Reklama

Dobro znane i nieznane - Rywin i Snowman

Miałem niewielką stłuczkę samochodową pod Łodzią. Zmieniałem pas ruchu, koleś mnie stuknął z tyłu, urwał mi zderzak, a policja orzekła, że to moja wina, bo jechałem nieostrożnie. Zgodziłem się bez zastanowienia. Lubię spokój. Wcześniej kazali nam obu dmuchnąć w balonik - mieliśmy po zero promila, co byłoby niemożliwe, gdybym dmuchał jakieś 20 lat temu. Już mieliśmy się rozejść, kiedy moja ofiara, człowiek w świecących od pasty butach, powiedział: "Proszę jeszcze tego pana przebadać na obecność narkotyków, bo to znany artysta, więc wiadomo".

* * *

Kiedy opowiadałem o tym zdarzeniu jednemu z moich kolegów, zapytał, jak zareagowałem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. "Poprosiłem panów policjantów, żeby w rewanżu zbadali tego pana na ewentualność pedalstwa, bo z tego, co mi wiadomo, gejom nie wolno swobodnie poruszać się po ulicach Łodzi". I dodałem: "Nad czym ubolewam, ale prawo jest prawo". Nie wiem, czy była to riposta, z której powinienem być dumny. Ale padła i tyle.

* * *

Żeby nie było: praw gejów męskich i lesbijek będę bronił zawsze.

* * *

Reklama

Ludzie mnie często pytają jak to jest być znanym. Nawet, jeśli jest to sława przebrzmiała, jak moja. Odpowiadam, że bywa różnie.
Czasem spotyka mnie jakiś przyjazny gest - dzięki temu na przykład mój syn będzie zdawał egzamin na prawo jazdy w terminie, który jest dla nas możliwy, choć w pierwszej chwili powiedziano, że nie ma miejsc.
Z drugiej strony zdarza się i odwrotnie - wtedy w urzędzie mogę usłyszeć (jak ostatnio na poczcie, gdy zapytałem w informacji, czy mogę odebrać priorytetową przesyłkę bez kolejki): "A co pan sobie myśli, że kto pan jest? Widzicie ludzie? W kolejce nie będzie stał, gwiazdor, phi!".
Swoją drogą w kolejkach stoję zawsze, więc nie wiem, co mi strzeliło do łba, żeby zapytać o takie coś.

* * *

To było w stanie wojennym. Niemal codziennie znajdowałem kwiatki na wycieraczce i za klamką swoich drzwi od mieszkania. A mieszkałem na parterze, w betonowym wieżowcu na Jelonkach. Czasem ktoś dopisał na ścianie, że jestem wielki, albo że mnie kocha, a zespół Perfect jest genialny - i wtedy zbierała się rada osiedla, która kazała mi odmalowywać klatkę.
Pewnego dnia ktoś napisał flamastrem: "Hołdys, jesteś wielki".
Dwa dni później ktoś dokończył owo zdanie, ryjąc w tynku aż do cegieł dodatkowe słowo "chuj".
Wtedy rada osiedla wyraziła zgodę, abym odgrodził swój korytarz od mieszkania ścianą - w ten sposób dostęp do moich drzwi się skończył.

* * *

Paparazzi podbiegają i są rozczarowani: z oficjalnej imprezy show-biznesowej wychodzę trzeźwy i równym krokiem idę do samochodu. Kobieta, która mi towarzyszy, jest wszystkim znana - Gusia, moja żona od 20 lat. Aparaty szybko przestają terkotać. Hieny rozglądają się i biegną stadem na drugą stronę ulicy. Tam właśnie zachwiała się na schodach Joanna Brodzik, obok niej stoi nieznany facet.
Flesze zasypują oboje niczym deszcz spadających gwiazd w kreskówce Disneya. "Niech pani poprawi ten obcas jeszcze raz, pani Joanno!" Jutro dowiemy się z kilku gazet, że pijana Brodzik ma nowego narzeczonego i świat pozna cały jego życiorys.

* * *

Kiedy kilka lat temu leżałem w szpitalu, przełożona pielęgniarek codziennie rano zaczynała dzień od odczytywania na głos najważniejszych informacje z obydwu znanych w Polsce tabloidów. Biurko miała tuż obok moich drzwi, jej głos dudnił mi niczym w pudle rezonansowym gitary, dzięki czemu cały korytarz mógł wsłuchiwać się w jej komunikaty. "Kozidrak miała stłuczkę, nie chciała chuchnąć w balonik. Na pewno była pijana". Po chwili odpowiadało zawołanie z drugiej strony korytarza "A ona się chyba rozwiodła, nie?".
Przez cały dyżur wśród pielęgniarek trwała dyskusja, której koniec niemal codziennie lądował w przy moim łóżku: "Panie Zbyszku, ta Kozidrak to pije czy nie pije?", "Nie pije" - odpowiadam zgodnie ze stanem mojej wiedzy. Twarze pielęgniarek są zatroskane. "A Rynkowski pije, bo podobno kiedyś pił strasznie?". "A pani pije? - pytam przełożoną. "No wie pan, ja to jestem osoba prywatna, więc mnie wolno".

* * *

"Każdy ma swoje pięć minut w życiu. Moje wypadło w świetle reflektorów, pan kieruje tramwajem w ciszy. Chcę, żeby pan wiedział, że czyni pan to w sposób wyjątkowo elegancki i powinien pan dostawać brawa. To kwestia przypadku, że obaj robimy swoje najlepiej jak umiemy, i tylko jeden z nas rozdaje autografy. Więc zanim dam panu swój - poproszę pana o pański". Te słowa powiedziałem do pana Ryszarda z tramwaju nr 17 w Warszawie, kiedy znienacka zostałem zmuszony do jazdy tym pojazdem i motorniczy poprosił mnie o autograf. Jechał cudnie, nikogo nie przytrzasnął drzwiami, hamował łagodnie i czekał na dobiegających. Oklaski.

* * *

Jestem znany z wyglądu i niewyparzonej gęby, więc gdzieś tam podchodzi do mnie Kazimierz Kutz, a kiedy indziej wita mnie Michał Wiśniewski, ja z kolei dzwonię do Doroty Nieznalskiej, żeby się nie czuła opuszczona, bo jestem za nią w stu procentach i jej proces uważam za hańbiący. Jestem znany, więc opuszczam studio telewizyjne w trakcie nagrywania programu, bo jeden z dyskutantów jest pijany i chamski. Dopada mnie prowadzący i mówi: "Nie wiedziałem, że pan ma tak wielkie ego". "Że co, że nie chcę rozmawiać z pijanym człowiekiem?" "No wie pan, sam pan też kiedyś pił, nie?".
Moje życie jest znane - i teraz obraca się przeciwko mnie. Powinienem przyjść do studia pijany, pogadać z drugim pijanym, ogłosić kilka idiotyzmów - wtedy oczekiwania realizatorów byłyby spełnione. Jestem jednak nieprzejednany.
"Trzeba było mnie uprzedzić, że w dyskusji będzie brał udział pijany koleś, że państwo w trakcie też będziecie popijali, to bym w ogóle nie przyjechał i nie byłoby problemu. A tak nie daliście mi szans. Dobranoc".

I teraz się zastanawiam, czy nie napisać do prezesa TVP, żeby wiedział, jak wyglądała realizacja jednego z jego programów. Tym samym ugruntuję swoją bezczelność i chamstwo na dobre.

* * *

Podczas debaty telewizyjnej wiceszefowa "Faktu" mówi, że o Edycie Górniak można pisać wszystko, bo to jest osoba publiczna. "Jej protesty się śmieszne" - mówi wicenaczelna. "A pani ilu miała w życiu facetów?" - pytam znienacka. Jest na tyle zaskoczona, że przed kamerami odpowiada: "Dwóch". Sekunda ciszy, po czym pani gryzie się w język, na jej twarzy maluje się przerażenie. Wypowiedź jest na żywo, poszła w świat. "Widzi pani, proste pytanie, pada odpowiedź i jest pani w stresie. To jak się teraz czuje Górniak, kiedy poniewieracie nią niemal codziennie. Niech pani sobie to wyobrazi".

* * *

Prawo powinno określić, co to znaczy być osobą publiczną. Precyzyjnie. Że np. prezydent, wojewoda, policjant, żołnierz, nauczyciel, lekarz w publicznej służbie zdrowia i ktoś tam jeszcze - to są osoby publiczne i muszą się liczyć z tym, że życia prywatnego nie mają. Jeśli piosenkarz - to od którego momentu i w jakim zakresie. Czy tylko na scenie, czy poza sceną też. Czy można opisywać lekarza, kiedy pije w domu wódkę na umór, czy nie. Takie tam.
Dla mnie poseł może pić w domu poselskim do pleców - jego prywatna sprawa. Natomiast pijany i mamroczący z ambony sejmowej - powinien stracić mandat w sekundę, niczym pijany kierowca traci prawo jazdy.

* * *

Pani vice wraca do równowagi: "Górniak jest osobą publiczną, a ja nie". "Czyżby?" - odpowiadam. "Jest pani wicenaczelną gazety, która ma 500 tysięcy nakładu. Jesteście notowani gospodarczo na giełdach, udzielacie wywiadów, wypowiadacie opinie polityczne wobec całego narodu. I nie jest pani osobą publiczną? A Górniak, która ledwie sprzeda 20 tysięcy sztuk płyt, jak dobrze pójdzie - jest? Kiedy się zostaje osobą publiczną? Konkretnie: gdzie jest ta kreska, za którą się jest kimś publicznym? Kiedy można powiedzieć z całą pewnością, że oto X jest osobą publiczną, więc mamy prawo zainstalować mu minikamerę w domowym sedesie, a kiedy jest jeszcze osobą prywatną i nie wolno tego robić?".

Pani wicenaczelna, skądinąd bardzo sympatyczna - a teraz pracuje nad nową gazetą - mówi: "No tak, w sumie ma pan rację?".
Potem odwożę ją do redakcji swoim samochodem, jest to bardzo miła kobieta, troszczy się o swoje dziecko. Rozmawiamy bardzo ciepło. Mam jej telefon.

* * *

Polskie prawo nie definiuje, kto jest osobą publiczną, a szkoda. Gdyby tak było, każdy, kto ma zamiar nią zostać, podpisywałby swoisty kontrakt z diabłem, że od tej pory podlega innym regułom i można z nim medialnie zrobić wszystko.
"Chcesz zostać piosenkarzem? Poczekaj, sprawdzimy na liście. O, jest. Jak zostaniesz piosenkarzem, to musisz się liczyć z tym, że jesteś osobą publiczną. Będą ci fotografować genitalia w garderobie - i będą mieli prawo".

"A ty chcesz zostać dziennikarzem? Hm? dziwne, mimo że jesteś osobą powszechnie znaną, to nie ma cię na liście osób publicznych. Możesz więc pić i wymiotować na przystanku autobusowym - i nikt twojego zdjęcia w prasie nie opublikuje, bo nie ma prawa".
Ale bajka mi się tu snuje, hehe.

* * *

W moim wiejskim sklepie znają mnie niemal wszyscy. Tuż po wyborach sprzedawczyni pyta: "Zadowolony pan z wyników? Bo ja bardzo, PiS to jest PiS". Odpowiadam, że zadowolony jestem tak sobie i dodaję żartem: "Wie pani, jak ja bym kandydował? ". Sprzedawczyni nie daje mi dokończyć: "?jak pan by kandydował, to nikt by na pana pół głosu nie oddał". Mógłbym się załamać, gdyby nie klientka, która popija dyskretnie piwo i chowając je za pazuchą, szepcze zdartym głosem: "A ja pana bardzo lubię i szanuję, bo ja pana widzę w telewizji. Pan jest tutaj dla nas kimś ważnym i nich pan nie słucha głupot. Ja bym na pana głosowała".

Kurde, może powinienem mieć jakiś program polityczny? Żart - uprzedzam.

* * *

Kilkanaście dni temu warszawskiej "Stodole" odbył się przegląd amatorskich zespołów, a ja - jako ktoś znany - byłem nadjurorem, wolnym strzelcem, sędzią samodzielnym. Mogłem, ale nie musiałem nagrodzić kogoś, kto mi się spodoba - zależało to tylko ode mnie. Komfortowa sytuacja, na wypadek, gdyby właściwe jury się pomyliło. Bo było tam też właściwe jury złożone z dziennikarzy, menedżerów, przedstawicieli samorządu studenckiego.
Ich werdykt zaskoczył mnie jakością - wybrano znakomicie i na dodatek dokładnie tak samo, jak gdzieś tam w duszy i na papierku wytypowałem ja. Tyle, że oni musieli się wcześniej męczyć miesiącami, odwalać zespoły beznadziejne, dawać po kilka szans tym, którzy grali w sposób niejasny. To jury odwaliło kawał dobrej roboty - a ja wpadłem na finał złożony z najlepszych.

Dla tych zespołów było ważne, kto im ogłasza werdykt. "Jesteś znany, zrób dobry uczynek" - poprosiła Kasia Kwaśniewska ze "Stodoły", która całość charyzmatycznie zorganizowała. Miałem spić śmietankę, choć trudzili się inni.
Odczytałem werdykt, a jego wyniki ogłoszę na samym dole. I gratuluję jurorom, bo wybrali wyśmienicie. Zwracam śmietankę, choć pyszna była.

* * *

Na koniec tego przedświątecznego bełkotu mam dwa życzenia, mogą być na święta, mogą być tuż po.

1. Chciałbym, żeby prezydent Lech Kaczyński ułaskawił Lwa Rywina. Mówię serio. Są różne kategorie przestępców. Kiedy dwóch ludzi dokonuje tego samego aktu kryminalnego, powiedzmy włamuje się do sklepu, i jeden z nich przez całe wcześniejsze życie rabował inne sklepy, a drugi prowadził działalność charytatywną i dobrą społecznie, to kara nie może być jednakowa dla obydwu. Choć kodeks jest sztywny i każe traktować wszystkich równo.
Lew Rywin to nie jest tajemniczy pan Sobotka, który współpracował z gangsterami i nikt poza prezydentem Kwaśniewskim nic o nim nie wie. To jest człowiek, który - zanim mu się wymsknął dziwaczny i wciąż niejasny pomysł z "Agorą" - dawał pracę setkom ludzi w świecie filmu w czasach kryzysu. Aktorom, scenarzystom, scenografom, operatorom, statystom, stolarzom. Dźwigał polską kinematografię na wyżyny, przynosząc jej globalny splendor. Współtworzył dzieła, które były sławne na cały świat i dostawały Oscary ("Lista Schindlera", "Pianista", nominowana "Europa-Europa"), dawał szansę polskim aktorom (Zamachowski, Luft, Mucha. Priewiezencew, Damięcki, Kozłowski i dziesiątki innych u Spielberga; Żebrowski, Zamachowski, Czerwińska, Brodzik, Pieczyński i dziesiątki innych u Polańskiego) i scenografom (Oskarowi Ewa Braun i Allan Starski). Zawsze zabiegał, aby w wielkich światowych produkcjach pracowali Polacy.

Lew Rywin to nie jest tandetny rzezimieszek, którego złapano na kolejnym rabunku. Zaś co do kary: jego nazwisko zostało sponiewierana tak, że ułaskawiony Sobotka może tańczyć z radości, bo na tle Rywina jest wręcz anonimowym człowiekiem.
Na dodatek dowodów na istnienie zawartej w Ziobrowej teorii Grupy Trzymającej Władzę sąd nie znalazł i chyba ich nie ma.
Tak, Lwa Rywina należy ocenić patrząc na obie szalki. Szalkę dobra i szalkę zła. Moim zdaniem Lew odkupił swoje winy wcześniej i należy mu dać szanse wyjścia z marginesu. Siedzenie w celi może wciąż być karmą dla niewyżytych politycznie zemściaków, będzie jedna w kwestii równowagi szalek sprawiedliwości - niesprawiedliwe właśnie. Takie jest moje zdanie. Uwolnić Lwa Rywina i dać mu szansę na powalczenie dobrymi uczynkami o przywrócenie dobrego imienia.

2. Chciałbym, abyście przyjęli do wiadomości, że w Polsce mamy kolejne dwa wspaniałe zespoły muzyczne. Żebyście szukali ich w sieci, czekali na ich płyty, chodzili na ich koncerty.
To Power Of Trinity i Snowman.
Pierwszy - bajecznie rytmiczny, charyzmatyczny, z lekką dewiacją w stronę reggae, o cudownych melodiach i fantastycznym wokaliście - nade wszystko zaś o strasznej sile przekazu ze sceny i przepięknym, porywającym do transu brzmieniu gitar.
Drugi - rzecz niesłychana. Już dziś można go postawić na scenie gdzieś między Dave Matthews Band czy Norah Jones, aczkolwiek jest to zupełnie inna muzyka, niekiedy teatralna, z fenomenalnymi zachowaniami pianisty i gitarzysty, przepięknym brzmienie wokalisty, z unikatowymi i nieznanymi dotychczas pomysłami na rozwijanie utworów. Wielka, światowa klasa, tuż za drzwiami, naprawdę.

Rzadko mówię takie słowa. Kilka lat temu mówiłem to samo jako znany człowiek o nieznanym zespole Sistars, kiedy debiutowali w moim programie "Hołdys Guru Unlimited" w MTV. Mówiłem to też, ze ściśniętym gardłem, o "Lao Che" , bo nie wierzyłem, że świat o nich usłyszy, choć zasługiwali na owację. Dziś Lao Che jest ogólnopolską sensacją, zwłaszcza po nagraniu płyty o Powstaniu Warszawskim.
Więc choć rzadko mówię takie słowa, to mówię je czasem z nadzieją, że będą to zaklęcia skuteczne.
Oby było tak i tym razem.

* * *

Spokojnego czasu świąt - i wszystkich spokojnych dni, aż do końca życia - życzę tym, który dotarli do tego miejsca :)

Zbigniew Hołdys

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Zbigniew Hołdys | Power Of Trinity | Snowman (zespół)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy