Reklama

Przewodnik rockowy: "Ojciec chrzestny" Gary Numan

8 marca 1958 roku urodził się brytyjski wokalista Gary Numan, zaliczany do pionierów synthpopu. To właśnie jemu poświęcamy kolejny odcinek "Przewodnika rockowego".

Słyszałem tu i ówdzie, że obchodzony 8 marca Dzień Kobiet, to święto "komunistyczne", bo jego wymuszaną popularność w PRL-u zawdzięczaliśmy delikatnej sugestii władz ZSRR, które dekretem z 8 maja 1965 roku, ustanowiły go dniem wolnym od pracy na terenie ówczesnego Kraju Rad. U nas wprawdzie oficjalnego wolnego nie było, ale prawdziwej pracy też nie, bo panowie w zdecydowanej większości zajmowali się udowadnianiem paniom, że są przez nich wielbione (najczęściej robili to poprzez wręczanie im czerwonego goździka lub, co było przez nie zdecydowanie bardziej cenione, pary rajstop). Ale po sprawdzeniu, dowiedziałem się, że to nie do końca prawda, bo korzeni owego święta należy się doszukać w wydarzeniach, jakie nastąpiły w Nowym Jorku na przełomie pierwszej i drugiej dekady XX w. Ale ja właściwie nie o tym...

Reklama

8 marca 1958 r., na tym łez padole, w londyńskiej dzielnicy Hammersmith pojawił się Gary Anthony James Webb. Gdy po jeździe obowiązkowej, czyli najpierw bawieniu się, a potem uczeniu w kilku szkołach osiągnął piętnastkę (myślę oczywiście o jego wieku), tato który był kierowcą autobusu na lotnisku Heathrow, kupił mu to, o czym marzy każdy kochający muzykę nastolatek - gitarę Gibsona Les Paula. Ów prezent sprawił, że utalentowany chłopiec, machnął ręką na budę oraz zwyczajne sposoby zarabiania pieniędzy i zajął się graniem na swoim instrumencie. Pierwszą grupą w jakiej się udzielał był zespół Mean Street, natomiast drugim - The Lasers. I to właśnie w tej drugiej formacji basował jego późniejszy muzyczny partner - Paul Gardiner. W 1976 r. Webb oraz Gardiner postanowili pójść własną drogą i po porzuceniu Laserów założyli band, który nazwali Tubeway Army. W pierwszym okresie wspierał ich na perkusji wujek Gary'ego - Jess Lidyard. Jeszcze jedno, muzycy zaczęli wtedy używać zapożyczonych z komiksu pseudonimów: Webb - Valerian, a Gardiner - Scarlett.

Ponieważ dość szybko okazało się że Valerian jest naprawdę zdolnym kompozytorem, a zespół grał szalenie wtedy popularny punk, to udało im się podpisać fonograficzny kontrakt z szybko rozwijającą się niezależną wytwórnią Beggars Banquet. W 1978 nagrali dla niej dwa, niestety niedocenione single - "That's Too Bad" i "Bombers". W tym roku ukazał się także ich pierwszy album - "Tubeway Army" (wydano go na niebieskim winylu), a Webb przechrzcił się po raz drugi i został... Gary Numanem. Mimo że płyta nie zrobiła furory, warto na nią zwrócić uwagę, bo po raz pierwszy w świecie punku pojawiły się na niej dźwięki wydobywane z syntezatora. Dokładniej z (przez przypadek "znalezionego" w studio) Minimooga. A tu ktoś nie obeznany z historią rocka, może całkiem przytomnie zapytać - czemóż to aż takie ważne? W takim razie przyda się mały wykładzik (zaznaczam, że będzie dotyczył jedynie kwestii czysto muzycznych, gdyż pisanie o kontekstach społecznych i socjologicznych ówczesnych wydarzeń przerasta daleko ramy tego tekstu). A zatem:

Mniej więcej w połowie lat 70. ubiegłego wieku, do niedawna jeszcze ewolucyjnie rozwijający się rock przekroczył, początkowo nawet niezauważalnie granicę, która wyznaczała kres jego autentycznej progresji. I wówczas dotychczasowi giganci zaczęli sprawiać wrażenie, że robią już tylko sztukę dla sztuki. Ich propozycje, coraz częściej stawały się na tyle trudne (a dla niektórych nudne), że dorastające wówczas kolejne pokolenie nastolatków zupełnie nie rozumiało (a przez to nie akceptowało) owych "eksperymentów". Do tego, co też bardzo istotne, jako ewentualną alternatywę, proponowano im lansowaną w mediach słodką i pustą muzykę disco. Ujmując to bardziej obrazowo - czujący wtedy wewnętrzną potrzebę buntu młodzi mieli do wyboru (oczywiście to tylko przykład): z jednej strony "nadęte" do granic możliwości propozycje tria Emerson, Lake And Palmer, a z drugiej strony hopsasane hity-kity Boney M. i setek podobnych.

I jeszcze jedno, granie rocka w stylu jego dotychczasowych supergwiazd wiązało się z coraz większymi kosztami. Wszystkie te syntezatory, wielkie zestawy bębnów itp. były na tyle drogie, że "zwykli" młodzi muzycy nie mogli sobie po prostu na nie pozwolić. W efekcie wszystkich tych czynników, doszło do pojawienia się (ożywczej jak się później okazało) rewolucji punkowej. Dzięki niej rock'n'roll na pewien czas znów stał się spontaniczny i buntowniczy. Co też ważne, w pierwszej chwili był on grany głównie na najtańszych gitarach i perkusjach, a najróżniejsze ARP-y, Moogi, a nawet Hammondy, stały się symbolem tego co znienawidzone, czyli muzyki bogatych "weteranów" (zazwyczaj wtedy trzydziestoparoletnich), nazwanych wówczas dinozaurami.

Ponieważ jest tak, że prostota ma to do siebie, że z czasem zaczyna się nudzić nawet ją propagującym, to najzdolniejsi z punków po pewnym czasie zaczęli kombinować, co zrobić aby jej uniknąć. I tak zrodziła się wypływająca z punk rocka Nowa Fala (New Wave). Dzięki temu, nawet dla tych którzy nie kochali czystego punku, znów rock stał się bardzo interesujący. No a wśród zdobywających wtedy popularność zespołów trafiły się także takie, które na początku dość nieśmiało, i na zupełnie inny sposób niż dawniej, zaczęły używać urządzeń syntezujących dźwięki. Tym bardziej, że mniej więcej w tym samym czasie tego typu instrumenty bardzo staniały dzięki innowacjom, które wprowadziły firmy z Japonii (np. Casio, Korg, Roland, Yamaha). A aby już zamknąć tą podróż przez czas, dodam tylko, że w chwilę potem w Europie zrodziła się moda na korzystające z elektroniki grupy z kręgu nazwanego new romantic.

W styczniu 1979 r. Tubeway Army wzięła się za pracę nad swoim drugim długograjem. Ten został zatytułowany "Replicas", a jego warstwa tekstowa została oparta o pomysły zawarte w klasycznej dla S-F książce Philipa K. Dicka - "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?" (tej samej, która zainspirowała Ridleya Scotta do nakręcenia filmu "Łowca androidów"). I właśnie owa tematyka sprawiła, że muzycy przy jej nagrywaniu postanowili użyć tych niedawno jeszcze wyklętych instrumentów elektronicznych.

Efekt? Początkowo klapa (singel "Down In The Park"), a potem wielki sukces małej płytki z przeszywającym tematem "Are 'Friends' Electric?" i całego longplaya (oba krążki dotarły do szczytu brytyjskiej listy!). Tym samym Gary Numan i jego Tubeway Army stali się pierwszymi wykonawcami muzyki syntezatorowej, którzy wyrośli z punku i którzy odnieśli wielki sukces w Wielkiej Brytanii. Zaraz potem ich tropem ruszyli inni - Visage, Ultravox, Soft Cell, The Human Legue, Talk Talk, Japan, Depeche Mode i dziesiątki pośledniejszych.

Co właściwie dość dziwne, czterotygodniowe przebywanie na topie "Are Are 'Friends' Electric?" sprawiło, że Gary Numan zamiast iść za ciosem z pomocą dopiero co wylansowanej Tubeway Army, rozwiązał ów projekt i zaczął karierę pod własnym pseudonimem. I tak, już w kilka tygodni później Numan zarejestrował (w zaledwie 14 dni) swój solowy album pod tytułem "The Pleasure Principle", który ku zaskoczeniu samego artysty wszedł także na szczyt brytyjskiego Top Twenty. Mało tego, promujący go utwór "Cars" także doszedł do pozycji numer jeden na Wyspach i w Kanadzie oraz co jeszcze ważniejsze, do pierwszej dziesiątki w Stanach Zjednoczonych! Niby nic, ot wielki sukces, tyle tylko, że wtedy muzyka grana bez użycia gitar (zastąpiły je syntetyzatory połączone z efektami zwykle wspierającymi wiosła) była jeszcze absolutnie niemodna.

Wraz popularnością jego muzyki, jak to często bywa, wybuchła moda na samego Numana, co przejawiło się m.in. grupą naśladujących jego image fanów - Numanoidów. A ponieważ Gary miał wtedy zaledwie 21 lat, to z jednej strony zaszumiała mu w głowie "woda sodowa", a z drugiej dopadło go zwyczajne zagubienie. Co do tego pierwszego, z ciekawością doczytałem się, że Beggars Banquet oddało mu wtedy do dyspozycji białego Chevroleta, którym z dumą jeździł po Londynie, co musiało być na tyle niezwykłe, że jedni z największych dinozaurów rocka, grupa Yes, opisała owe przejażdżki w sarkastycznym utworze "White Car", który trafił na jej album "Drama".

W 1980 r. Gary Numan wydał kolejny album, który też doszedł do szczytu listy bestsellerów ("Telekon") i ruszył w szalenie bogatą trasę koncertową ("The Teletour"), która odniosła sukces artystyczny i klęskę komercyjną, bo koszty spektakli zdecydowanie przerosły zyski. To sprawiło, iż Numan zapowiedział, że... zrywa ze sceną. Na szczęście dość szybko się z nią przeprosił. Być może był to jednak moment przełomowy, bo jego kolejny LP - "Dance" okazał się pracą dość awangardową, lekko zaczepiającą nawet o jazz i (wbrew tytułowi) właściwie zupełnie nie taneczną. Mimo że w jej nagraniu pomagali tacy wyjadacze jak Mick Karn i Rob Dean z Japan oraz Roger Taylor z Queen, specjalnego sukcesu finansowego nie odniosła.

A następne dekady? To ciągłe poszukiwanie pomysłu na muzykę; mnóstwo płyt i płytek z których żadna nawet nie zbliżyła się do popularności tych z 1979 oraz 80 roku; mniejsze i większe zmiany własnego imagu; utworzenie prywatnej wytwórni fonograficznej - Numa Records oraz powolne, acz skuteczne zabieganie o szacunek krytyki (wreszcie zaczęto go, chyba zresztą słusznie, nazywać "ojcem chrzestnym postpunkowej muzyki elektronicznej").

I jeszcze jedno, dla niego zapewne najważniejsze - życie prywatne. To co najistotniejsze: Gary Numan ożenił się z należącą do fan-klubu Gemmą O'Neill. Para w 2003 roku uszczęśliwiła się synkiem, któremu nadała imię Raven, a w dwa lata później córeczką (Persia), a w 2007 jeszcze jedną (Echo). A Gary ma także czas i pieniądze na swoją wielką pasję - latanie własnymi samolotami.

Czytaj poprzednie odcinki "Przewodnika rockowego"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: przewodniki | 8 marca | "Przewodnik..." | Gary Numan | urodziny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy