Reklama

Przewodnik rockowy: Deep Purple: "Ostateczne rozstanie"

Ta dzisiejsza opowieść będzie czymś na kształt seansu u psychoterapeuty, który odbywa dorosły już człowiek, na temat traumy, jaką był dla niego rozwód rodziców. A to, że zdarzył się on przed dwudziestu laty, nie ma żadnego znaczenia, bo mimo ich upływu, owo wydarzenie wciąż rzutuje na jego i ich życie. Tu, tym lubiącym "chwytać za słówka", od razu też wyjaśnię, iż fakt że oboje rodziciele są mężczyznami, w tym wypadku nie ma żadnego znaczenia, bo mowa będzie o sferze duchowej, a w niej jak wiadomo... nie ważna jest płeć, lecz uczucie!

Z psychoterapią jest tak, że jednym z najważniejszych jej elementów, jest możliwie jak najgłębsze cofnięcie się w głąb pamięci pacjenta. Czasem nawet za pomocą hipnozy. A zatem: 10, 9, 8, 7., 6.., 5..., 4...., 3....., 2......, 1......

Jest rok 1970! Mam 15 lat i właśnie się dowiedziałem, że The Beatles się rozpadli! Powoli popadam w depresję. Czegóż będę słuchał? Komu kibicował? Kogo kochał? Na szczęście cuda się zdarzają. Oto bowiem, ni stąd ni zowąd (bo wcześniej jej nie słyszałem), gruchnęła na mnie muzyka zespołu o nazwie Deep Purple. Gdy usłyszałem "Speed King", "Bloodsucker", "Into The Fire", "Living Wreck", wszystko się we mnie zagotowało, a gdy zakosztowałem "Child In Time", ciarki i gęsia skórka nie opuszczały mnie przez 10 minut. Te organy! Ten śpiew! Ten krzyk! I jeszcze to gitarowe łkanie oraz ten (tłumaczony z pomocą szkolnego słownika) tekst: "Słodkie dziecko, z czasem dostrzeżesz linię / Linię wytyczoną między dobrem i złem / I zobaczysz ślepca strzelającego w świat / Kule przelatując zbierają żniwo / Jeśli byłeś zły, o Boże, mogę się założyć, że byłeś / A nie zostałeś trafiony lecącym ołowiem / To lepiej zamknij oczy i skłoń głowę / I czekaj na rykoszet".

Reklama

Potem przyszły: W 1971 roku "Fireball", "Demon's Eye", "Anyone's Daughter" i "Fools" (te z albumu "Fireball"); w 1972 roku "Highway Star", "Maybe I'm A Leo", "Pictures Of Home", "Lazy" oraz "Smoke On The Water" (z "Machine Head"), a także z tej samej sesji w Montreux - "When A Blind Man Cries". Natomiast gdy też w 1972 ze wschodu nadleciał "Made In Japan" nie byłem już zakochany - kochałem! I wreszcie w 1973 roku pojawiły się: "Woman From Tokyo", "Smooth Dancer", "Super Trouper", "Place In Line" oraz porażająca wiadomość - oto większa część umiłowanego stadła (Ritchie Blackmore, Jon Lord i Ian Paice) postanowiła rozstać się z pozostałą dwójką (Ian Gillan oraz Roger Glover) i odesłała ją "na swoje". Tym samym w rodzinie zaczął się ponad dziesięcioletni okres separacji. I nawet to, że ta, z jakimiś zastępcami (Davidem Coverdalem, Glenem Hughesem i Tony Bolinem) przez jakiś czas dalej tworzyła oraz nagrywała, tak naprawdę nie było specjalnym pocieszeniem. Potem zrobiło się trochę radośniej, bo każdy z byłych członków familii zaczął działać z własną "podstawową komórką życia społecznego", dzięki czemu, jakby na pociechę, co chwila dostawałem jakiś grający prezent. A to od Rainbow, a to od Whitesnake, a to od grupy Gillana, a to od wuja Lorda.

27 kwietnia 1984 roku, za pośrednictwem popołudniówki "Evening Standard" świat (ja zapewne kilka dni później) dowiedział się, że po ponad dziesięcioletnim rozstaniu doszło do wznowienia działalności przez najważniejszy skład Deep Purple. Mało tego, rockmani od razu dali do zrozumienia, że nie interesuje ich koncertowanie na bazie dawnego repertuaru, lecz że najpierw nagrają nową płytę, a jeśli ta okaże się być udaną, to ruszą w promującą ją trasę. A ponieważ w mediach (jak to w mediach) zaczęto do znudzenia powtarzać, że za reaktywacją stoi chęć zrobienia wielkich pieniędzy, rozdrażnieni muzycy niejako w dwójnasób się zmobilizowali i postanowili stworzyć coś, co raz na zawsze uciszy malkontentów. Blackmore ujął to tak: "To jest nasz pierwszy i najważniejszy priorytet: wkurzyć krytyków".

Gdy 16 września 1984 roku do sklepów trafiło nowe dzieło Purpury, niemal wszyscy ich wielbiciele odetchnęli. To było Deep Purple. To samo, a jednak inne niż w czasie gdy powstawał "Machine Head". To samo, bo równie potężne, bezkompromisowe i perfekcyjne, a inne, bo solidnie (brzmieniowo) unowocześnione. Kto choć raz posłuchał albumu od razu poddawał się urokowi lub raczej sile "Knocking At Your Back Door", "Under The Gun", "Wasted Sunsets", "Hungry Daze" i przede wszystkim tytułowego "Perfect Strangers". Czy pamiętasz, pamiętasz moje imię?... Zapewne już ostatnie ze wspomnianych nagrań musiało nieźle wpieprzyć zawziętych sceptyków, a co dopiero cały longplay!

Jak łatwo się domyśleć, zaraz potem Deep Purple ruszyło na wielkie tournee, którego jeden element (koncert w Norymberdze 6 lipca 1985 roku) miałem szczęście zaliczyć, co oznaczało, że przez dwie godziny byłem w siódmym niebie i że przekonałem się, iż moja miłość sprzed lat, na pewno nie była ślepą.

Minęły dwa lata. Po euforii jaką wywołało w muzykach, to jak wspaniale im się razem tworzyło i grało, powoli zaczął pojawiać się niepokój, co dalej. Trzeba było pomyśleć o przygotowaniu kolejnego krążka. I to właśnie wtedy zaczęły się ujawniać pierwsze oznaki nadchodzącego kryzysu. Oto bowiem dwaj panowie G. (Gillan i Glover) zaczęli tworzyć nowe utwory, ale gdy przedstawili je Blackmorowi, ten do większości podszedł z niechęcią, a kilka po prostu zbojkotował. Wprawdzie w końcu, dzięki zdrowemu rozsądkowi i wytężonej producenckiej pracy Rogera doszło do kompromisów, ale ich efekt nie był już tak przekonywujący jak w przypadku poprzedniej płyty. Z wydanego wtedy albumu - "The House Of Blue Light", na zachwyt, tak naprawdę, zasługiwały tylko cztery utwory ("Bad Attitude", "The Unwritten Law", "The Spanish Archer" i przede wszystkim epickie "Strangeways"), natomiast reszta była tylko "taka sobie". Oczywiście wraz z wydaniem płyty zaczęła się (w Budapeszcie - gdzie też byłem) kolejna trasa, tyle że w przeciwieństwie do poprzedniej, nie wszystko szło tak jak po maśle. Powoli narastało napięcie, głównie na linii Ritchie i Ian. Ponieważ jednak scena zawsze działała na obu jak scalający ich katalizator, to wydawało się, że i tym razem wszystko rozejdzie się po kościach. Wydawało się..., bo los zdecydował, że ma być inaczej.

Oto w czasie całkowicie wyprzedanej amerykańskiej części tournée, w Phoenix, mocno rozkręcony Ritchie Blackmore, starym zwyczajem, wyrzucił w powietrze swojego Stratocastera, a gdy chciał go złapać, ten tak niefortunnie go uderzył, że złamał mu palec. Co to oznaczało, łatwo się domyśleć. Szpital, zerwana trasa i długa rehabilitacja. Pozostali muzycy mogli tylko czekać na jego powrót do formy. W tej sytuacji, wytwórnia zdecydowała się na wydanie płyty koncertowej. Niestety jej poziom zupełnie nie satysfakcjonował muzyków, co sprawiło, że stłumione występami napięcia wybuchły ze zdwojoną siłą. No a gdy wreszcie gitarzysta wrócił do formy, pozostało najpierw wypełnić wcześniejsze zobowiązania i jak zwykle zająć się pracą nad nowym longplayem. I to wtedy, stało się to, czego wszyscy się podświadomie obawiali, najpierw doszło do kilku coraz ostrzejszych utarczek o miejsce jej nagrywania, a potem do prawdziwej awantury. Rozsierdzony ciągłymi "nie" Gillan w końcu nie wytrzymał i bez zastanowienia wypalił: "Jesteście, k..., do niczego". Po sekundzie Blackmore, Glover i Lord wyszli bez słowa, a Paice zanim też wyszedł wyszeptał: "Ian, tym razem się zagalopowałeś".

W kilka dni później, za namową Blackmore'a, a pod pretekstem, że nie w pełni angażuje się w pracę Deep Purple (w tym czasie, na kilka koncertów wskrzesił swój rock'n'rollowy zespół z lat 60. - Garth Rocket And The Moonshiners), Ian Gillan został wyrzucony z Purpury. Jęknął, ale zdając sobie sprawę, że po części był sam sobie winien, wrócił do kariery na własną rękę. W tym okresie wydał dwie płyty: dobrą - "Naked Thunder" i świetną - "Toolbox". Sporo też występował (także 8 grudnia 1991 roku w... Jastrzębiu Zdroju, w Polsce).

Jak łatwo się domyśleć, pozbycie się Gillana, oznaczało konieczność znalezienia nowego wokalisty dla Deep Purple. A to, co oczywiste ze względu na klasę Iana, było zadaniem niezwykle trudnym. Po długich poszukiwaniach postanowiono, że nowym frontmanem powinien zostać Jimie Jamison z amerykańskiej grupy Survivor, ale na to przejście nie zgodziła się jego wytwórnia. W tej sytuacji Blackmore zasugerował aby zaproponować śpiewanie jego dawnemu współpracownikowi z Rainbow - Joe Lynn Turnerowi. I choć, zarówno Lord jak i Glover początkowo byli temu przeciwni, w końcu ulegli, co zaowocowało jedną z najbardziej niedocenianych (bo w sumie dość dobrą, tyle że stosunkowo mało drapieżną) płytą Purpli, krążkiem "Slaves & Masters" oraz sporym (choć nie wszędzie najlepiej przyjmowanym) tournee. Wtedy też Purpura po raz pierwszy wystąpiła w Polsce (Poznań, 23 września 1991 roku). A po zakończeniu trasy, muzycy jak zwykle zaczęli przygotowywać się do nagrania kolejnego albumu. I gdy ruszył już magnetofon, zdarzyło się coś niezwykłego. Oto niezadowoleni z Turnera, Glover, Lord i Paice przeprowadzili "akcję spiskową", która doprowadziła do tego, że BMG Records zaproponowało Blackmorowi... dwa miliony dolarów, za zgodę, aby do zespołu wrócił Gillan. No cóż, całkowicie zaskoczony Ritchie (pewnie w myśl zasady: "Wybacz Winnetou, ale biznes to biznes") się zgodził. Natomiast Glover "załatwił", że wilk o którym była mowa, też powiedział - tak!

Po powrocie na łono, Gillan zabrał się za układanie własnych melodii i tekstów do, po części nagranych już wcześniej z Turnerem kompozycji, a potem całość odpowiednio zmiksowano i nadano komentujący ostatnie lata tytuł - "The Battle Rages On". Płyta trafiła do sklepów 22 lipca 1993 roku. Dzięki niej zyskaliśmy kolejne perły (przede wszystkim utwór tytułowy, "Enya" i "Solitaire"), światową trasę, rewelacyjne video/DVD "Come Hell Or High Water" i co dla nas najważniejsze, niezapomniany występ podstawowego składu w Zabrzu (31 października 1993 roku). I choć mogło się wydawać, że owe koncerty znów scalą wielki zespół, nie potrafiący pogodzić się z sytuacją Blackmore nie wytrzymał i 17 listopada 1993 roku, po koncercie w Helsinkach, powiedział kolegom oraz wrogowi (Gillanowi), żeby znaleźli sobie nowego gitarzystę. No a ci, po pierwszym szoku i burzy mózgów, takiego znaleźli. Nazywał się Joe Satriani!!!

Czytaj poprzednie odcinki "Przewodnika rockowego"

Droga nie ma końca - recenzja płyty "Now What?!"

"Nie chcę się zestarzeć - wywiad z Ianem Paice'em

Dobrzy nieznajomi - fragment biografii Deep Purple

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: "Przewodnik..." | Deep Purple
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy