Reklama

Britpop: Dziesięć lat później

W sierpniu 1995 roku na brytyjskiej liście przebojów doszło do przełomowego wydarzenia - w szranki o miano wyspiarskiego numeru jeden stanęły single "Country House" Blur i "Roll With It" Oasis. W ten sposób rozpoczęła się krótkotrwała, ale bardzo barwna i mimo wszystko istotna dla historii muzyki niezależnej era britpopu.

Jednak cały proces ewoluowania nowego-starego (britpopowcy czerpali garściami z wyspiarskiej tradycji) stylu muzycznego miał korzenie jeszcze w drugiej połowie lat 80. Po rozpadzie grupy The Smiths, dzięki której do łask po dominacji syntetycznych dźwięków powróciły gitarowe piosenki, na brytyjskim rynku muzycznym zapanowała pustka. Nie na długo.

Rok 1989 to początek mody na tzw. "Madchester", kiedy to do głosu doszła młoda gitarowa scena z Manchesteru. Jej najważniejszym i najwyraźniejszym przedstawicielem była nieodżałowana grupa The Stone Roses, której debiutancki album wprowadził kłopotliwe dla weteranów sceny i zmurszałych dziennikarzy muzycznych zamieszanie. Młoda publiczność z miejsca podchwyciła chwytliwe piosenki o bezczelnych tytułach ("I Wanna Be Adored" czy "I'm The Resurrection" to tylko pierwsze z brzegu) i uznała je za pokoleniowe hymny.

Reklama

Na fali nieprawdopodobnej popularności The Stone Roses wypłynęły także inne grupy, z których na początku XXI wieku świat pamięta przede wszystkim o Happy Mondays i The Charlatans. Sielanka skończyła się jednak szybciej, niż zaczęła...

Przyczyny upadku "Madchesteru" były różnorakie. Zawężając problematykę do trzech wspomnianych zespołów, to The Charlatans zabrakło talentu i siły przebicia, by umocnić pozycję na rynku (choć zespół wciąż istnieje i cieszy się umiarkowaną popularnością w Wielkiej Brytanii), Happy Mondays zniszczyły narkotyki, a The Stone Roses narkotyki i kłótnie Iana Browna i Johna Squire'a, liderów zespołu.

Po raz kolejny brytyjska młodzież musiał się rozejrzeć za idolami, którzy "mówili" ich głosem o ich sprawach. Tym razem znalazła ich aż za oceanem, gdzie w Seattle wybuchła prawdziwa rewolucja muzyczna. Grunge objął w niepodzielne władanie Wyspy Brytyjskie, a Nirvana, Pearl Jam czy Soundgarden nie znalazły konkurencji w miejscowych zespołach. Jednak dumny Albion szykował po cichu skuteczne kontrnatarcie...

Doszło do niego za sprawą Suede, zdecydowanie najbardziej niedocenionego zespołu lat 90. Wokalista Brett Anderson i gitarzysta Bernard Butler zakładając zespół wyszli z założenia, że ich muzyka nie będzie podobna ani do popularnego wtedy grunge'u, ani do dogorywającego brzmienia manchesterskiego. Paradoksalnie nie można jej było także zakwalifikować do nurtu, który później został określony jako britpop.

Debiutancki album formacji zatytułowany z genialną prostotą "Suede" (1993) trafił na pierwsze miejsce brytyjskiej listy bestsellerów, ponownie przywracając wiarę Brytyjczyków, wciąż zakochanych w The Smiths (obok Davida Bowiego największa inspiracja Suede), w chwytliwe, gitarowe piosenki. Atmosferę podsyciła angielska prasa (np.: magazyn "Select" umieścił na okładce zdjęcie Andersona i tytuł nawołujący do wypędzenia Jankesów do domu).

"To było czyste szaleństwo. Jak nagła i gwałtowna zmiana temperatury. Nasi fani pojawili się znikąd. Ci wszyscy ludzie czekali schowani w cieniu i nagle ujawnili się w nieprawdopodobnej liczbie. Od tamtego momentu nasze koncerty były absolutnie histeryczne i szalone" - wspomina wokalista Suede.

"W tym czasie na brytyjskiej scenie nie było nikogo, kto mógł im zagrozić. Byli panami sytuacji, naprawdę byli. Aż do czasu całej afery z Oasis i Blur" - opowiada Saul Galpern, współpracownik zespołu.

Za ciosem, który zadali Suede, poszły inne grupy, przejmując zarazem pałeczkę pierwszeństwa od Andersona i Butlera (którzy, nawiasem mówiąc, do britpopowego towarzystwa tak naprawdę nigdy nie pasowali). Na pierwszy plan wysunęła się kierowana przez Damona Albarna wspomniana grupa Blur.

Angielskie brukowce przy tej okazji znalazły sobie nowy obiekt zainteresowania. Była nim Justine Frischman, początkowo dziewczyna Andersona, a później Albarna (a przy okazji liderka grupy Elastica), którą obwołano pierwszą damą britpopu, przywołując co chwilę animozje na linii Suede-Blur. Wkrótce jednak Albarn znalazł sobie inny obiekt ataków złośliwości i uszczypliwości...

Oasis początkowo nie mogli równać się popularnością z Blur. Pochodzący z Manchesteru zespół braci Noela i Liama Gallagherów miał na koncie jedynie debiutancki i bardzo obiecujący album "Definitely Maybe" (1994), a Albarn był już gwiazdą sceny za sprawą płyty "Parklife" i bezpretensjonalnego przeboju "Boys And Girls". Wywołany przez niego wspomniany na początku konflikt z Oasis i "singlowa bitwa" w sierpniu 1995 roku przyniosły jednak odmienny od zamierzonego efekt.

"Nikt chyba nie zdaje sobie z tego sprawy, ale w tamtym czasie Blur był co najmniej trzy razy popularniejszy od Oasis. Gallagherowie nigdy nie chcieli tego przyznać, ale Definitely Maybe sprzedało się w liczbie ponad 500 tysięcy, a Parklife w blisko dwumilionowym nakładzie. Byli lata świetlne przed nami" - mówi Alan McGee, były szef kultowej wytwórni Creations Records, która wylansowała Oasis.

"Jednak Damon, z niezrozumiałych powodów, postanowił zmierzyć się z tymi lunatykami z Manchesteru. W konsekwencji wszystkie światła zostały skierowane na Oasis, co wyciągnęło ich na wyższy poziom. Tym samym Albarn zrobił Gallagherom największą przysługę w historii zespołu" - dodaje.

Ostatecznie historyczne starcie britpopowych gigantów na liście przebojów wygrał Blur z "Country House" (z albumu "The Grat Escape"), sprzedając 274 tysiące egzemplarzy singla przy 216 tysiącach "Roll Wit It" promującego drugi album Oasis "[What's The Story] Morning Glory?".

Jednak to zespół braci Gallagherów za sprawą wspomnianej płyty został obwołany najważniejszym przedstawicielem britpopu (w dużej mierze za sprawą przeboju "Wonderwall", który stał się nieformalnym hymnem nurtu), a następny album grupy "Be Here Now" stał się jednym z najbardziej wyczekiwanych w historii brytyjskiej muzyki.

"Oni zaczęli śpiewać o życiu ludzi w tym kraju, które sami przecież prowadzili. O przedmieściach, wydawaniu pieniędzy w obskurnych pubach i tego typu sprawach. To było coś, na co czekali ludzie. I miało w sobie siłę" - opisuje John Harris, autor britpopowej Biblii "The Last Party".

Rok 1995 to jednak nie tylko konflikt Blur i Oasis. Gdzieś z boku świetne płyty, choć nie kwalifikujące się do opisywanego nurtu, wydali Suede ("Dog Man Star"), Radiohead ("The Bends") i The Verve ("A Northern Soul"). A na fali britpopowej mody zaczęły debiutować jak przysłowiowe grzyby po deszczu nowe gitarowe zespoły.

Osobny akapit należy się tutaj kierowanej przez charyzmatycznego Jarvisa Cockera grupie Pulp. Historia tego zespołu jest wyjątkowa - istniał on bowiem od początku lat 80., ale prawdziwą popularność przyniosły mu dopiero płyty "His'n'Hers" z 1994 r. i przede wszystkim wydana rok później "Different Class" ze sztandarowym "Common People", które idealnie wpasowały się w britpopową estetykę, zapewniając Cockerowi miejsce w muzycznym panteonie.

Wydaje się, że znakiem granicznym dla całego nurtu był rok 1998. Wtedy to ukazała się ostatnia wyjątkowa płyta, którą można określić mianem britpopowej. Mowa tu o "Urban Hymns" The Verve. W tym czasie nowe horyzonty zaczęli wyznaczać Radiohead (epokowe "OK Computer"), a Blur kompletnie porzucili estetykę, która przyniosła im sukces. Natomiast Oasis zabrnęli w ślepą uliczkę, z której udało im się wyrwać dopiero w tym roku za sprawą przyzwoitego "Don't Belive The Truth".

Na drugim i trzecim planie powoli więdły kariery takich grup, jak Stereophonics, Gene, Mansun, Cast, Dodgy, Menswear i wielu innych, z których tylko nieliczni potrafili przetrwać "zagładę gatunku" (m.in. Supergrass czy Manic Street Preachers).

Ostatecznie z całego britpopu ostało się kilkadziesiąt lepszych lub gorszych płyt, z czego kilka bez wątpienia stało się niezależnymi klasykami i to nie tylko lat 90. Wydaje się, że Wielka Brytania po upływie dekady od opisanych zdarzeń wciąż tęskni za tamtymi, lekko hedonistycznymi i beztroskimi, czasami.

Najlepszym tego przykładem jest fakt, że stacja BBC poświęciła w swojej ramówce sporo miejsca "dziesięcioleciu britpopu". A na listach przebojów triumfy odnoszą młodzi The Kaiser Chiefs czy Kasabian, odwołujący się w swojej twórczości do muzyki odpowiednio Blur i Oasis.

Artur Wróblewski (INTERIA.PL)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Stone Roses | Oasis | Blur | Suede | Radiohead | Dr House | piosenki | Stone | Verve
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama