Reklama

Świąteczne przygody Ewy Bem

Święta Bożego Narodzenia to przede wszystkim radość, prezenty i rodzinne spotkania. Jednak oprócz tych przyjemności to także - przede wszystkim dla pań - ciężka praca. Jednak spotkać nas mogą przeróżne niespodzianki. Przekonała się o tym Ewa Bem, która niegdyś miała szansę poznać, jak wygląda Wigilia w Norwegii i Australii. Swego czasu natknęła się także na bardzo niesfornego Świętego Mikołaja. Mimo to ten dzień jest dla niej bardzo ważny, tym bardziej, że właśnie 24 grudnia obchodzi imieniny.

"Kocham, bardzo kocham dzień wigilijny. Ale różnie to bywało. Kiedyś spędzałam taką Wigilię - to była dość smętna Wigilia - ja byłam daleko, gdzieś tam wysoko, w Norwegii. Chcieliśmy koniecznie urządzić swoją polską Wigilię. Miesiąc wcześniej wzięliśmy się za przygotowania i doprowadziliśmy nawet do tego, że mieliśmy pełny jadłospis. Kłopot był tylko z bigosem - trzeba było sprowadzić kapustę kiszoną w puszkach z Niemiec".

"Wszystko przyjechało jednak na czas i wszystko się udało. Właściwie można powiedzieć, że dania wigilijne w znacznym stopniu ten wigilijny nastrój budują i można tak zamknąć oczy i wśród tych woni, do których jesteśmy przyzwyczajeni - karpia, bigosu itd., zakolędować i poczuć, że jest się tam, gdzie powinno się być. Ale chyba zgodnie z tym, co usłyszałam - jeśli ten, kto jest najważniejszy, jest koło ciebie, to nie ma znaczenia, gdzie spędzasz święta. Ale myśmy byli wtedy trochę za daleko" - powiedziała Ewa Bem w wywiadzie dla RMF FM.

Reklama

Całkiem inaczej ma się sprawa ze świętami Bożego Narodzenia w Australii.

"Kiedyś byłam u ludzi, którzy mieszkają w Australii i opowiadali mi o swojej Wigilii, która się musiała siłą rzeczy odbyć na plaży. I jedyne danie trochę wigilijne, które udało się dotrzymać, to było 'coś' w galarecie, jakaś ryba w galarecie, ale właściwie to galareta puściła i to naprawdę już nie miało sensu. Okazuje się, że jednak musi być trochę chłodu w te święta" - dodała Ewa Bem.

Ale nawet Wigilie w Polsce mogą być pełne niespodzianek, szczególnie, jeśli niezbyt elegancko zachowa się Święty Mikołaj.

"Kiedyś, podczas Wigilii w domu mojej kochanej bratowej Zosieńki, chciałam zrobić taki trochę kawał rodzinie - zamówiłam z agencji świętego Mikołaja. Pierwszy i ostatni raz to zrobiłam. To było bardzo czasochłonne. Trzeba było się spotkać z panią z agencji, wszystko omówić, dać im listę, zakupy przynieść wcześniej. Naprawdę znój, znój i suma niebagatelna. I teraz w wigilijny wieczór już jest dawno po prezentach. Siedzimy przy makowcu. Dzieci oczywiście nosy na kwintę, jedni po drugich patrzą - no nie ma tego Mikołaja. Nie wiadomo, o co chodzi. Ja to jakoś udaję, że coś się ma rozegrać... Przyszedł. Dwie godziny spóźniony, w ogóle taki - przyznam szczerze - znieświeżony i po paru małych cytrynóweczkach. I tak rzucił nam ten wór prezentów, a potem zaczął je śpiesznie rozdawać, w wyniku czego ja dostałam jakieś klocki Lego, mój mąż dostał taką pozytywkę do grania, a ktoś, kto miał dostać krawat, dostał coś zupełnie innego. I po prostu zrobiło się z tego straszne zamieszanie. On wyszedł, byliśmy zdenerwowani, że nie jesteśmy zadowoleni, on też nie był zadowolony...".

Ewa Bem z przykrością stwierdziła także, iż zwyczaj zostawiania jednego wolnego nakrycia w praktykowany jest jedynie ze względu na tradycję i jakoś nikt z nas nie wyobraża sobie chyba, że zostanie ono wykorzystane przez kogoś obcego.

"W chwili, kiedy siedzieliśmy czekając na tego Mikołaja, rozległ się dzwonek do drzwi. Wszyscy się raptownie zerwali od stołu i powiedzieli: Co? O tej porze w Wigilię ktoś przychodzi? I wydało mi się to znamiennie, że z jednej strony wystawiamy to jedno puste nakrycie, żeby ktoś zbłąkany mógł się do nas przysiąść do naszego wigilijnego stołu, a z drugiej strony gdy ktoś zadzwonił do drzwi, wszyscy się zelektryzowali i już od razu nastawili bardzo gniewnie, że ktoś sobie może pozwolić na coś podobnego".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ewa Bem | Wigilia | święta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy