Reklama

Open'er 2009 od A do Z

Cztery dni festiwalu i 22 litery alfabetu - oto krótkie podsumowanie tegorocznej edycji największego letniego festiwalu w Polsce.

A

Allen Lily. Fioletowa peruka i miłe dla ucha piosenki. Najbardziej chyba popowy moment tegorocznego Open'era. Nic dziwnego, że nie wszyscy fani rocka i alternatywnej elektroniki kojarzyli autorkę "Smile". - Ty, a kto to jest Lily Allen? - Nie wiem, może córka tego reżysera? - oto dialog zasłyszany w kolejce do toalety.

B

"Billy Jean". Miał być hołd, ale dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane - wielki hit Michaela Jacksona został zmasakrowany przez Basement Jaxx, a ich występ był jednym z największych rozczarowań festiwalu. Kilku innych artystów również wspomniało ze sceny o Jacksonie, ale postać zmarłego niedawno gwiazdora nie zdominowała imprezy. Może muzycy mają już dość medialnej histerii rozpętanej wokół śmierci Jacko?

C

Cash. Nie, nie chodzi o gotówkę - bo na terenie festiwalu można było płacić tylko kuponami lub specjalnymi kartami - ale o Johnny'ego Casha. Jego wielki przebój "Ring of Fire" został przypomniany przez Moby'ego pod koniec całkiem niezłego koncertu. Chociaż Moby wielkim wokalistą nie jest, klasyk Casha obronił się tu jako anegdota, w dodatku wykonana przy znaczącym udziale publiczności. Ale kiedy Moby zaczął intonować pierwsze wersy "My Way" Sinatry, zaczęło być groźnie... Tym razem jednak nie odważył się dojść do refrenu. Dziękujemy.

D

Deszcz. Padał tylko na najważniejszym koncercie imprezy, na Faith No More. Taki dowcip natury. Ale że wszyscy postanowili go zignorować (no, może poza Mikiem Pattonem, który wykorzystał deszcz w swoim show - z gracją wywijając parasolem), w połowie koncertu poszedł sobie gdzieś na wschód i już nie wrócił. Godzina deszczu na cztery dni festiwalu - pogoda marzeń!

E

Elektronika. Jeszcze przed rokiem drugi, obok gitarowego grania, filar Open'era. W tym roku było jej znacznie mniej, a ta, która się ostała - jak The Prodigy czy Pendulum, którzy cytowali w jednym z utworów Metallikę - też była rockiem podszyta. Może to przypadek, a może wynik świadomych zabiegów organizatorów, którzy dla fanów elektronicznych dźwięków przygotowali alternatywną imprezę, w postaci krakowskiego Selectora. Tak czy owak, publiczności to przesunięcie programowych akcentów chyba przypadło do gustu, więc może za rok warto pomyśleć o Iron Maiden, Slayerze czy choćby Korn? Nie żartuję.

F

Faith No More. To był ich festiwal. Spełnili wyśrubowane oczekiwania dziesiątek tysięcy fanów, którzy czekali na ich powrót od ponad dekady. Były wszystkie największe hity, perfekcyjne wykonanie i równie dobry spektakl, reżyserowany na żywo przez mistrza ceremonii Mike'a Pattona. Nie tylko fanom się podobało. "Polska ku*** zmasakrowała! Najlepszy koncert na trasie! Niesamowite przeżycie, dzięki Polsko!" - napisał na swoim twitterze Roddy Bottum, klawiszowiec grupy.

G

Gossip. Udało im się porwać polską publiczność. Beth Ditto to wulkan energii, dobra wokalistka i wielka osobowość. Wystąpiła boso, w zaawansowanym negliżu, jakby na przekór swej tuszy i... rzeczywiście wyglądała dobrze. A przy tym dosłownie zarażała entuzjazmem.

H

Hjaltalín. Bardzo chciałem ich zobaczyć, ale nie udało się. Nie doczekałem się też na Santigold, zapomniałem na śmierć o White Lies, nie dopchałem się na Duffy, spóźniłem się na Kapelę Ze Wsi Warszawa, rozdarty pomiędzy Madness a Faith No More nie dałem szansy Emilianie Torrini. To niestety nie koniec listy... Przy tak bogatym i gęstym programie, i tak dużych odległościach, nie da się zobaczyć wszystkiego. Może jakimś rozwiązaniem byłoby inne ustawienie scen? A może warto byłoby rozpoczynać festiwalowe granie nieco wcześniej, od 14.00 czy 15.00?

I

Indie. Czyli niezależni. Mieli na Open'erze liczną, aczkolwiek niezbyt widoczną, reprezentację. Kto jednak zabłądził pod Scenę Młodych Talentów lub wcisnął się w odpowiednim momencie do Alter Space, nie mógł być rozczarowany. Dużo dobrego dzieje się w młodej polskiej muzyce i na tym festiwalu również było to słychać.

J

Język polski. W trakcie "Evidence" Patton zszedł ze sceny, domagając się od tłoczących się pod sceną fanów, by zaśpiewali mu cokolwiek po polsku. Niestety, z marnym skutkiem. Wszyscy, zapewne oszołomieni tym nieoczekiwanym bliskim spotkaniem trzeciego stopnia z idolem, cisnęli oryginalny tekst do "Evidence"... Wokalista Faith No More nie krył rozczarowania. - Nikt tu nie mówi po polsku? - dopytywał. Gości z zagranicy (nie tylko na scenie, ale i pod nią), rzeczywiście było w tym roku niemało, czym bardzo przejął się O.S.T.R., zamieniając się w Wieżę Babel.

K

Kings Of Leon. Jeden z najbardziej oczekiwanych koncertów tego roku. Nie rozczarowali, choć od starszych kolegów mogą uczyć się, jak budować atmosferę spektaklu i jak wspomagać się wierną, znającą teksty na pamięć publicznością. Takich właśnie umiejętności, tego scenicznego otrzaskania, Kings Of Leon zabrakło.

L
Late Of The Pier. Największa niespodzianka imprezy. Wyśmienity koncert, niebywałe połączenie smarkatej energii z kulturą muzyczną, której trudno spodziewać się po tak młodych chłopakach. Było eklektycznie, elektrycznie, tanecznie i rockowo zarazem. Do tego jeszcze ten image ześwirowanych dandysów...

M
Molko Brian. Zmienił wizerunek, na lepsze - z tym kucykiem i starannie przyciętymi bakami wygląda jak młody hrabia Drakula. Placebo zagrali świetny, pięknie oświetlony i równie dobrze brzmiący koncert. Zabrakło tylko prób podtrzymania kontaktu z publicznością pomiędzy utworami oraz "Pure Morning". Tego ostatniego nie jestem w stanie im wybaczyć.

N
Namiot. Większy i fajniejszy niż przed rokiem, lepiej było widać i słychać. Mimo to, chwilami okazywał się za mały. Zwłaszcza w godzinach szczytu, gdy występowały w nim wschodzące gwiazdy, jak Duffy, White Lies czy The Ting Tings.

O

Odległości. Na stopach mam bąble, bolą mnie nogi i kręgosłup. To prawda, zwykle mało się ruszam i w dodatku mam parę nadprogramowych kilogramów do noszenia, ale nie zmienia to faktu, że Open'er jest dla piechurów zaprawionych w bojach. Wiem, lotniska Babie Doły bliżej centrum Gdyni przenieść się nie da, ale może coś ze scenami warto byłoby pokombinować? Choćby przywrócić World Stage tam, gdzie była w ubiegłym roku?

P

Publiczność. Dopisała. Aż nadto. Nie wyobrażam sobie, że Open'er może jeszcze urosnąć, raczej nie w tym miejscu. W sobotę, kiedy - takie przynajmniej mam wrażenie - frekwencja była największa, kolejki w strefach gastronomicznych były kilometrowe, a zatory w ciągach komunikacyjnych trudne do rozładowania. Z drugiej strony serce roście, gdy się widzi, jak wielu młodych Polaków interesuje dobra muzyka!

R

Reklama. Dobrze jest sprzedać piosenkę do reklamy albo do gry komputerowej. Można dotrzeć do ludzi. Szybko zdobyć popularność. Peter Bjorn & John zdobyli, za sprawą "Young Folks". Na Open'erze mogli się jednak przekonać, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ - pierwszą część ich koncertu wypełniony niemal po brzegi namiot przyjął z entuzjazmem. Szaleństwo sięgnęło zenitu przy "Young Folks" i jeszcze nie wybrzmiały ostatnie nuty tej kompozycji, gdy tłum, który dostał to co chciał, rzucił się do wyjścia - w kierunku Arctic Monkeys - tratując niedobitków, którzy wciąż chcieli słuchać Szwedów.

S

Ska. Weterani z Madness to wielcy nieobecni tego festiwalu. Gdyby - jak wstępnie planowano - zagrali na wielkiej scenie tuż przed Faith No More, podbili by serca tysięcy ludzi. Wizerunkiem jak z "Blues Brothers", łobuzerską konferansjerką Suggsa, świetną sekcją dętą, pozytywną energią bijącą z każdego numeru... Niestety, ich popisy na World Stage oglądała ledwie kilkutysięczna publiczność, a i ta odpłynęła po niecałej godzinie, gdy tylko Mike Patton wkroczył na scenę. Mimo wszystko, Madness to jeden z najjaśniejszych punktów Open'era 2009.

T

Taniec. Elektroniki rzeczywiście było mniej, ale to wcale nie znaczy, że mniej było tańca. Pod dużą sceną trudno było ustać na Gossip czy The Prodigy (choć pod koniec czwartego dnia festiwalu nie wszyscy trzymali pion), do dzikich pląsów w namiocie porwali publiczność m.in. The Ting Tings i Łąki Łan, a sytuację pod World Stage kontrolowali m.in. Q-Tip, Santigold i Buraka Som Sistema. Santigold ponoć nawet w finale koncertu zaprosiła na scenę dziewczęta z publiczności, zachęcając je do wspólnych wygibasów. Fajnie.

U

Urynoterapia. Rzecz ponoć bardzo zdrowa. Czego dowiodły setki festiwalowiczów, wypoczywając i spożywając posiłki pod tymi samymi płotami, pod którymi wieczorami szczali na potęgę ich koledzy (albo i oni sami). I nie można powiedzieć, że było za mało toi-toiów, bo było ich w sam raz - choć zapewne mogły być lepiej rozmieszczone (na przykład choćby kilka w pobliżu World Stage i kilka innych w sąsiedztwie dużego namiotu). Inna sprawa, że nie wszyscy - szczególnie po tych kilku czy kilkunastu piwach - wyglądali na takich, co potrafią korzystać z toalety...

W

Wschód słońca. Ja zaliczyłem dwa - pierwszej i ostatniej nocy. Najwytrwalsi, ci którzy bawili się do samego końca w namiotach, mieli szansę na cztery. Ja będę Open'era odsypiał jeszcze co najmniej do końca tygodnia, oni pewnie do końca lipca. Miłych snów.

Z

Za rok. Jeszcze dobrze się nie skończyła tegoroczna edycja Open'era, a już ruszyła giełda pomysłów, kogo Alter Art mógłby sprowadzić w przyszłym roku. To ja może, Święty Mikołaju, poproszę o Davida Bowiego, TV On The Radio, Bruce'a Springsteena, Toma Waitsa, Manic Street Preachers, Green Day, Oasis, Dave Matthews Band... itp. itd. Pełna lista w przygotowaniu. Pozdrawiam i do zobaczenia.

Jarek Szubrycht

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koncert | Woody Allen | publiczność | ostry dyżur | Open'er
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy