesiąt lat, widzę jasno i krzyczę duszą - nie może być dla nas drogi powrotu do minionego!

A czy mieliście jakieś propozycje filmowe, by wykorzystać twórczość Haydamaków w filmie? Moim zdaniem gdyby taki film by powstał, to byłby to obraz pokazujący Europę Środkowo-Wschodnią jako krainę, gdzie wiele zdarzyć się może, ale zamieszkiwaną przez pogodnych ludzi.

Z wielką przyjemnością nagramy ścieżkę dźwiękową do filmu o Europie Wschodniej, zarówno historycznego jak i fantasy (śmiech). Czekamy więc na propozycje, jesteśmy całkowicie otwarci na takie pomysły.

Pytacie we wkładce do "Kobzara" - "Jak mam żyć między ludźmi"? Czy waszym zdaniem muzyka ma dawać odpowiedzi na takie pytania? A jeśli tak, to jaka jest wasza odpowiedź?

Mam zawsze jedną odpowiedź - czyste sumienie.

W tym roku graliście m.in. na Festiwalu Sziget na Węgrzech, Open Air w Austrii, w Szwecji, Holandii, Rumunii, Niemczech, a także w Kanadzie. Muzyka nie ma granic? Wszędzie odbierają was z jednakowym entuzjazmem, czy publiczność w różnych krajach jednak się różni?

Muzyka nie ma granic, ale różne są ludzkie osobowości. Nigdzie nie jest tak samo. To znaczy są wspólne elementy takich koncertów - brawa, tańczenie, bujanie się słuchaczy, czasem wręcz pozytywny szał. Ale w każdym kraju ludzie przychodzący na nasze koncerty inaczej widzą muzykę, ich edukacja muzyczna jest różna.

Kraje zachodnie są lepiej rozwinięte muzycznie, podobnie jak gospodarczo. Te państwa miały czas na to, Europa Środkowa i Wschodnia musi teraz nadganiać edukacyjnie i sama nauczyć się wybierać dobrą muzykę od tej przyziemnej. Mówiłem o tym na przykładzie ukraińskiego rynku muzycznego...

Kanadyjczycy, strach powiedzieć, są gorzej muzycznie wyedukowani niż niejeden kraj byłego bloku komunistycznego! To dobrzy, emocjonalnie otwarci ludzie, ale nie wiedzą nawet o artystach ze swojego kraju.

To oczywiście nie przeszkadza im przeżywać nasze koncerty. Gdy zaczynamy grać, wydaje mi się, że nie ma znaczenia, czy słuchacz opanował antologię światowego jazzu czy słuchał do tej pory tylko śpiewających majtek. Nasza energia wdziera się do głowy każdego i zaczyna kiełkować:

Jak wyglądają wasze plany na końcówkę 2009 roku i początek przyszłego? Szykujecie już nowe nagrania?

Na razie mamy w planach dwa albumy. Pierwszy z nich to "Kozacko Rock", na jakim znajdą się nowe, energetyczne kawałki i covery naszych ulubionych kozackich grup - Motorhead, ACDC, Neil Young, Nirvana, RHCP, etc: drugi album to "Haydamaky Unplugged", na którym znajdą się same liryczne pieśni. Mam nadzieję, że oprócz tych zaplanowanych działań pojawią się jakieś spontaniczne projekty z innymi muzykami.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Haydamaky
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy