Reklama

Przewodnik rockowy. Michael Kamen: Batuta, pięciolinie i... rock

Teoretycznie ktoś taki jak bohater tej opowieści, nie powinien być przedmiotem zainteresowania miłośników rocka. No bo dyrygent, no bo kompozytor, no bo... nie gitarzysta, nie basista, nie perkusista, a nawet nie wokalista. A jednak...

Dawno, dawno temu, wraz z decyzją o zaprzestaniu koncertów, Beatlesi postanowili skupić się na pracy w studio. To sprawiło, że odpadły wszystkie hamulce (bo tego nie da się zagrać "na żywo") ograniczające ich wyobraźnię. A do tego mieli obok siebie genialnego George'a Martina. Ten skutecznie odsłaniał przed nimi tajemnicę muzyki poważnej, co spowodowało, że w ich pieśniach zaczęło pojawiać się coraz więcej partii granych na instrumentach dalekich od rock'n'rolla. Posypały się arcydzieła. I tak, jeszcze przed wydaniem "Sierżanta Pieprza" - "Yesterday" oraz "Eleanor Rigby", a potem "She's Leaving Home", "All You Need Is Love" i następne. Tym sposobem dwa dotąd obce sobie światy - klasyka i rock zaczęły się do siebie zbliżać.

Reklama

Potem pojawił się The Moody Blues i "Days Of Future Passed" oraz Deep Purple i "Concerto For Group And Orchestra". Wraz z nimi długowłosi weszli do przybytków muzyki przez wielkie "M". W latach 70. było już łatwiej, ale i tak każda płyta stworzona przez Jona Lorda oraz przez krąg artystów ze świata ówczesnej progresji (Emerson, Lake And Palmer, Genesis, King Crimson, Pink Floyd, Procol Harum, Yes, Mike Oldfield i niewielu innych) była niemal zawsze wielkim wydarzeniem.

Dopiero gdy pojawił się punk, ciągoty do usymfoniczniania rocka zanikły, bowiem zwyciężyła skrajna prostota. Dopiero zespoły nowofalowe i post-nowofalowe, (a były to już lata 80.) znów nieśmiało zaczęły korzystać z inspiracji spuścizną wielkich mistrzów. Co ciekawe, prawdziwy renesans takiej muzyki nadszedł w latach 90. Najpierw Extreme nagrało genialne "III Sides To Every Story", a potem, to już u schyłku dekady, przyszła moda granie koncertów, w czasie których grupom rockowym towarzyszyły orkiestry symfoniczne. Tu najsłynniejsza była próba mariażu Metalliki z Filharmonikami z San Francisco. Także i u nas, kilka zespołów, raczej ze względów finansowych niż artystycznych, nagrało krążki pod hasłem "... symfonicznie".

Równo dziesięć lat temu, 18 listopada 2003 roku, w Londynie, na zawał serca (będący wynikiem osłabienia organizmu przez dręczące go od siedmiu lat stwardnienie rozsiane) zmarł Michael Kamen. Jeden z tych, którym kochający usymfonicznionego rocka (zresztą nie tylko), zawdzięczali najwięcej. Miał zaledwie... 55 lat!

Ponieważ czytuję czasami komentarze pod moimi tekstami, to czuję, że niektórzy będą mieli (co jest wyjątkowo paskudne!!!) "używanie". Oto bowiem nasz bohater urodził się jako drugi, z czterech synów, żydowskiej rodziny państwa Kamenów. Stało się to dokładnie 15 kwietnia 1948 roku w Nowym Jorku. Jego tato, Samuel, był wziętym dentystą o (oj, dolewam oliwy do ognia) lewicowych poglądach, natomiast mama, Helena, nauczycielką. Michael, bo takie nadali mu imię rodzice, był dzieckiem bardzo uzdolnionym (od drugiego roku uczył się grania na fortepianie), stąd nie ma co się dziwić, że najpierw ukończył nowojorską The High School Of Music & Art, a potem prestiżową Juilliard School of Music. Muszę też dorzucić, że jeszcze jako nastolatek interesował się także rockiem. Efektem owej pasji była formacja The New York Rock And Roll Ensemble. Obok Kamena, obsługującego instrumenty klawiszowe i dęte oraz śpiewającego, grali w niej także: jego przyjaciel, Martin Fulterman (który pod pseudonimem Mark Snow zasłynął później jako twórca muzyki do serialu "Z Archiwum X") - perkusista oraz Dorian Rudnytsky - basista, wiolonczelista oraz trębacz. Zespół tworzył muzykę, którą określał jako klasyczny barok rock, w latach 1967-1973 nagrał w sumie sześć albumów i podobno... występował we frakach!

Po ukończeniu studiów Michael Kamen, jak Bóg przykazał (przy takim wykształceniu) zajął się komponowaniem muzyki do spektakli baletowych i dla kina. Jego pierwszą pracą dla Hollywood była oprawa do filmu "The Next Man", znanego także jako "Arabski spisek". Było to w 1976 roku. W tym też roku zaczął współpracę z telewizją, dla której napisał muzyczne tło do obrazu "Liza's Pioneer Diary" i do wenezuelskiej krótkometrażówki "Rodin mis en vie". W następnym roku na ekrany trafiły dwie "jego" fabuły - "Kaskaderzy" i "Między wersami".

Co dla nas, czyli fanów rocka ważniejsze, w owych latach nie zapomniał o "naszej muzyce". A to pomagał w aranżowaniu, a to co komponował, a to wspierał gwiazdy (np. był w 1974 r. dyrektorem muzycznym i pianistą u Davida Bowie w czasie jego "Diamond Dogs Tour"). Natomiast prawdziwa sława na tym polu przyszła w 1979 r., kiedy dostał propozycję zaaranżowania i poprowadzenia orkiestry, która miała w bardzo istotny sposób uzupełnić nagrywaną wówczas "Ścianę" przez Pink Floyd. Efekt jego pracy okazał się tak wspaniały, że niewiele później Waters i koledzy poprosili go o symfoniczne uzupełnienie ścieżki dźwiękowej do kinowej wersji "The Wall". Jak łatwo się domyślić sukces płyty a później filmu sprawiły, że do Kamena zaczęły spływać coraz to nowe propozycje. I tu musi się zacząć istotna, choć dla mniej zainteresowanych szczegółami, może nieco monotonna wyliczanka tytułów i nazwisk.

Skoro było o Floydach, to kontynuując ten wątek wspomnę, że gdy rozsypujący się zespół, wziął się za pracę nad "The Final Cut", Michael faktycznie przejął rolę usuniętego wcześniej z grupy Richarda Wrighta i był współproducentem LP. W tym też czasie zaczęła się jego wieloletnia przyjaźń z członkami tej formacji, co w następnych latach zaowocowało dziełami Rogera Watersa ("The Pros And Cons Of Hitch Hiking", "The Wall: Live in Berlin" i "Amused to Death"), Davida Gilmoura ("About Face") i ostatnią studyjną płytą Gilmourowskich Floydów - "The Division Bell".

Teraz ci inni! I tak Michael Kamen tworzył oraz pomagał tak wielkim solistom jak: Bryan Adams ("(Everything I Do) I Do It For You" - z napisanej przez siebie muzyki do filmu "Robin Hood - Książę złodziei", "All for Love" - które Adams zaśpiewał w triu z Rodem Stewartem i Stingiem w tle "Trzech Muszkieterów" oraz "Have You Ever Really Loved a Woman?" z "Don Juan DeMarco"); Kate Bush (orkiestracje na "Hounds of Love, "The Sensual World", "The Red Shoes" i "Aerial"); Eric Clapton ("zrobili" razem przebój "Wonderful Tonight", soundtrack do serialu "Edge Of Darkness" i kilka innych płyt); Ray Cooper; Roger Daltrey; Roberta Flack; George Harrison (m.in. Michel dyrygował podczas koncertu dla uczczenia pamięci George'a); Lenny Kravitz; Jeff Lynne ("Armchair Theatre"); Tom Petty; Sting; Zucchero oraz zespoły: Aerosmith; Bon Jovi; Coldplay; The Cranberries (m.in. płyta "To the Faithful Departed"); Def Leppard; Eurythmics ("Here Comes the Rain Again"); Kiss; Metallica ("Metallica" i poprowadzenie orkiestry podczas rejestracji "S&M"); Queen ("A Kind of Magic"); Queensryche ("Operation: Mindcrime", "Empire", Warning) i Rush ("Counterparts").

Kamen dyrygował też w czasie koncertów z cyklu Luciano Pavarotti i przyjaciele. A żeby zrozumieć pewną przypadkowość powyższej listy dodam, że nasz bohater wspierał w sumie kilkuset artystów(!), a jego nazwisko trafiło do na okładki ponad tysiąca płyt!

Jeśli ktoś ucieszył się, że to już koniec, to nieśmiało dodam że poza pracami związanymi z rockiem, Michael Kamen skomponował muzykę do około 80 filmów (w tym do takich hitów jak: "Brazil"; "Nieśmiertelny"; "Między niebem a piekłem"; cykle: "Zabójcza broń" i "Szklana pułapka"; pierwsza części "X-Men"; "101 Dalmatyńczyków"; serial "Kompania braci" oraz - do już wspomnianych - "Robin Hood...", "Trzej muszkieterowie", "Don Juan...") i że tworzył liczne utwory na "własny rachunek". W sumie napisał ponad 2000 kompozycji.

Choć wiem, że w sztuce, ilość w żaden sposób nie przekłada się na jakość, to jednak rzeczą dziwną jest, iż Michael Kamen był... zaledwie dwukrotnie nominowany do Oscara. W dodatku statuetki nie dostał! Bardziej go doceniono na polu muzyki, bo zdobył trzy nagrody Grammy i dwa Złote Globy. Ufff...

To może dość dziwne, ale mimo tak ogromnego zaangażowania w pracę, Michael Kamen miał także życie prywatne, o którym jednak bardzo niewiele wiadomo, bo jak ognia unikał dziennikarskiego nim zainteresowania. Wiadomo jedynie, że umierając, pozostawił żonę, Sandrę Keenan-Kamen i dwie córki - Sashę i Zoe.

Czytaj poprzednie odcinki "Przewodnika rockowego"!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: "Przewodnik..." | rocznica śmierci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy