Reklama

Nickelback powracają na przekór krytykom

Muzycy kanadyjskiej grupy Nickelback czują się w tych dniach nieco osamotnieni. To znana prawda, że komercyjny sukces zazwyczaj budzi pogardę stroniących od głównego nurtu hipsterów, ale jadowita krytyka, jaka towarzyszyła listopadowej premierze siódmego studyjnego albumu Nickelback zatytułowanego "Here and Now", mocno przekroczyła wszelkie normy.

Zespół, który od 1996 r. sprzedał na całym świecie ponad 50 mln płyt, znalazł się na szczycie niechlubnego rankingu przeprowadzonego przez randkowy portal Tastebuds.fm (kojarzącego użytkowników w pary na podstawie ich muzycznych gustów - przyp. tłum.), będącego zestawieniem wykonawców, których muzyka najskuteczniej studzi miłosny zapał. Niedługo później internauta z Michigan zamieścił w sieci petycję, w której domagał się odwołania występu Nickelback w przerwie tradycyjnego meczu futbolowej drużyny Detroit Lions, która co roku podejmuje rywali w Święto Dziękczynienia. Pod petycją podpisało się ponad 50 tysięcy osób, a o inicjatywie zrobiło się głośno także poza granicami USA. Wreszcie perkusista Black Keys, Patrick Carney, w rozmowie z magazynem "Rolling Stone" stwierdził, iż "rock and roll umiera, ponieważ ludzie pozwolili na to, żeby taki Nickelback stał się największą kapelą świata".

Reklama

Odciąć sobie uszy

Także portale społecznościowe ogłosiły "sezon polowań na Nickelback" - a Kanadyjczycy, w nietypowy dla siebie sposób, postanowili odeprzeć atak przypuszczony na nich na tym froncie. Kiedy jeden z użytkowników Twittera napisał, że "muzyka Nickelback sprawia, iż ma ochotę odciąć sobie uszy", odpowiedzieli mu pytaniem: "Czy już to zrobiłeś?". Innemu, który pożalił się, że dźwięki Nickelback budzą w nim autodestrukcyjne zapędy, odpisali: "To chyba najlepsze, co przydarzyło ci się od dłuższego czasu".

Zazwyczaj jednak Nickelback wolą ignorować swoich wrogów.

- Kiedy zaczynaliśmy, trochę się tym przejmowaliśmy - przyznaje wokalista Chad Kroeger, który w 1995 r. założył zespół wspólnie ze swoim bratem Mike'iem (bas) i Ryanem Peake'em (gitara; dziesięć lat później do tej trójki dołączył perkusista Daniel Adair). - Zadręczaliśmy się pytaniem, czy nasi oponenci kiedykolwiek przekonają się do naszej muzyki. W końcu zaakceptowaliśmy, że nigdy nie będziemy jednym z tych zespołów, które są kochane przez krytyków - ale nie przeszkadza nam to!

- Nasi fani traktują nas wspaniale - podkreśla 37-letni Kroeger. - Kupują nasze płyty i przychodzą na nasze koncerty. Czego więcej może chcieć człowiek, który zamierza grać w zespole? Nie traktujemy jednak sympatii fanów jako rzeczy oczywistej. Cieszymy się, że jako zespół znajdujemy się na takim, a nie innym etapie kariery, i zwyczajnie chcemy grać dalej.

Wydaje się jednak, że poprzeczka podnosi się z każdym kolejny wydawnictwem Nickelback. "Here and now", który w USA zadebiutował na 2. miejscu zestawienia "Billboard 200", to piąty z rzędu numer jeden zespołu na rynku kanadyjskim. Poprzednie cztery albumy Kroegera i spółki pokrywały się wielokrotną platyną, a utwory takie jak "How You Remind Me" (2001), "Too Bad" (2002), "Someday" (2003), "Photograph" (2005) czy "Gotta Be Somebody" (2008) święciły triumfy na listach przebojów.

Zobacz teledysk "Photograph":

Nickelback poszli jeszcze dalej na wydanym w 2008 r. albumie "Dark Horse", którego producentem został Robert John "Mutt" Lange, architekt sukcesu płyt AC/DC, Def Leppard czy Shanii Twain. W przypadku "Here and Now", muzycy zdecydowali się sami dzierżyć ster produkcji, ale, jak mówi Kroeger, echa współpracy z Lange'em - która była jak "ziszczony sen" - pobrzmiewają również na tej nowej płycie.

- Bardzo wiele się od niego nauczyliśmy, poczynając na nacisku, który kładzie na pewne słowa, a nie na całe wersy - a to zaledwie jedna z jakiegoś tysiąca jego sztuczek. To jeden z najbardziej interesujących i wyjątkowych ludzi, jakich miałem okazję poznać. Do końca życia, nagrywając płyty, będą wspomagał się całym mnóstwem rzeczy, które w nas zaszczepił.

Zobacz teledysk "Burn It To The Ground" z płyty "Dark Horse":

Chociaż Kroeger wciąż określa się mianem "wielkiego fana Mutta", to zaznacza, że decyzja o powrocie do korzeni na siódmym studyjnym albumie Nickelback została podjęta świadomie.

- Pozwoliliśmy sobie po prostu na wspólne przebywanie w jednym pomieszczeniu i powrót do starych metod pracy - wyjaśnia. - To nie jest nasza wariacja na temat "The Wall" Pink Floydów - to tylko czterech gości, którzy wskoczyli do studia, żeby napisać i nagrać jedenaście nowych piosenek, dokładając starań, by każda z nich została przyjęta z należnym jej zainteresowaniem.

I tak cały zespół, razem z regularnie wspomagającymi go Brianem Howe'em i Joeyem Moi, "przyczaił się" w Mountain View Studios w kanadyjskim Vancouver. Nazwa studia nie sugeruje bynajmniej, że muzycy dysponowali całą górą pomysłów, mówi Kroeger.

Nie powtarzać się

- Robimy tylko to, co konieczne, by nagrać płytę - wyjaśnia. - Wchodzimy do studia, ruszamy - a kiedy zorientujemy się, że znaleźliśmy się na ścieżce, która wiedzie w złym kierunku, po prostu porzucamy ją i zaczynamy szlifować kolejny pomysł. Kiedy sprawy zaczynają przybierać właściwy obrót, konsekwentnie podążamy w tę stronę, aż do końca. I tak trzymamy, dopóki nie powstanie wystarczająca liczba utworów na płytę.

O ile metoda jest wypróbowana i wiarygodna - a, jak pokazują wyniki sprzedaży, także skuteczna - wokalista Nickelback podkreśla, że on i koledzy dokładają wszelkich starań, by się nie powtarzać.

- Za każdym razem mamy nadzieję, że uda nam się stworzyć coś nowego, czego wcześniej jeszcze nie prezentowaliśmy fanom. - Nawet jeśli jest to temat, który już poruszaliśmy, staramy się podejść do niego w nowy sposób. Kiedy zdamy sobie sprawę, że straciliśmy tę zdolność, będzie to prawdopodobnie znak, że pora kończyć z muzyką i zająć się czymś innym. Jak na razie jednak nie mamy takich odczuć.

Płyta "Here and Now" na dobre zapisała się w świadomości słuchaczy dzięki melodyjnej kompozycji "Lullaby", ale Nickelback zaskoczyli odbiorców już dwoma pierwszymi, wydanymi jednocześnie singlami: społecznie zaangażowanym "When We Stand Together" (przeznaczonym dla rozgłośni o popowym profilu) i mocnym "Bottoms Up" (promowanym w rockowych stacjach). Zdaniem Kroegera, taki wybór podkreśla różnorodność materiału na płycie, którą - w zgodnej opinii zespołu, jego menedżerów i wytwórni - najskuteczniej mogło wyeksponować równoległe promowanie dwóch singli.

- Niemożliwością było wybranie jednej piosenki, która reprezentowałaby cały album - wyjaśnia. - Zdecydowaliśmy więc, że pierwszym singlem rockowym będzie zacny, imprezowy kawałek, a "When We Stand Together" będzie promowany w rozgłośniach o lżejszym repertuarze.

- Nie narzuciliśmy sobie żadnych ograniczeń ani też nie zaszufladkowaliśmy naszej twórczości - dodaje. - Stale poszerzamy horyzonty naszych zainteresowań. (...) Staramy się postępować tak na każdej płycie. Kiedy zaczynaliśmy, nasza muzyka była mniej zróżnicowana. Można powiedzieć, że trzymaliśmy się stylistyki hardrockowej, ale to z czasem staje się nudne. W efekcie kończysz z zestawem utworów, które brzmią tak samo. Chodzi o to, żeby móc zaprezentować fanom różnorodne show, pulsujące jak dobry film... Ja sam najbardziej lubiłem chodzić na takie właśnie koncerty, i taki efekt staramy się zawsze osiągnąć.

Zobacz teledysk "When We Stand Together":


Show - pod tym właśnie znakiem upłynie dla Nickelback ta wiosna. Zespół rozpoczyna swoje światowe tournée w kwietniu, od występów w Ameryce Północnej. Latem przyjdzie pora na Australię, kraje Pierścienia Pacyficznego i Japonię, a we wrześniu i październiku - na Europę (pod koniec 2012 r. Nickelback zagrają prawdopodobnie jeszcze kilka koncertów na swoim ojczystym kontynencie). Dalsza część trasy rozpisana jest już na kolejny rok. Jak mówi Kroeger, wszystko wskazuje na to, że on i koledzy przez najbliższe dwa lata większość czasu będą spędzali poza domem.

Kawał fantastycznej roboty

Perkusista Adair w osobnym wywiadzie zapowiada, że zespół - który w ramach trasy promującej "Dark Horse" zagrał dla blisko dwumilionowej rzeszy fanów - zaprezentuje "największe i najbardziej odjechane show w swojej historii". Chad Kroeger potwierdza, że podczas rozmów o kształcie trasy dyskutowane były wszystkie możliwe opcje.

- Możliwości wydają się być nieograniczone - mówi - w zależności od tego, ile pieniędzy chcemy wydać. Każdy zespół, który chce grać na wielkich stadionach, musi przez to przejść. Zazwyczaj udaje nam się wszystko nieźle poukładać. Przez te wszystkie lata nie słyszeliśmy zbyt wielu narzekań.

W najbliższej przyszłości Nickelback czeka również zmiana na płaszczyźnie biznesowej. "Here and Now" i album z największymi przebojami grupy, planowany jako następne wydawnictwo, kończą okres współpracy Kanadyjczyków z wytwórnią Roadrunner Records, pod szyldem której nagrywają od początku kariery. Zespół podpisał już kontrakt z Live Nation Entertainment, obejmujący zarówno wydawanie albumów, jak i trasy koncertowe. Kroeger podkreśla jednak, że nie oznacza to, iż Nickelback wykluczają ponowną współpracę z Roadrunner albo z jeszcze inną wytwórnią.

- Roadrunner wykonali dla nas kawał fantastycznej roboty. To firma, która toczy niewiarygodne boje o to, by artyście działo się jak najlepiej. Ciężko będzie znaleźć kogoś podobnego. Ale skoro tak musi być, to trudno.

- Teraz koncentrujemy się tylko na nowej płycie i na trasie koncertowej. Zawsze byliśmy zespołem, który dogląda najdrobniejszych detali. Miło jest dla odmiany skupić się tylko na tym, co konieczne, zamiast starać się zajmować wszystkim jednocześnie.

Gary Graff, New York Times

Tłum. Katarzyna Kasińska

Zobacz teledyski Nickelback na stronach INTERIA.PL!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Nickelback | płyta | trasa koncertowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy