Reklama

Gorefest: Naturalny powrót

Już za niespełna miesiąc, 31 października, w sklepach pojawi się długo oczekiwany, szósty album holenderskiej deathmetalowej grupy Gorefest. Początkowo, członkowie formacji - która, po sześciu latach nieobecności, wznowiła aktywność z początkiem 2004 roku - nie planowali powrotu Gorefest. O naturalnym procesie dochodzenia do tej decyzji opowiedział w rozmowie z INTERIA.PL Frank Harthoorn, gitarzysta i współzałożyciel zespołu.

- Prawdę mówiąc, nie było jakiegoś wydumanego pomysłu na powrót. Spotkaliśmy się wszyscy na początku 2004 roku, aby omówić sprawy związane ze wznowieniami naszych wcześniejszych płyt. Byliśmy już bliscy sprzedania całego naszego katalogu wydawniczego Transmission Records, ale zanim miało to nastąpić, musieliśmy, całą czwórką obgadać różne związane z tym kwestie. W końcu wiadomo przecież, że obecnie jest to zwyczajny biznes - opowiada Frank Harthoorn.

- Tak wszyscy znaleźliśmy się razem w jednym pokoju od prawie sześciu lat. Zaczęliśmy rozmawiać o starych czasach, wypiliśmy kilka piw. Pomyśleliśmy, że fajnym pomysłem byłoby zrobienie próby i zagranie kilku starych utworów, aby zobaczyć, czy coś w nas jeszcze pozostało. Nawet wówczas nie było mowy o ponownym zejściu się razem - kontynuuje współzałożyciel Gorefest.

Reklama

- Mieliśmy jednak z tego grania tyle uciechy i zabawy, że niejako naturalnie zaczęliśmy robić nowe utwory. Nie mogliśmy się powstrzymać. Nagle okazało się, że mamy już sześć nowych kompozycji i zaczynamy poważnie myśleć o albumie. Dlatego też nie może być tu mowy o jakimś odgórnym zamyśle powrotu. To stało się samo, w bardzo naturalny sposób - mówi nam Harthoorn.

Naturalną konsekwencją przygotowanego materiału było też wejście, z początkiem lipca, do rotterdamskiego studia "Excess", gdzie zarejestrowano "La Muerte". Choć od ostatniej wizyty Holendrów w studiu nagraniowym minęło kilka lat, jak przyznaje Frank Harthoorn, problemów i wewnętrznych kłótni nad kształtem następcy albumu "Chapter 13", nie było prawie wcale.

- Sami wyprodukowaliśmy ten album i w takiej sytuacji trzeba się wzajemnie szanować. Po pierwsze musisz być krytyczny wobec siebie i innych. Musisz mieć swobodę powiedzenia swojemu muzykowi z zespołu wszystkiego, co myślisz. To było trochę polityczne, ale jednocześnie bezlitosne - śmieje się holenderski gitarzysta.

- Stosowaliśmy się do tej zasady i każdy z nas starał się wycisną z drugiego to, co najlepsze. Cudownie się to sprawdziło. Chyba po raz pierwszy, wszyscy byliśmy zadowoleni z tego samego albumu. No może za wyjątkiem "False" - dodaje muzyk w rozmowie z INTERIA.PL.

Atmosfera w zespole jest dziś bardzo zdrowa. Sam Harthoorn porównuje ją do tej z początku lat 90., gdy na rynku ukazywało się jedno z ich najważniejszych dokonań, drugi album "False".

- Jest podobnie, jak przy "False". Gdy pojawia się jakiś problem, od razu zaczynamy o nim rozmawiać, a nie odkładać go przez następne pół roku. Znów jest w nas więcej ognia. Ognia, którego brakowało nam przez ostatnie cztery lata naszego życia, co trzeba przyznać jest całkiem długim okresem czasu. Dziś czujemy się zdecydowanie lepiej - podsumowuje gitarzysta Gorefest.

Przeczytaj cały wywiad z Gorefest.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: frank szwajcarski | gitarzysta | Gorefest
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy