Reklama

Slash: Zespół ponad wszystko

Znajdująca się na ostatnim piętrze jednego z biurowców w Austin sala była wypełniona po brzegi. Kłębili się w niej fanatyczni miłośnicy nowych technologii, którzy - wzmacniając się napojami energetyzującymi i batonami - rywalizowali o zaszczytny tytuł twórcy najlepszej nowej aplikacji. Mało kto spodziewałby się spotkać w takim miejscu Slasha - a jednak jego charakterystyczna postać wyróżniała się z tłumu, wzbudzając powszechną ciekawość.

Legendarny gitarzysta Guns N'Roses i Velvet Revolver, z powodzeniem realizujący także solową karierę, został zaproszony na konferencję South by SouthWest - poświęconą najnowszym dokonaniom w dziedzinie muzyki, filmu i internetu - by sędziował podczas odbywającego się w ramach imprezy hakatonu (maratonu programistów). Chociaż Slash siłą rzeczy jest w większym stopniu odbiorcą technologii niż ich twórcą, szybko zorientował się, że przebywa wśród bratnich dusz.

"Swego czasu byłem gitarowym maniakiem, który o tym instrumencie chciał wiedzieć wszystko" - zaczął swoją opowieść, sadowiąc się wygodnie na kanapie po zakończeniu sesji zdjęciowej ze zwycięzcami hakatonu. "Między mną a nimi praktycznie nie ma różnicy. Wspaniale jest obcować z ludźmi, którzy są pasjonatami".

Reklama

On sam swojej własnej pasji zawdzięcza bardzo wiele. Dość wymienić ponad 100 milionów płyt, jakie sprzedał na całym świecie (zarówno jako członek wspomnianych wcześniej formacji, jak i pod własnym szyldem), wysokie miejsce w rankingach najlepszych gitarzystów wszech czasów magazynów "Rolling Stone" i "Time", czy wreszcie ogromne wyróżnienie dla jego popisowej solówki w "Sweet Child O'Mine" z repertuaru Gunsów, uznanej przez słuchaczy BBC za drugi najgenialniejszy gitarowy riff w historii. Wspomnijmy też o niezwykle owocnej współpracy Slasha z takimi wykonawcami jak Alice Cooper, Daughtry, Fergie, Michael Jackson, Lenny Kravitz czy Rihanna.


Slash, ze swoją grzywą czarnych loków zwieńczoną cylindrem, pod wieloma względami jest już marką, której istotą jest jego indywidualizm. Mimo to artysta lubi podkreślać, że najlepiej czuje się jako członek zespołu. To dlatego po gorzkim rozbracie z Guns N'Roses w 1996 r. powołał do życia formację Slash's Snakepit, a później - wspólnie z innymi ex-Gunsami: Duffem McKaganem i Mattem Sorumem - Velvet Revolver. Nawet teraz, kiedy promuje swój trzeci studyjny album "World on Fire", mówi o nim wyłącznie w kategoriach pracy zbiorowej - efektu działań jego samego, wokalisty Mylesa Kennedy'ego i "Konspiratorów".

"Jestem facetem, dla którego zespół jest wszystkim. Tak było zawsze" - wyjaśnia 49-letni muzyk, który urodził się w Wielkiej Brytanii jako Saul Hudson. "Był taki czas, kiedy zacząłem działać na własną rękę jako Slash. Później jednak zaangażowałem się we współpracę z Mylesem Kennedym i stwierdziłem, że facet zasługuje na to, żeby jego wkład został wyróżniony. A ponieważ nawet przez myśl mi nie przeszło tworzenie zespołu z nową nazwą - bo był to po prostu projekt - zacząłem używać terminu 'Slash ft. Myles Kennedy' (Slash we współpracy z Mylesem Kennedym - przyp. tłum.)".

"Z kolei Brent Fittz i Todd Kerns, z którymi pracowałem już od pierwszej próby, stanowią tak doskonałą sekcje rytmiczną, że wprost nie mogłem nie nadać im tożsamości. Tak narodzili się Conspirators (Spiskowcy, Konspiratorzy - przyp. tłum.), a teraz nie mogę już tego zmienić. Tak nazywa się nasz projekt; pod takim szyldem jest kojarzony przez słuchaczy. Właśnie w takim kształcie zdobył on całkiem pokaźne grono fanów i ich akceptację".

"Bardzo się cieszę, że tak to się układa. Na obecnym etapie naprawdę tworzymy zespół".


Artysta jest też niezwykle dumny z "World on Fire" - zawierającego 17 kompozycji albumu, który (wedle słów samego Slasha) ma być najlepszym, najbardziej spójnym i najbardziej prawdziwym owocem działalności spółki Slash ft. Myles Kennedy & the Conspirators.

"Jeszcze nigdy nie byłem tak podekscytowany ukończoną płytą" - emocjonuje się muzyk. "Objawiła się na niej istniejąca między nami chemia i ten poziom komfortu i swobody twórczej, który osiągnęliśmy na płaszczyźnie wspólnego grania. Mam tu na myśli tę otwartość umysłu, która pojawia się za każdym razem, kiedy poszczególni członkowie grupy czują, że mogą wyrazić siebie. Naprawdę weszliśmy na nowy poziom".

Materiał, który znalazł się na "World on Fire", powstał właściwie już podczas trasy koncertowej promującej poprzedni album Slasha i spółki, "Apocalyptic Love".

"Przyszło mi wtedy do głowy Bóg wie ile pomysłów. Kiedy tylko trasa się zakończyła, wyselekcjonowałem te, które w mojej opinii nadawały się do dalszej obróbki, a potem zamknęliśmy się w sali prób z Brentem i Toddem i rozpoczęliśmy przymiarki. Rzecz jasna, oni mieli swoje pomysły na to, jak zagrać pewne rzeczy, wszystko to działo się więc w sposób bardzo naturalny".

Trudności pojawiły się na etapie, na którym do dalszej pracy nad albumem należało włączyć Mylesa Kennedy'ego. Wokalista pracował wówczas nad nową płytą innej formacji, w której się udziela - Alter Bridge - jednocześnie z nią koncertując. Slash nie przejął się tym jednak zbytnio, ponieważ doświadczył już podobnej sytuacji w 2009 r., kiedy zaprosił Kennedy'ego do gościnnej współpracy przy albumie "Slash".

Zobacz Slasha i Mylesa Kennedy'ego w teledysku "Back From Cali":

"Pamiętam naszą pierwszą rozmowę telefoniczną" - wspomina. - "Myles był już wtedy związany z Alter Bridge, więc zaproponowałem, że będę mu wysyłał zarejestrowane ścieżki, a on będzie je odsłuchiwał podczas trasy koncertowej i odsyłał nam swoje sugestie. Plan wypalił, a kiedy Myles zakończył tamto tournée, zameldował się w studio i dokończyliśmy dzieła".

"Można powiedzieć, że w tym układzie odgrywam rolę jego kochanki" - Slash szczerzy zęby w uśmiechu. - "Bardzo mi się to podoba! Nie ciąży na mnie żadna odpowiedzialność".

Także sesje z producentem "World on Fire", którym został mianowany Michael "Elvis" Baskette, okazały się bardzo płodne. Slash zerwał z niepisaną konwencją, decydując się na zamieszczenie na płycie aż 17 piosenek, przez co trwa ona całe 77 minut. Alternatywną opcją było wypuszczenie krótszego albumu, a później tak zwanej wersji deluxe, zawierającej bonusowe utwory.

"Z poprzednimi płytami było podobnie. Też zgromadziliśmy dużo materiału, który później upychałem w różnych miejscach jako flipside'y, bonusy i tym podobne. Cały czas towarzyszyło mi jednak poczucie, że w ten sposób umniejszam ich wartość, bo przecież wcale nie były gorsze od tych, które znalazły się na longplayu. Tym razem uparłem się, żeby niczego nie odrzucać. Chcę jednocześnie podkreślić, że nie są to jakieś odpadki ani zapychacze. Fani będą wiedzieli, o co chodzi. A poza tym - jeśli ktoś kupuje muzykę w iTunes, to liczba kompozycji na płycie i tak nie ma znaczenia, prawda"?

W związku z trasą promującą "World on Fire", Slash postawił sobie za cel zaprezentować słuchaczom jak najwięcej utworów z tego wydawnictwa. Obecnie ekipa koncertuje w Europie, by w lutym 2015 r. wyruszyć na Antypody.

"Prace nad 'World on Fire' zakończyły się w maju, a więc już jakiś czas temu - przynajmniej ja to tak odczuwam. Nie mogę się doczekać, aż zagram ludziom te kawałki na żywo. W studio się nie oszczędzamy, ale naszym prawdziwym żywiołem jest scena. To dlatego przed każdą trasą towarzyszą nam ogromne emocje".

Gary Graff, "The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Slash
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy