Reklama

Rush: Zupełnie nowa historia

Zespół Rush jest aktywny już od niemal 45 lat, ale ostatnia dekada - której zwieńczeniem było wydanie nowego albumu kanadyjskiego tercetu, "Clockwork Angels" - była dla niego szczególnie owocna.

W 2002 r. Rush zaprezentowali słuchaczom wydawnictwo "Vapor Trails", ale myśli członków zespołu zaprzątały wówczas pytania związane z ich powrotem po ponad pięcioletniej przerwie w działalności, spowodowanej tragediami, jakie dotknęły perkusistę i tekściarza Neila Perta, który w odstępie zaledwie dziesięciu miesięcy stracił córkę (zginęła w wypadku samochodowym) i żonę (zmarła na raka). Czy ten powrót może się udać? Czy fani wciąż na nich czekają? Czy muzyczna chemia spajająca trio nie straciła swej mocy?

Pytania te szybko jednak przestały być zasadne - a dziesięciolecie, które później nastąpiło, można chyba określić mianem pasma największych sukcesów w historii grupy. Trzy longplaye i jeden minialbum, które uplasowały się w pierwszej piątce najchętniej kupowanych krążków w Kanadzie; najwyżej notowany debiut w zestawieniu "Billboard 200" od 1993 r., kiedy to światło dzienne ujrzała płyta "Counterparts" (ten debiut to oczywiście "Clockwork Angels"); świetnie przyjęta trasa koncertowa, która zaowocowała publikacją czterech koncertowych wydawnictw CD/DVD; wprowadzenie do Canadian Songwriters Hall of Fame (odpowiednika amerykańskiego Rockandrollowego Salonu Sławy) w 2010 r.; własna gwiazda w Hollywoodzkiej Alei Sławy; ciepło przyjęty przez krytyków film dokumentalny "Rush: Beyond the Lighted Stage" - oto kronika triumfów, jakie od 2002 r. święcą Kanadyjczycy.

Reklama

Niezła jazda

- To był bardzo owocny czas, a zarazem niezła karuzela - mówi 58-letni gitarzysta grupy, Alex Lifeson, który w 1968 r. założył Rush wspólnie z basistą, klawiszowcem i wokalistą Geddym Lee. - Graliśmy koncert za koncertem, wydaliśmy trzy albumy z premierowym materiałem... Całą tę dekadę, a już na pewno ostatnich kilka lat (kiedy to powstał dokument o Rush, a grono naszych odbiorców znacznie się poszerzyło) niewątpliwie można określić mianem fascynującej. To była niezła jazda.

Lifeson, który odebrał mój telefon w swoim domu w Toronto, dodaje: - Gdybyś spytał każdego z nas z osobna, sądzę, że usłyszałbyś to samo: nigdy wcześniej, grając na scenie, nie czuliśmy się tak mocni muzycznie. Występując na żywo, czujemy spokój i pewność siebie. To samo dotyczy też wszystkich innych aspektów naszej muzycznej działalności. Świadomość, że to wszystko dzieje się teraz, kiedy właśnie wydaliśmy swój 20. album i zbliżamy się do sześćdziesiątki, jest bardzo przyjemna.

"Clockwork Angels" to projekt wyjątkowy, który powstawał najdłużej ze wszystkich płyt zespołu. Według Neila Pearta (członka Rush od 1974 r.), jego temat po raz pierwszy został poruszony podczas kolacji, która miała miejsce w grudniu 2009 r. Wtedy to właśnie Peart zaprezentował kolegom pomysł nagrania albumu koncepcyjnego opartego na opowiadaniu, które napisał wspólnie ze swoim przyjacielem, autorem science fiction Kevinem J. Andersonem. Album miał przedstawiać historię "młodego człowieka, który w nieprzyjaznym świecie walczy o realizację swoich marzeń". W konsekwencji tej rozmowy mieszkający na co dzień w Kalifornii Peart - jeszcze zanim rozpoczął się rok 2010 - wysłał pozostałym członkom zespołu napisane przez siebie teksty, tak, by mogli oni zająć się komponowaniem muzyki.

Filmowa wędrówka

- Mieliśmy jasność co do sedna tej historii - tłumaczy Lifeson. - Wiedzieliśmy, że ma to być historia podróży, i do komponowania muzyki podeszliśmy z tą jedną myślą w głowach. Chcieliśmy, żeby była to płyta nieomal filmowa; żeby słuchacz miał poczucie, że - jak w kinie - odwiedza te wszystkie miejsca i doświadcza tych wszystkich nastrojów, w miarę, jak bohater opowieści kontynuuje swoją wędrówkę.

Nie był to jednak pierwszy koncept-album w historii zespołu, który w dorobku ma kilka tematycznych suit, jak "2112" z 1976 r. i "Cygnus X-1 Book II: Hemispheres" z 1978 r.

Rush na żywo w "Hemispheres":


- Wszystkie nasze dzieła są w pewien sposób tematyczne - wyjaśnia Lifeson - może nie w sposób tak otwarty, jak "Clockwork Angels", ale na pewno stanowią płynną muzyczno-tekstową całość. Niewątpliwie jednak nasze najnowsze dzieło jest albumem koncepcyjnym w sposób bardziej oczywisty; warstwa fabularna jest tutaj bardziej rozbudowana. Na tej płycie Neil miał możliwość wyrażenia siebie w pełniejszy sposób.

Sesje nagraniowe do "Clockwork Angels" rozpoczęły się w kwietniu 2010 r. w Blackbird Studios w Nashville. Rush ponownie zaprosili do współpracy Nicka Raskulinecza, który współprodukował poprzedni album zespołu, "Snakes & Arrows" (2007). Pierwszy etap pracy w studio zaowocował zarejestrowaniem dwóch kompozycji, "Caravan" i "BU2B", które zostały opublikowane w sieci, a także włączone do repertuaru wykonywanego podczas trasy koncertowej "Time Machine", którą Rush odbywali w latach 2010-2011. Muzycy wrócili do studia - tym razem w Toronto - zimą 2010 r.

- Wyglądało to zupełnie inaczej niż zazwyczaj - mówi Lifeson. - Z reguły, kiedy już zabieramy się za nagrywanie płyty, koncentrujemy się tylko na tym i doprowadzamy cały proces od początku do końca. Fakt, że tym razem podzieliliśmy go na etapy, był dla nas samych czymś zupełnie nowym - ale dzięki temu mogliśmy pobyć z tym materiałem trochę dłużej, i to było dobre. Do każdego nowo rozpoczynanego etapu podchodziliśmy z innym nastawieniem, z innymi emocjami, przez co nagrywanie tej płyty stało się dla nas źródłem absolutnej radości. Od początku do końca działaliśmy bardzo konstruktywnie; ani razu nie utknęliśmy w martwym punkcie. Owszem, pracowaliśmy bardzo ciężko i włożyliśmy maksimum wysiłku w to, by album ten był tak dobry, jak to tylko możliwe - ale jednocześnie przez cały ten czas świetnie się bawiliśmy.

Jak dodaje gitarzysta, kompozycją, która szczególnie zyskała na takim właśnie sposobie pracy, był utwór "Wish Them Well". Muzyków zadowoliła dopiero trzecia jego wersja. - Pierwsze dwie po prostu w ogóle nam się nie podobały; czuliśmy, że oddaliliśmy się mocno od oryginalnego zamysłu. Wersja numer jeden była nadmiernie rozciągniętą rytmiczną sekwencją, troszkę przesłodzoną i nudną jak diabli. Druga miała nieco ostrzejszy charakter. Ostatecznie postanowiliśmy jeszcze raz wspólnie zastanowić się nad tym, o czym w istocie jest ta piosenka, i przewartościować nasze podejście do niej.

Zmianę taktyki narzucił muzykom także utwór "The Wreckers". Komponując go, Lifeson i Lee zamienili się instrumentami, by móc spojrzeć na cały pomysł ze świeżej perspektywy. - Geddy chwycił za jedną z moich gitar i zaczął na niej brzdąkać. Ani się obejrzałem, a już akompaniowałem mu na basie. Dzięki temu cała kompozycja stała się lżejsza, bardziej akustyczna... niemal przywodząca na myśl Barenaked Ladies.

Ignorowani przez radiowców

Kanadyjczycy nie zaprzątali sobie głowy tylko jednym - a mianowicie, komercyjnym potencjałem swojej nowej płyty i jej kompatybilnością z oczekiwaniami rozgłośni radiowych, które na przestrzeni lat grały kawałki Rush tylko okazjonalnie (na playlisty trafiły m.in. "Closer to the Heart" (1977), "Spirit of Radio" (1980), "Tom Sawyer" (1981) czy "Limelight" (1981); co nie zmienia jednak faktu, że lwia część twórczości zespołu była ignorowana przez nadawców).

- Nigdy nie zastanawiamy się nad tym, czy nasze utwory nadają się do radia albo czy są komercyjne - deklaruje Lifeson. - Nigdy tego nie robiliśmy, a ta płyta nie jest pod tym względem wyjątkiem.

W rzeczy samej, "Headlong Fight", pierwszy singel promujący "Clockwork Angels", to utwór zupełnie nie spełniający radiowych standardów. Dość wspomnieć, że trwa aż siedem minut!

- Wiedzieliśmy, że rozgłośnie prawdopodobnie go odrzucą - przyznaje Lifeson. - Namawiano nas, żebyśmy przygotowali wersję "radiową", która ostatecznie zamknęła się w pięciu i pół minutach. Radzi sobie ona całkiem nieźle w internecie i pracuje na popularność całego albumu. Jak widać, radzimy sobie bez radia, chociaż oczywiście wspaniale jest móc korzystać ze wsparcia tego medium, jeśli tylko ma się taką możliwość.

Zobacz klip "Headlong Flight":


Z początkiem września Rush wyruszyli w trasę koncertową promującą "Clockwork Angels", podczas której prezentowany będzie również materiał ze starszych płyt zespołu. Muzykom towarzyszy sekcja smyczkowa. Prowadzący ją kompozytor David Campbell stworzył nowe aranżacje klasycznych kompozycji Kanadyjczyków, specjalnie na potrzeby koncertów na żywo.

- Nie mogę się już doczekać, żeby usłyszeć, jak to wszystko brzmi. To będzie coś zupełnie nowego: nowa scena, nowe oświetlenie... Wszystkie elementy są nowe i świeże. W pewnym sensie to naturalna konsekwencja tego, co wypracowaliśmy podczas trasy "Time Machine" - całość została jednak mocno odświeżona; przygotowaliśmy również dużo nowych wizualizacji.

Po kilkudziesięciu latach spędzonych w trasie Lifeson i jego koledzy wciąż czują podekscytowanie perspektywą grania dla swoich fanów.

- Kiedy już zamknęliśmy tamten trudny okres, doszliśmy do wniosku, że trzeba cieszyć się każdą chwilą spędzoną na scenie. Czujemy się w pewien sposób uprzywilejowani, mogąc przez całe życie grać muzykę i mając tak fantastyczną publiczność, która wspiera nas, interesuje się tym, co robimy, i reaguje na naszą muzykę z entuzjazmem. Tacy właśnie są fani Rush.

- To coś wyjątkowego. Nigdy o tym nie zapominamy. Spoglądając wstecz na ostatnich dziesięć lat, mogę spokojnie powiedzieć, że każdy wieczór spędzony na scenie traktujemy jak ostatni koncert w naszym życiu.

© 2012 Gary Graff

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Rush | płyta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy