Reklama

Artur Rojek "Kundel": Dobry psiak [RECENZJA]

Jeżeli, jak słyszymy w jednym z utworów z płyty, "wszystkich nas czeka to samo - ch**owy hip hop", to dobrze mieć alternatywę w postaci Artura Rojka. Dobrego Artura Rojka.

Jeżeli, jak słyszymy w jednym z utworów z płyty, "wszystkich nas czeka to samo - ch**owy hip hop", to dobrze mieć alternatywę w postaci Artura Rojka. Dobrego Artura Rojka.
Okładka płyty "Kundel" Artura Rojka /.

W czasach, gdy trzeba być nieustannie na afiszu, a artyści wydają albumy rokrocznie - prawdopodobnie ze strachu, że publiczność o nich zastąpi - Artur Rojek prezentuje skrajnie inne podejście. Po odejściu z Myslovitz długo kazał słuchaczom czekać na swoją pierwszą solówkę, "Składam się z ciągłych powtórzeń" z 2014, po czym w duchu introwertyzmu (o który go z chęcią oskarżam) wycofał się na kilka lat, przypominając o sobie co najwyżej zapiskiem z koncertu z NOSPR.

Nic dziwnego, że młodsi słuchacze mogą kojarzyć Rojka bardziej jako osobę odpowiedzialną za OFF Festival niż muzyka, który jeszcze na początku tego wieku trząsł polskimi stacjami radiowymi. Z drugiej strony, da się zaobserwować od dłuższego czasu silną rehabilitację rojkowego Myslovitz w muzycznych środowiskach niezależnych. Być może więc "Kundlem" Rojek trafił w najlepszy możliwy czas. Ale czy trafił samą zawartością albumu?

Reklama

Cóż, trzeba to postawić jasno: "Kundel" (sprawdź!) wielkim przełomem nie jest. Trudno jednak narzekać na tak solidną produkcję - warsztat wokalny Rojasa to klasa sama w sobie, szczególnie gdy teraz wydaje się bardziej liryczny niż kiedykolwiek wcześniej.

Co do liryzmu, co z tekstami? W nagraniach Artura przyzwyczailiśmy się do pewnego poziomu, poniżej którego nie schodzi, nawet w przypadkach, gdy to nie gospodarz stoi za piórem. Na "Kundlu" swoim rzemiosłem lirycznym Rojka ponownie wsparł Radek Łukasiewicz, znany z projektów Pustki oraz Bisz/Radix. Wie on doskonale, jak imponować prostymi środami, na przykład mało skomplikowaną acz efektowną parafrazą "Piosenki o końcu świata" Czesława Miłosza w "Chwilę błyśniesz potem zaśniesz" (posłuchaj!). Albo kiedy w "A miało być jak we śnie" (posłuchaj!) Radek doskonale wyczuwa pozycję byłego lidera Myslovitz na scenie, dzięki czemu słyszymy wspomniane "wszystkich nas czeka to samo", o którym wspomniałem w nagłówku, a kilka linijek wcześniej czeka na nas "A oni tu grają hymn / Ze smartfona za jeden zł". 

Najbardziej emocjonalne od strony tekstowej okazuje się "W nikogo nie wierzę tak jak w Ciebie" (posłuchaj!) z takimi wersami jak "Mi też czasem trudno ubrać się w słowa", "kłócę się najgłośniej, kiedy wiem, że masz rację" lub "Słucham płyt - połowa jest o Tobie, no co? - reszta słaba". Jest to o tyle ciekawe, że sam utwór początkowo wydaje się dość chłodny. Ot, powolne zagrywki na fortepianie, jakieś arpeggio i co najwyżej rozedrgany, trance'owy syntezator rzucony w połowie piosenki jakby od niechcenia.

Jeżeli chodzi o muzykę, to tu też zaskoczeń nie ma: Artur Rojek postanowił ponownie połączyć siły z Bartoszem Dziedzicem, odpowiedzialnym między za "Małomiasteczkowego" (sprawdź!) Dawida Podsiadły oraz "Grandę" (sprawdź!) Brodki. Już sama obecność tego producenta w procesie twórczym dobrze naznacza to, czego możemy oczekiwać od warstwy muzycznej. Otrzymujemy więc nieco garażowe brzmienie z lekkim przesterowaniem, którego charakterystycznymi cechami jest bardzo transparentne połączenie instrumentów akustycznych z elektroniką. Urzekają też partie basu: wysunięte do przodu, bardzo dynamizujące same kompozycje. Mimo tej charakterystyki całość wydaje się bardzo klarowna.

Płyta jest dość eklektyczna, ale wypada niezwykle spójnie. Dobrze wypada "Sportowe życie", którego "chórkowy" refren mógłby rozgrzewać stadiony. "A miało być jak we śnie" to hybryda nu-beatowych rzeczy spod znaku Lapalux ze szczyptą Jamiego XX. "Układ" od początku atakuje synthwave'owym arrpegio, ale szybko przekształca się w indie-popowy standard, w którym smaczki z lat 80. są zaledwie przesuniętym w tło smaczkiem. Nie sposób również nie docenić przepysznego "Intra" oraz "Outra".

Problem z "Kundlem" jest taki, że niespecjalnie zaskakuje ani nie angażuje emocjonalnie tak bardzo, jak moglibyśmy się tego spodziewać. Niektórzy oskarżyliby Artura Rojka o większy romans z popem niż na poprzednim krążku, ale przyznajmy, że gdyby wziąć pod uwagę całość dyskografii muzyka, to w przypadku tego artysty od zawsze była to sinusoida. Ostatecznie z tego "Kundla" wychodzi stary, dobry psiak, którego sztuczki doskonale znamy, ale niezmiennie bawi nas, gdy spojrzymy, jak je stosuje. Warto docenić energię, którą potrafi z siebie wykrzesać.

Artur Rojek, "Kundel", Kayax

7/10 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Artur Rojek | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy