Reklama

Powstaje książka o agencji koncertowej. "On tutaj nie zagra"

Z powodu pandemii koronawirusa branża muzyczna znalazła się w trudnej sytuacji. Twórca agencji Borówka Music wymyślił, jak poradzić sobie z przerwą w organizowaniu koncertów.

Z powodu pandemii koronawirusa branża muzyczna znalazła się w trudnej sytuacji. Twórca agencji Borówka Music wymyślił, jak poradzić sobie z przerwą w organizowaniu koncertów.
CeZik będzie jednym z bohaterów książki /LUKASZ GRUDNIEWSKI /East News

Agencja koncertowa Borówka Music z powodu inwazji koronawirusa odwołała już ponad 100 koncertów. Aby ratować firmę i zająć wolny czas w dobie pandemii, dowodzący organizacją Bartek Borowicz zaczął pisać książkę. Zatytułowana będzie "Borówka Music - 15 lat w trasie koncertowej".

"Książka 'Borówka Music - 15 lat w trasie koncertowej' będzie wypełniona historiami z życia w drodze. Po co Czesław Mozil dzwonił o 1 w nocy? Dlaczego aresztowano i deportowany poprzedniego managera Sashy Boole? Co ma wspólnego Rosjanin z Radomia z Borówka Music? Jak 'farbowane lisy' wykiwały mnie z PiotrkOFF Art Festivalu? Jak poznałem CeZika? 

Reklama

Która znana polska wokalistka tańczyła nago na dachu mojego auta? Jak to jest być ochroniarzem na koncercie Cool Kids Of Death? Wokalista której znanej polskiej kapeli został przez przypadek ultrasem b-klasowej drużyny piłkarskiej? Jak wyglądało spotkanie CeZika z zespołem Weekend? - to wszystko znajdzie się w tej książce" - zapowiada autor. 

"I dla jasności - w tej książce nie będzie żadnych plotek ani tanich chwytów" - dodaje. Premiera zapowiedziana jest na 6 grudnia. 

Oto dwa fragmenty książki:

"Wakacje 2005 roku. Największym hitem w tamtym czasie był utwór Jamesa Blunta 'You're beautiful'. Z moją byłą dziewczyną Olą pojechaliśmy na wspólne wakacje. Byliśmy parą w drugiej klasie liceum, tuż po mojej przeprowadzce z Ostrzeszowa do Krakowa. Później nasze drogi się rozeszły, żeby znowu skumplować się po kilku latach. Ta znajomość trwa do dziś (gramy nawet w jednej drużynie hokeja podwodnego!). Z Olą ruszyliśmy pożyczonym od moich rodziców VW Polo na objazdówkę po Europie. Niemcy, Holandia, Belgia i Francja - te kraje zjechaliśmy. Piękne studenckie czasy... 

Jako, że cięliśmy koszta gdzie się dało, często spaliśmy u znajomych. W Holandii na kilka dni zatrzymaliśmy się u Graftmanna. Akurat pracował tam w czasie wakacji przy pakowaniu truskawek na taśmie (na tej podstawie powstał jego utwór 'Franz, The Strawberry Tyrant'). Holandia słynie z legalnego zioła, więc nam - popalającym trawkę studenciakom - na samą myśl o pobycie w Niderlandach szybciej płynęła krew w żyłach. Romek (Graftmann) mieszkał w jednym domu z innymi Polakami. Jeden z lokatorów (pseudonim 'Owca') non stop chodził ujarany. Ugościł nas jak należy. 

Twierdził, że ma w sobie coś z muzyka. Na jakiej podstawie tak mówił? Skonstruował z plastikowej butelki, wiaderka i sreberka dużą fajkę wodną. Uważał, że przypomina saksofon. Hasło 'wieczorne granie na saksofonie' oznaczało ni mniej ni więcej wieczorne jaranie trawy. To był bardzo przyjemnie spędzony czas. Po jednym z takich saksofonowych koncertów na totalnej śmiechawce doszliśmy z Graftmannem do słów 'to ty będziesz grać na tej swojej gitarce i śpiewać, a ja będę ci te koncerty organizować'. Ten przypadkowy żart odmienił moje życie!"

***

"...Ale to jeszcze nie jest szczyt nierozpoznawania CeZika! Kiedyś zabookowaliśmy koncert w Warszawie. Wyprzedał się ekspresowo. Jednak coś było nie tak, bo kilku znajomych pytało nas, czy my na pewno gramy w tym miejscu. W końcu moja przyjaciółka 'Rudi' powiedziała coś, co naprawdę mnie zaniepokoiło: 'Wiesz, widziałem CeZika na żywo i on w tym klubie ze swoją techniką i z tą ilością sprzedanych biletów się na pewno nie zmieści'.

'Rudi' wie co mówi, więc postanowiliśmy to sprawdzić. Akurat graliśmy inny wyprzedany koncert w stolicy. Postanowiliśmy więc pojechać po występie do tego tajemniczego lokalu, w którym mieliśmy grać miesiąc później. Podział ról - także ze względu na nasze charaktery introwertyka (CeZik) i ekstrawertyka (ja) - był u nas dosyć jasny. Wpadamy do lokalu, ja z przodu, CeZik za mną i szukamy managera. Dotychczas znałem go tylko z korespondencji mailowej. Mówię uczciwie, że kilka osób dało nam znać, że raczej się  tu nie zmieścimy, więc chcemy zobaczyć tę salę i scenę. 

Pan manager tak był mną oczarowany, że CeZika  praktycznie zignorował. Po prostu w ogóle go nie poznał. Było to tym śmieszniejsze, że na ścianach wisiało wiele plakatów z jego twarzą. Od razu ze 'Stachem' (to nasz roboczy pseudonim CeZika) skumaliśmy, co jest grane, a że znamy się doskonale, graliśmy w tę grę. Jak gdyby nigdy nic poszliśmy oglądać salę koncertową. 

Przepowiednia 'Rudi' okazała się prawdziwa. Kiedy ja się darłem na pana managera, że potwierdził i wyprzedał koncert a z naszego ridera nic się nie zgadza, CeZik spokojnie sobie chodził po sali i rzucał okiem to tu, to tam. Sytuacja była nerwowa i groteskowa zarazem. W końcu mówię temu kolesiowi, że musimy odwołać koncert, bo my się tu na sto procent nie pomieścimy. On przeszedł na ton błagalny sugerując, że może jednak coś da się zrobić: 'Może dałoby się jakoś tego CeZika poprosić?' - sugerował. Na co ja do niego mówię z pełną powagą: 'Ten koleś, który chodzi i ogląda tak tę salę to techniczny CeZika. On decyduje, czy gramy czy nie'.

Podchodzimy więc do 'Stacha', który w końcu pierwszy raz zabrał głos i ze stoickim spokojem mówi tak: 'Wie pan, znam CeZika jak własną kieszeń. On tutaj nie zagra'".

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy