Reklama

Nie żyje Jesus, legendarny fan rocka

Naprawdę nazywał się William Jellett. Sławę (i pseudonim Jesus) zdobył w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Pojawiał się na każdym festiwalu muzycznym w Wielkiej Brytanii. Tańczył nago i pokazywał blizny, które jakoby były stygmatami. W swoim czasie był celebrytą, bo uczestnicy koncertów zabiegali o zrobienie sobie z nim zdjęcia.

William "Jesus" Jellett zmarł w wieku 72 lat, o czym poinformował jego brat Eric.

"W ciągu ostatnich kilku lat nie cieszył się najlepszym zdrowiem, ostatnio gwałtownie mu się pogorszyło (...). William zmarł spokojnie we śnie w londyńskim szpitalu" - ogłosił w mediach społecznościowych. I dodał, że Jesus zostanie poddany kremacji, a rodzina ma nadzieję, że jego prochy zostaną rozrzucone w jego ulubionym miejscu: Speakers Corner" (czyli w "Zakątku mówców", północno-wschodnim rogu londyńskiego Hyde Parku, przyp. red.). 

Reklama

Jellett był jednym z najbardziej znanych uczestników koncertów w Wielkiej Brytanii. Według portalu Louder Sound "dziko tańczył do muzyki używając tamburynu lub marakasów w zależności od nastroju". Wielu uczestników festiwalu przychodziło specjalnie dla niego. Wystąpił w kilku filmach dokumentalnych, nakręconych m.in. podczas pożegnalnego koncertu zespołu Cream w Royal Albert Hall, czy The Rolling Stones Rock and Roll Circus - słynnego koncertu Stonesów w 1968 roku, zorganizowanego na prowizorycznej scenie cyrkowej.

Jellett uważał, że jest reinkarnacją Jezusa Chrystusa, chętnym pokazywał "stygmaty", czyli blizny na dłoniach. W 1973 roku rozbił "namiot Jezusa" na festiwalu w Glastonbury. W zakątku Hyde Parku, gdzie miałyby być rozsypane jego prochy, głosił chwałę muzyki i przestrzegał przez niebezpieczeństwami związanych z przyjmowaniem narkotyków. Nie należał do żadnego kościoła czy sekty, bo - jak twierdził - w żadnym z tych miejsc nie był mile widziany.

Gary Kemp, współzałożyciel popularnej w latach 80. brytyjskiej grupy Spandau Ballet, wspomina go słowami: "Był na każdym koncercie, w którym uczestniczyłem w latach 70., tańcząc odlotowo i błogosławiąc nas wszystkich swoją radosną obecnością. Wywoływaliśmy jego imię z trybun".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: nie żyje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy