Reklama

Problemy Deicide

Jak informuje agencja koncertowa First Contact - odpowiedzialna za trasy amerykańskiego zespołu Deicide - pozostała cześć tournee Amerykanów na Starym Kontynencie została przesunięta na drugą połowę listopada. Jedną z przyczyn przerwania trasy jest śmierć ojca Steve'a Asheima - perkusisty grupy.

Ta tragiczna wiadomość dotarła do zespołu o godz. 3 w nocy, 5 listopada 2004 roku, po koncercie w Madrycie. Mimo tego, zespół zagrał jeszcze raz w klubie "Hard" w Porto (Portugalia), po czym legendarni deathmetalowcy odlecieli do Stanów Zjednoczonych, aby umożliwić Asheimowi bezpośredni kontakt z rodziną i dokonanie koniecznych przygotowań do pogrzebu ojca w tym trudnym dla niego czasie.

"Zarówno Steve, jak i reszta zespołu, nie chcą zawieść promotorów, właścicieli klubów oraz fanów. Reszta europejskiej trasy będzie kontynuowana, tak szybko, jak tylko pozwolą na to okoliczności i gdy Steve poczuje, że może już powrócić do koncertowania" - czytamy w oświadczeniu przygotowanym przez Adama Elfina, promotora firmy First Contact Agency.

Reklama

Jak się jednak okazuje, nie jest to koniec obecnych problemów Deicide. Fanom z Europy nie dane było zobaczyć na koncertach Amerykanów gitarzysty grupy - Briana Hoffmana. Z "niedających się przewidzieć powodów osobistych", Brian nie był w stanie polecieć do Europy.

Gitarzysta poinformowała o tym resztę zespołu na trzy dni przed rozpoczęciem trasy. W tej podbramkowej sytuacji z pomocą Deicide przyszedł Jack Owen (do niedawna gitarzysta Cannibal Corpse, obecnie w Adrift), który zastąpił Hoffmana, podejmując się, jak to określa zespół - "bardzo trudnego zadania".

Koszmar trwał jednak nadal. Tuż przed odlotem do Europy, na lotnisku w mieście Tampa, nie pojawił się brat Briana i jednocześnie drugi gitarzysta Deicide - Eric Hoffman. Nie pomogły telefony do muzyka, który do ostatniej chwili twierdził, że "jest w drodze na lotnisko i będzie na miejscu lada chwila". Okazało się jednak, że problemy komunikacyjne nie były tu sprawą i ku zdziwieniu reszty zespołu i całej ekipy odpowiedzialnej za trasę, Erik w ogóle nie miał zamiaru dotrzeć na lotnisko.

W tych niecodziennych okolicznościach, Deicide raz jeszcze stanął przed bardzo trudnym zadaniem. Aby nie doprowadzić do odwołania trasy, szybko rozpoczęto poszukiwania kolejnego zastępstwa na pozycji gitarzysty. W tym miejscu słowa uznania należą się Dave'owi Suzuki (znanemu z Vital Remains), który - po krótkiej rozmowie telefonicznej z Deicide - ocalił trasę, dołączając do zespołu w ostatniej chwili przed odlotem do Madrytu.

Z tego względu, jak nietrudno się domyślić, dwa koncerty (Madryt, Porto), które udało się zagrać Deicide, zanim dotarła do nich smutna wiadomość o śmierci ojca Steve'a, nie przekraczały 45 minut.

Przypomnijmy, że Deicide - obok takich grup, jak Morbid Angel i Cannibal Corpse - jest jednym z filarów amerykańskiej sceny deathmetalowej. Istnieją od roku 1987 i mają na swoim koncie osiem dużych albumów, w tym ostatni "Scars Of The Crucifix", wydany 23 lutego 2004 dla angielskiej Earache Records.

Problemy ze składem są tym bardziej zdumiewające, że kwartet z Florydy, jako jedna z nielicznych gwiazd death metalu, grał w niezmienionym składzie od samego początku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Deicide | trasy | problemy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy