Rock For People: Nie tylko rockowy festiwal
Mike Skinner odwołał występy na Open'erze i Orange Warsaw. Pojawił się za to na czeskim Rock For People - dając obok grup John Butler Trio, Primus i Paramore najbardziej wyrazisty koncert. Oprócz gwiazd, na festiwalu w ramach Muzzo.pl Day wystąpiło siedem polskich zespołów, laureatów konkursu "Zagraj na Rock For People 2011!".
Choć tegoroczny program festiwalu, odbywającego się w dniach 2-5 lipca w Hradec Kralove, zdominowały kapele wyrastające, bądź nawiązujące w swojej twórczości do punkowej stylistyki, najlepsze wrażenie pozostawili po sobie nieco bardziej wyrafinowani muzycznie wykonawcy.
Niezwykle naturalnie prezentujący się muzycy John Butler Trio, w wysłużonych ubraniach i z nadszarpniętymi zębem czasu instrumentami, zafundowali publiczności ciepłą, folkowo-bluesową ucztę. Nie zabrakło genialnie wykonanej przez samego Johna, rozbudowanej niemal do 10 minut, instrumentalnej kompozycji "Ocean", ostrego protest songu "Revolution" oraz... wygłupów. To zdumiewające, jak taką delikatną i techniczne zaawansowaną muzyką, paroma żartami i uśmiechem udało się grupie zapanować nad wielkim festiwalowym tłumem. Nie doszukuję się tutaj żadnych nadnaturalnych zjawisk, ale to właśnie na koncercie tria z Australii, odbywającego się w trzeci dzień festiwalu, po raz pierwszy nad terenem imprezy zaświeciło słońce. Jeden z fanów obserwujący koncert skomentował grę Butlera: "Prawdziwie wolny artysta".
Kolejny z wirtuozów - Les Claypool, lider formacji Primus, swoim koncertem potwierdził trzy fakty: jest w znakomitej formie, nie przestaje eksperymentować, a jego muzyka mimo upływu czasu (w trakcie czeskiego koncertu sięgnął nawet po utwór "Pudding Time" z wydanej w 1989 roku pierwszej płyty "Suck On This") nadal jest mało przystępna. Im bardziej basista zatracał się w muzycznych improwizacjach, tym więcej publiczności odpływało spod sceny. Gdy pod koniec koncertu postanowił przerzucić się na kontrabas - jego gry słuchała już niezbyt liczna grupa osób świadomych muzycznej estetyki Primusa. Ci co pozostali, z pewnością nie żałują.
Mike Skinner z ekipą zaprezentowali wszystko to, co powoduje, że są uważani za jedną z najlepszych koncertowych grup w Europie. Dosłownie wszystko. Bo choć The Streets promują swoją ostatnią płytę "Computers And Blues", zagrali dość przekrojowy repertuar. Ponadto Mike udowodnił, że doskonale panuje nad tłumem - nie bojąc się ani rozmów z pojedynczymi osobami, ani stage diving'u, ani obrażania tych, którzy nie chcą się podporządkować jego pomysłom. Jeżeli rzeczywiście trasą, w ramach której wystąpił w Hradec Kralove, artysta żegna się z The Streets - robi to z wielką klasą. Ale czy będzie umiał żyć bez koncertowania? Dość wymownym był gest, gdy przechwycił od fanów spod sceny plakat z napisem "I Love You" i obrócił go w stronę publiczności, którą wcześniej karcił za małą żywiołowość. Jak długo wytrzyma bez takich emocji?
Głosy, które pojawiły się po festiwalu Orange Warsaw, że po zespole My Chemical Romance widać zmęczenie trudami trasy koncertowej, potwierdziły się. Co prawda trudno wyrokować czy to wypalenie, czy początkowe problemy z dźwiękiem (pod koniec pierwszego utworu - "Na Na Na (Na Na Na Na Na Na Na Na Na)" nagle zapadła kompletna cisza, naprawa awarii trwała sporą chwilę) sprawiły, że energia, z którą grupa wkroczyła na sceną szybko opadła. Nie można odmówić muzykom amerykańskiej formacji zaangażowania, niemniej brakowało entuzjazmu i zwykłej radości z gania i obcowania z fanami. Zwłaszcza, że ci bardzo żywiołowo reagowali na każdy kolejny utwór czy nawet samą tylko wypowiedź wokalisty Gerarda Waya.
Tego roku, po raz pierwszy na czeskiej imprezie odbył się Muzzo.pl Day, w ramach którego wystąpiło siedem kapel z Polski, będących laureatami konkursu "Zagraj na Rock For People 2011!".
Wybór zwycięzców umożliwił czeskiej publiczności przekonanie się - jak zapowiedział wokalista Całej Góry Barwinków, Kuba Kaczmarek - że Polska nie tylko rockiem stoi. Już za sprawą jego formacji fani festiwalu mogli pląsać w rytmach reggae i ska. Podobało się im tak bardzo, że długo domagali się bisów. Niestety, organizator ich nie przewidział.
Bardzo energetycznie wypadła grupa Mama Selita, prezentując z olbrzymią energią funkowo-rockową muzykę. Wokalista zespołu złapał na tyle dobry kontakt z publicznością, że namówił ją do wspólnego śpiewania. Podczas występu kwintet promował piosenki, które znajdą się na jego debiucie. Album "3,2,1...!" (premiera zapowiadana jest na jesień), może być dużym wydarzeniem.
Ciężką odmianę rocka zaproponowała grupa ShaleyesH. Jej członkowie to w pełni ukształtowani muzycy, doskonale wiedzący, co chcą grać i dlaczego. Przy okazji takich koncertów zwykło się mówić: "nie biorą jeńców".
Z dobrej strony pokazał się też laureat naszego wcześniejszego konkursu, "Hard Rockowej Scena Muzzo" - grupa Lee Monday. Zespół udowodnił, że nie tylko dobrze wypada w klubowych, akustycznych koncertach, ale nieźle odnajduje się na dużej scenie i potrafi pokazać rockowy pazur.
Mimo iż grupa Cate Likes Candy narodziła się w dość oryginalny, świadczący o nowatorskim podejściu do muzyki i jej promocji sposób (muzycy na Facebooku szukali użytkowników, którzy chcieliby wcielić się w rolę wirtualnego menedżera, który mógłby krok po kroku śledzić rozwój ich kariery), zagrała mocno tradycyjny koncert, prezentując klasyczne pop-rockowe piosenki.
Konkurs miał na celu nie tylko umożliwienie zaprezentowania swojej twórczości młodym kapelom na dużym, zagranicznym festiwalu, ale także ułatwić im podpatrywanie warsztatu gwiazd. Mam nadzieję, że skorzystała z tego wokalistka grupy Kind OFF - wybierając się choćby na koncert Paramore. Gdyby podczas swojego występu zaprezentowała przynajmniej ułamek energii, z jaką prowadziła koncert Hayley Williams - o uznanie fanów łódzkiej formacji byłoby znacznie łatwiej. Piosenki Kind OFF skrzą się ciekawymi pomysłami aranżacyjnymi i mają duży potencjał, brakuje dobrego przekazu.
To co najbardziej rzuca się w oczy przyjeżdżającym na Rock For People to podejście jego uczestników do imprezy. W porównaniu z naszym Open'erem, gdzie line-up jest najważniejszy a okoliczności i miejsce jedynie miłym dodatkiem, w Czechach akcenty te rozłożone są po równo. Ludzie przyjeżdżają do Hradec Kralove, by odpocząć i pobawić się przy muzyce (niekoniecznie konkretnych gwiazd), lub po prostu by odkryć nowego dla siebie wykonawcę. Mimo iż w czasie koncertu Camero Cat na głównej scenie prezentowała się (ponoć znakomicie) Kate Nash, publiczności krakowskiej formacji nie brakowało. Nieodłącznym elementem festiwalu jest koncert Divokej Bill - czeska grupa grała na wszystkich jego 17 edycjach. Co ciekawe, występ tej lokalnej gwiazdy, wykonującej nastawioną na zabawę, będącą połączeniem rocka, folku i ska muzykę, jest co roku oczekiwany z niesłabnącym entuzjazmem, równym koncertom headlinerów imprezy.
Olek Mika, Hradec Kralove