Reklama

"Bezczelny, chamski, prymitywny"

"Bezczelny, chamski, prymitywny" - taki miał być i taki jest "blackened fucking thrash metal", jaki znalazł się na "Thrashin' Fury", drugim albumie warszawskiej grupy Bloodwritten. Skąd ta furia od wokalisty Bastarda próbował wyciągnąć Bartosz Donarski.

Przyznam, że gdy przeczytałem, że Bloodwritten powstał dobre 13 lat temu, przetarłem oczy ze zdziwienia. Co prawda na swoim koncie macie i demówki, i EP-kę, i albumy, ale jakimś zrządzeniem losu wszystko to było poza moim radarem, że tak to ujmę. Myślę, że nie jest to tylko moja ignorancja. Wyjaśnisz dlaczego do tej pory było o was stosunkowo cicho?

- Brak pleców? (śmiech). Wiesz, nasza scena wygląda niestety tak, że jak cię nie ma na dużych koncertach i w dużych pismach, to cię nie ma, a jak nie jesteś znany to cię tam nie ma. W związku z tym, bardzo ciężko jest przebić się do fanów, którzy rzadko kiedy wyszukują czegoś sami, zdając się na popularne media czy fora. Powiem szczerze, że podobne zdumienie wywoływały u mnie komentarze ludzi na koncertach, którzy byli bardzo zdziwieni, że tak ciekawie grający zespół jest w Polsce kompletnie nieznany. Może przyczyną jest też fakt, że zamiast lansować się w różnych klubach, po prostu robiliśmy swoje? Nie wiem. Wiem natomiast, że trasa z Hate i obecność na Hardrocker Fest spowodowała, że fani takiej muzyki zwrócili na nas uwagę, podobnie jak wytwórnie.

Reklama

Jako że nie znam waszych wcześniejszych materiałów, czy prawdą jest, że zaczynaliście jako twór blackmetalowy?

- To zależy jak zdefiniować styl. Jeśli chodzi o ideologię, to niekoniecznie - dla mnie sama fascynacja mroczną stroną i Lovecraftem nie wystarcza do takiego zdefiniowania muzyki. Niemniej jednak brzmieniowo, klimatycznie byliśmy blisko black metalu. Według fanów, nasz pierwszy dłuższy materiał "Pages In Blood" to twór blackmetalowy, bliski takim zespołom jak Thy Worshipper, Rotting Christ.

Czy - nazwijmy to - przechodzenie na stronę thrash metalu miało w waszym przypadku charakter ewolucyjny?

- Na pewno był to progres, jednakże nie uważamy, że kapele blackowe są wsteczne, a thrashowe odwrotnie. Od zawsze chcieliśmy grać bezczelny i chamski metal, a thrashowe elementy pojawiały się od początku. Braki były widoczne najbardziej w sferze aranżacyjnej oraz obycia ze studiem. Dla nas wzorem zawsze były Hellhammer i Celtic Frost, Venom, Darkthrone i niemiecki thrash, bardziej chaotyczny i szorstki niż amerykański. Zresztą, nie przedstawiajmy sprawy jako alternatywy ciemnej i jasnej strony mocy. Bloodwritten gra to co zawsze miał grać, a to, że obecną naszą muzykę częściej określa się plakietką "thrash" to już wynik do bólu dyskretnego (w naukowym sensie) podziału stylów muzycznych. Dla mnie thrash to nasuwanie, a black to klimat i indywidualność - w Bloodwritten mamy oba te składniki.

No właśnie, bliżej wam też chyba do teutońskiej szkoły thrashu niż protoplastów gatunku z Bay Area.

- Oczywiście. Z zespołów z Bay Area najbardziej cenimy Slayer za okres "Show No Mercy", "Seasons In The Abyss", Metallikę za "Kill 'Em All" i Megadeth.

Zaczynaliście od black metalu, dziś gracie rasowy thrash. To koniec stylistyczny poszukiwań?

- Gramy blackened fucking thrash metal i niech tak zostanie. Nie przepadamy za etykietkami, każdy słuchacz określi nasz styl jak chce.

Tytuł "Thrashin' Fury" mówi sam za siebie. Ładnie to wszystko chodzi i co najważniejsze nie nuży. Jak słychać dokładacie wszelkich starań, żeby ta cuchnąca staromodnym thrashem twórczość nie była przewidywalna, i to się ceni. Czy przed nagraniem tej płyty postawiliście sobie jakieś konkretne wyzwanie?

- Tak, chcieliśmy nagrać płytę w stylu niespotykanym w polskim metalu. Bezczelny, prymitywny metal w starym stylu, który może nie zadowoli maniaków progresywnego i technicznego grania, ale mamy to w dupie. Naszym celem w każdym momencie naszej historii jest wykorzystanie maksimum swoich możliwości, by stworzyć muzykę, która wywołuje w nas silne emocje - "Thrashin' Fury" nie jest tutaj wyjątkiem.

Choć z materiału bije cmentarny odór, oldskulowy thrash to nie wszystko z czym mamy tu do czynienia. Podobnie jak u takich grup jak poznański Bloodthirst, zauważam u was słuszną fiksację na punkcie skandynawskiego brzmienia, i nie chodzi mi tu o pierwsze płyty Bathory, a raczej Necrophobic i Rise Hell z jednej strony a Bewitched i Witchery z drugiej. Coś w tym jest?

- Myślę że Szwedzi inspirowali się zawsze niemiecką szkołą thrashu. Pierwsze płyty Destruction, Kreator, Sodom to pierwociny takiego brzmienia, twórczo rozwinięte przez szwedzkie zespoły. Jednakże my nie gramy retro metalu, nie staramy się powielać raz wymyślonych riffów. Nasze inspiracje są dużo szersze i każdy z członków Bloodwritten wnosi do tej muzyki coś swojego, od heavy metalu aż po ekstremalny black czy stary death metal.

Nagrywaliście już w paru studiach, w tym w "Hertzu". Nowy album postanowiliście jednak zarejestrować w "Sophiria Studio". Zdradzisz coś więcej na temat tej sadyby, no i czy decyzja była słuszna?

- Podjęliśmy decyzję o studiu "Sophiria" z dwóch powodów. Po pierwsze, teraz większość zespołów nagrywa w "Hertzu". Oczywiście to zrozumiałe, a bracia Wiesławscy to świetni fachowcy. My jednak chcieliśmy uciec od typowego soundu tego studia. Znaleźć środek między surowym brzmieniem zespołów blackmetalowych a czystym brzmieniem thrashu spod znaku ostatniego Overkill. "Sophiria" to małe studio naszego dobrego znajomego z trasy z Hate - Schroedera z Vedonist, który doskonale zrozumiał, co chcemy nagrać. I zrobiliśmy to. Szymon Czech zrobił nam świetny mastering. Jesteśmy bardzo zadowoleni z uzyskanego efektu.

Okładkę przygotował wam dobrze znany Tolovy zwany Atamanem. Jak doszło do tej współpracy?

- Tolovy robił nam okładkę na debiut "Iniquity Intensity Insanity". Jako że byliśmy bardzo zadowoleni ze współpracy i efektu końcowego, postanowiliśmy ponownie skorzystać z jego usług. Ataman w lot łapie pomysły i potrafi świetnie przekładać je na efekt końcowy.

Nowa płyta to również nowy kontrakt. Od czasu wydania albumu trochę czasu minęło. Czy można zatem pokusić się o jakąś ocenę?

- Ocenę kontraktu? Tak naprawdę płyta pojawiła się w połowie listopada, a w sprzedaży detalicznej pojawi się chyba dopiero teraz, więc nadal czekamy. Jesteśmy zadowoleni z promocji; Witching Hour odwala naprawdę dobrą robotę. Muzyka też się broni, większość recenzji jest bardzo pozytywna.

Grana przez was muzyka najlepiej sprawdza się na żywo. Planujecie większą ofensywę na 2011?

- Czekamy jak rozwinie się sytuacja. Na pewno zrobimy coś w tym roku, czekamy na efekty współpracy z Witching Hour, oprócz tego myślimy może o czymś w rodzaju drugiej edycji Bestial Carnage Tour, którą poprzednio dzieliliśmy z Bloodthirst i Neithal.

Dzięki za rozmowę.

Sprawdź Bloodwritten w serwisie Muzzo.pl

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama