Reklama

"Blaszane kioski z kasetami magnetofonowymi"

Pod koniec wywiadu Roman Rappak z londyńskiego zespołu Breton zapytał, czy nie moglibyśmy zamienić kilka po polsku. - Robię dużo błędów. Bałbym się dawać całe "interviews" po polsku - dodał łamaną polszczyzną artysta, którego ojciec jest Polakiem i który przez kilka lat mieszkał w Warszawie. W trakcie wywiadu - prowadzonego w języku angielskim - lider Breton przyznał m.in., że wyprodukowane w Polsce pirackie kasety magnetofonowe wyrobiły jego zróżnicowany gust muzyczny. - Kupowałem po kilkanaście sztuk naraz - wspomina w rozmowie z Arturem Wróblewskim.

W jednym z wywiadów wyraziłeś zawód poziomem dziennikarstwa muzycznego i wartością merytoryczną pytań zadawanych przez dziennikarzy. Na przykład tych o ulubiony kolor czy tego typu sprawy (śmiech). Czy współczesne media muzyczne są w głębokim kryzysie?

Roman Rappak: Po pewnym czasie zrozumiałem, że ludzi mogą interesować również takie rzeczy. Wydawało mi się, że to nie jest ważne czy wolę pomarańcze czy jabłka. Ale jednak dla niektórych jest (śmiech). A co do mediów, to kamery cyfrowe, laptopy i tani osprzęt komputerowy gruntownie zmieniły muzykę i sztukę w ogóle. Media na tym skorzystały, bo teraz sztuka powstaje w bardziej demokratyczny sposób. Oczywiście, dzięki temu, że możesz za darmo wykonać tak wiele fotografii aparatem cyfrowym, jak ci się podoba, wcale nie powoduje, iż stworzysz dzieło sztuki. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj zostaje ci na dysku milion gównianych zdjęć. Z drugiej strony dzięki temu wiele osób zaczęło robić zdjęcia, na co wcześniej nie mogły sobie pozwolić.

Reklama

- To samo dotyczy dziennikarstwa. Możesz po prostu założyć bloga i jeżeli rzeczywiście masz talent, by komunikować się z ludźmi poprzez swoje wpisy, otrzymujesz szansę wybicia się. To również wpłynęło na sposób, w jaki ludzie zaczęli czytać artykuły w gazetach i czasopismach. W ogóle w jaki sposób zaczęto odbierać dziennikarstwo. Wydaje mi się, że to pozytywna przemiana.

Czyli nie tęsknisz za czasami, gdy wychodziło jedynie kilka pism muzycznych, na które niecierpliwie się czekało?

- W pewnym sensie doceniam znaczenie nostalgii i tęsknoty za tym, co odeszło. Szczerze mówiąc, ja nie pamiętam tych czasów, ponieważ dosyć późno zainteresowałem się popkulturą związaną z muzyką. Wcześniej, jak pewnie wiesz, mieszkałem przez kilka lat w Warszawie. I moim jedynym kontaktem z muzyką były blaszane kioski, w których sprzedawano pirackie kasety magnetofonowe. Wciąż część z nich mam w piwnicy, na przykład firmy "Takt". Pamiętasz, jak wyglądały takie kasety? Były dosyć ubogo wydane, nie miały książeczek, a jakość dźwięku też nie była oszałamiająca. W pewnym sensie to było zupełnie inne doświadczenie, niż słuchanie oryginałów. Ale dzięki pirackim kasetom mogłem poznać sporo dobrej muzyki. Kiedy już wróciłem do Londynu i poszedłem po raz pierwszy do sklepu muzycznego... Wyglądało to trochę inaczej, niż te rozkładane stoliki z kasetami, z których część miała inne niż oryginalne okładki, a często i poprzekręcane tytułu. To było bardzo szczególne doświadczenie i cieszę się, że miałem okazję mieć kontakt z pirackimi kasetami w Polsce (śmiech). Bardzo romantyczne czasy.

- Wracając do pytania, to jestem pewien, że na przykład w 2025 roku będziemy z rozrzewnieniem wspominać czasy, gdy wchodziliśmy na blogi, podsyłaliśmy sobie linki z muzyką przez Facebooka i tak dalej. "Co się stało z tamtymi czasami?" - będziemy zadawać sobie takie nostalgiczne pytania. Wydaje mi się jednak, że nowe media dają ci nowe środki na tworzenie nowej estetyki i form. A mnie to bardzo kręci, bo dzięki temu mogą powstawać nowe rodzaje filmu, muzyki czy innych gatunków sztuki.

Jeżeli już wspomniałeś o pirackich kasetach... Jak wspominasz Warszawę?

- Życie w Warszawie i polskie kasety magnetofonowe ogromnie wpłynęły na mój muzyczny gust, który jest zupełnie inny, niż moich rówieśników z Wielkiej Brytanii. Być może zabrzmi to dziwnie, ale pirackie kasety porównałbym do wczesnego Napstera, który zupełnie zrewolucjonizował sposób odbierania muzyki. Wyobraź sobie, że jako dzieciak stać cię jedynie na jedną płytę winylową, która zawiera dziesięć utworów. A tu możesz ściągać tyle muzyki, ile chcesz, albo kupować po kilka kaset magnetofonowych na raz.

- Druga sprawa to twoje otoczenie. W Londynie byłbym w towarzystwie osób, które dajmy na to uważają, że The Smiths to genialna grupa. Ja podczas pobytu w Warszawie nie byłem poddany tego typu wpływom i nikt nie mówił mi, który zespół jest w porządku. Dlatego szedłem i kupowałem kilkanaście pirackich kaset, które kosztowały po dziesięć tysięcy złotych czy coś takiego. I brałem wszystko jak leciało: od Wu Tang Clan, przez Portishead, aż po naprawdę obciachową muzykę poprockową. Później zgrywałem te rzeczy, które mi się podobały i tworzyłem własne składanki. I to wpłynęło na sposób, w jaki obecnie odbieram muzykę i na mój gust. Bo z jednej strony kocham hip hop, ale też uwielbiam brzmienie gitary. I tak też komponuję, bez ograniczeń.

- Dziś tak samo działa internet. Na przykład wchodzę do sieci i mam ochotę znaleźć specyficznie brzmiący amerykański hip hop ze Wschodniego Wybrzeża z połowy lat 80. I znajduję to! Dlatego też nie tęsknię za dawnymi czasami i sklepami muzycznymi. Umówmy się, że choć strona A i strona B płyty winylowej brzmią romantycznie, to jednak przyczyną takiego segregowania muzyki były tylko i wyłącznie kwestie praktyczne i technologiczne... Także to, że płyty kiedyś miały po dziesięć kompozycji, więcej po prostu się nie mieściło. Oczywiście, ta tradycja wpłynęła na sposób, w jaki wiele osób odbiera dziś muzykę. To się jednak zmieni. Obserwowanie tego procesu wydaje mi się bardzo interesujące.

Pewnie z tego powodu koncerty Breton trudno nazwać klasycznymi występami zespołu rockowego... Dosyć mocno poszliście w multimedia.

- Tak, ale też nie chcemy z tym przegiąć, bo wszyscy w zespole lubimy dobre, klasyczne koncerty. Nie jesteśmy też Throbbing Gristle, którzy podłączali do wzmacniaczy wiertarkę i grali na niej przez cały występ (śmiech). Oczywiście, nie neguję tego typu formy koncertów, bo to jest prawdziwie rebelianckie podejście, ale to nie jest naszym celem. Breton chcą być zespołem, który korzysta z możliwości. Takich, jak na przykład zwyczajny projektor. Poza tym dzisiaj podczas koncertów dźwięk jest o niebo lepszy, niż to było jeszcze kilka lat temu. Chcemy, by nasz koncerty dawały widzom emocje, które mogą przeżyć podczas oglądania filmów. Zależy nam na takim klimacie.

- Występowanie w zespole w dzisiejszych czasach to bardzo interesująca sprawa. Masz tyle możliwości, na przykład możesz wystąpić z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego. To było dla nas bardzo pouczające doświadczenie. Z drugiej strony graliśmy niedawno w Paryżu. To była druga nad ranem, klub był bardzo mały, zatłoczony i duszny. Muzyka ma to do siebie, że jeden jej gatunek świetnie się sprawdzi w takim miejscu, a już inny niekoniecznie. A zespół może manipulować swoim otoczeniem, by uczynić swoje utwory jeszcze bardziej interesującymi.

Jak na przykład Hauschka, z którym pracowaliście podczas nagrywania albumu "Other People's Problems". Pamiętam, że podczas koncertu w Krakowie grał na fortepianie wrzucając do niego piłeczki pingpongowe.

- Tak, widziałem jeden z jego koncertów (śmiech). Dobrze, że wspomniałeś o nim, bo Hauschka to świetny przykład. Ten facet nie gra na fortepianie piłeczkami pingpongowymi, żeby się popisać. We wszystkim, co tworzy, jest mocny muzyczny kręgosłup i głębokie zrozumienie emocji przekazywanych muzyką. On nie robi tego, bo to wygląda dziwnie i ekscentrycznie. Jego eksperymenty nigdy nie przekraczają tej cienkiej granicy, za którą nie ma już sztuki. Dla niego najważniejsze są emocje w utworach i przekaz, który musi mieć siłę. To inspiruje nasz zespół.

A jak zainspirowały Breton dzień polarny na Islandii, gdzie nagrywaliście album albumu "Other People's Problems"?

- (śmiech) To dziwne doznanie. Kojarzysz to uczucie, gdy wychodzi rano z całonocnej imprezy i jest już jasno? "O mój boże, już świeci słońce?". To uczucie, gdy wydaje cię, że ktoś cię okradł z nocy? Dzień polarny właśnie tak się odczuwa. To dziwny rodzaj szaleństwa. Poza tym powietrze na Islandii jest takie czyste... Wiesz, powietrze w Londynie nie jest zbyt dobre (śmiech). A poziom tlenu w Islandii, albo może po prostu brak zanieczyszczeń, dawał nam naturalnego "haja". Dzięki temu prawie bezustannie byliśmy na nogach.

- Zdradzę ci jeszcze, że w studio Sigur Ros w którym rejestrowaliśmy dźwięk, porozstawialiśmy w sumie osiemnaście mikrofonów, które rejestrowały prawie wszystko. Nie tylko instrumenty czy wokale, ale wszystko. Na przykład ptaka śpiewającego za oknem albo dźwięk parzenia herbaty. To było jak dokument.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

- Ja również. Nie mogę już doczekać się koncertów w Polsce. Znam sporo polskich słów i potrafię też przeklinać. Tak to jest, jak twój tata jest Polakiem (śmiech).

Breton wystąpią 18 maja w warszawskiej Hydrozagadce i 19 maja w poznańskiej Meskalinie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy