Reklama

Przewodnik rockowy. Cozy Powell: Szybko i potężnie

5 kwietnia 1998 roku zginął Cozy Powell, perkusista znanych z takich zespołów, jak Rainbow, Black Sabbath i Whitesnake.

Ten facet odszedł tak, jak żył i grał. Przerażająco szybko i porażająco potężnie.

Najpierw całkiem lakonicznie: równo 15 lat temu, w niedzielny wieczór 5 kwietnia 1998 r., w Anglii, na autostradzie M4 koło Bristolu doszło do wypadku, w wyniku którego zmarł (niewiele później, w szpitalu) niejaki Colin Flooks. Teraz bardziej obrazowo: do tragedii doszło, bo jej ofiara, kierowca Saaba 9000, przy prędkości 90 mil na godzinę (145 km/h), nagle stracił panowanie nad prowadzonym przez siebie autem i uderzył w barierę ochronną. Ale to jeszcze nie wszystko, bowiem prowadzący w momencie katastrofy miał niezapięte pasy, rozmawiał ze swoją dziewczyną przez telefon komórkowy i był po kilku głębszych...

Reklama

Bezpośrednią przyczyną wypadku było pęknięcie lewej tylnej opony. Ostatnie słowa perkusisty to "Oh, shit...".

Nieco ponad 50 lat wcześniej, 29 grudnia 1947 r. w Cirencester, w hrabstwie Gloucestershire, w Anglii, urodził się chłopiec, któremu rodziciele, państwo Flooks, nadali imię Colin. 12 lat później ten młody człowiek zaczął grać w szkolnej orkiestrze na instrumentach perkusyjnych. Na tyle mu się to spodobało, że szybko nauczył się używania podstawowego zestawu bębnów, dzięki czemu, już z własnym zespołem o nazwie The Corals, co sobotę produkował się w miejscowych klubach do tańca.

Ponoć już wtedy potrafił zagrać całkiem solidne solo. I jeszcze jedno: mniej więcej w tym samym czasie stwierdził, że jego imię brzmi nazbyt banalnie jak na tak utalentowanego pałkera, więc (na cześć swojego ulubionego jazzowego perkusisty Cozy Cole'a) kazał na siebie wołać "Cozy", a później, niejako idąc za ciosem, postanowił na potrzeby przyszłej kariery zmienić nazwisko z Flooks na Powell.

Ponieważ, czemu zresztą nie ma co się specjalnie dziwić, chodzenie do szkoły przeszkadzało mu nieco w drodze ku sławie, dość szybko ją porzucił na rzecz jakiegoś biura, w którym mógł zarobić na własne "gary". A gdy już je nabył, razem z zespołem The Sorcerers wyjechał do Niemiec, gdzie jak wielu jego rodaków chałturzył, grając do kotleta i piwa w miejscowych klubach. Z "saksów" powrócił w roku 1968.

Następne miesiące spędził w Birmingham, gdzie bębnił z kilkoma grupami, i gdzie dość szybko nawiązał sporo interesujących oraz (jak się później okazało) ważnych dla jego dalszej kariery przyjaźni. I tak wśród jego ówczesnych znajomych byli podobnie jak on wtedy jeszcze mało znani: Robert Plant, John Bonham, Noddy Holder, Dave Pegg oraz Tony Iommi.

W 1970 roku Cozy Powell najpierw udzielał się w zespole towarzyszącym Amerykaninowi Tony'emu Joe White'owi na europejskim odpowiedniku Woodstocku, czyli na festiwalu na wyspie Wight, a potem trafił do grupy znakomitego gitarzysty Jeffa Becka. Po nagraniu z nim dwóch płyt z pogranicza rocka i jazzu ("Rough and Ready" w 1971 r. oraz "Jeff Beck Group" w 1972 r.) formacja się rozpadła.

Perkusista zaczął się rozglądać za mogącymi dać trochę kasy fuchami. Dzięki temu najpierw zaliczył "asystę" przy płycie Harveya Andrewsa, a potem członkostwo w bandzie o nazwie Badlam. Natomiast w 1973 r. Powellowi zdarzyło się coś nietypowego (jak na perkusistę), bo zaproponowano mu nagranie własnego singla. Widać jednak ktoś, kto dał mu na to szansę, wiedział dobrze, co robi, bo zarejestrowany wtedy utwór - instrumentalny temat "Dance With The Devil" stał się błyskawicznie wielkim przebojem.

Niejako z rozpędu Cozy zaraz potem został na chwilę "służbowym" bębniarzem bardzo wtedy popularnej wytworni RAK, co sprawiło, że zagrał na płytach takich gwiazd jak Suzi Quatro, Donovan i co najzabawniejsze, świetnej, ale dyskotekowej grupy Hot Chocolate (tej od "Brother Luie", "Disco Queen", "You Sexy Thing" oraz "So You Win Again" i wielu innych). Mniej więcej w tym samym czasie, aby zdyskontować sukces "Tańca z Diabłem" założył własny zespół o nazwie Cozy Powell's Hammer (grali w m.in. późniejszy gitarzysta Whitesnake - Bernie Marsden oraz dzisiejszy purpurowy klawiszowiec - Don Airey) i wylansował z nim kolejny przebój - "Na Na Na".

W 1975 roku Cozy Powell otrzymał propozycję "nie do odrzucenia" od szalenie wtedy cenionego Ritchiego Blackmore'a, który zaprosił go do swojego Rainbow. Od tego momentu, przez kolejnych pięć lat Cozy porażająco grzmocił na dziś już legendarnych płytach Tęczy (od "Rising" po "Down to Earth"). M.in. dzięki potędze jego gry na stałe do kanonu ciężkiego rocka weszły takie "nieśmiertelniki" jak: "Stargezer", "Gates of Babylon" czy "Eyes of the World" i superhity z "Long Live Rock 'n' Roll", "All Night Long" oraz "Since You Been Gone" na czele. W 1980 r. Powell postanowił opuścić Rainbow, ale zanim to zrobił 16 sierpnia zagrał z grupą Blackmore'a na pierwszej edycji Monsters Of Rock Festival w Castle Donington (występ zakończyło... spalenie nagłośnienia przez Blackmore'a!).

Po rozstaniu z Ritchiem Blackmorem, Cozy Powell najpierw pomógł zespołowi Grahama Bonetta (tego, który śpiewał na "Down To Earth" Rainbow) w nagraniu albumu i świetnego przeboju "Night Games", a potem przeszedł do Michael Schenker Group (LP "MSG").

Następne trzy lata spędził w innej hardrockowej supergrupie, czyli w dowodzonym przez Davida Coverdale'a Whitesnake. W tej formacji zastąpił samego Ian Paice'a i nagrał z nią płytę "Slide It In", z której przebojami stały się świetne tematy: dynamiczne - "Standing In The Shadow" oraz nastrojowe - "Love Ain't No Stranger".

W 1986 r. Cozy Powell zaangażował się w dość zaskakujący projekt, bo razem Keithem Emersonem i Gregiem Lakiem utworzył nawiązującą do poczynań tria Emerson, Lake And Palmer formację Emerson, Lale And Powell. Efekt - bardzo dobry album z heavy (dzięki bębnom Cozy'ego) prog-rockiem. Pyszności! Po rozpadzie E, L & P nasz zespołokrążca zaczął pomagać Gary'emu Moorowi (przy "After The War") i mocno wtedy eksperymentalnym składom Black Sabbath.

Dzięki jego "grzmoceniu" dostaliśmy dość udany długograj "Headless Cross", świetny, choć nigdy niedoceniony "Tyr" oraz dwa słabsze "Forbidden" i "The Sabbath Stones". Potem reaktywował na serię koncertów swój Cozy Powell's Hammer i zaczął pomagać Brianowi Mayowi z Queen, co oznacza, że nagrał z nim longplaye "The Back To The Light" i "Another World" (którego już nie zdążył dokończyć).

Zanim nadszedł 5 kwietnia 1998 r. Cozy Powell zdążył jeszcze wspomóc Guns N' Roses w czasie amerykańskiej części tournee promującego "Use Your Illusion", pomógł Yngwie Malmsteenowi przy nagraniu płyty "Facing The Animal" i wziął udział w nagraniu albumu "The Light Inside" byłego członka The Zombies, Argent i The Alan Parsons Project - Colina Blunstona. A ostatnią pracą Cozy'ego był udział w rejestracji krążka eksgitarzysty Fleetwood Mac - Petera Greena (album "Peter Green Splinter Group").

Jeśli jeszcze kogoś nie znużyły te tytuły i nazwy (ale bez nich nie można uzmysłowić, jak cenionym i wszechstronnym był muzykiem), dodam jeszcze, że Cozy Powell nagrywał m.in. też: z duetem Tony Ashton / Jon Lord; Robertem Plantem (zagrał na jego pierwszej płycie solowej w superzeppelinowskim temacie "Slow Dancer"), z Rogerem Daltreyem z The Who; z supergrupą Phenomena; z zespołami Warlock, Cinderella i Blue Murder oraz w projekcie Tipton, Powell & Entwistle. Perkusista wydał też kilka albumów pod swoim imieniem i nazwiskiem, a te zazwyczaj błyszczały nazwiskami jego pomocników (Don Airey, Jeff Beck, Jack Bruce, Mel Collins, Jon Lord, Gary Moore, Neil Murray i wielu innych) oraz wręcz wspaniałymi partiami niego samego. Aby jakoś zamknąć to artystyczne CV Powella napiszę, że przez bardzo wielu uważany był za najlepszego bębniarza, jeśli nie całego, to na pewno ciężkiego rocka!

Ponieważ jest tak, że nie samą pracą człowiek żyje (nawet uwielbiający swoje zajęcie perkusista), to na koniec słów kilka o Cozym Powellu bez pałeczek w dłoniach. Po pierwsze, powszechnie znane było jego umiłowanie do maszyn pozwalających rozwijać zawrotne szybkości. Stąd, nie ma co się dziwić, że w jego "garażach" stał nie tylko ów nobliwy, a nieszczęśliwy saab, ale także ferrari i spora kolekcja porażająco mocnych motorów, a także że ich właściciel w pewnym okresie brał udział w wyścigach samochodowych Formuły III.

Trochę bardziej dociekliwym znane były relacje z dość dziwnych "zabaw" Cozy'go, który potrafił przejść na piątym piętrze jakiegoś hotelu w Niemczech, z jednego balkonu na drugi i... przez uchylone okno wpuścić całą zawartość gaśnicy do pokoju Bogu ducha winnego turysty (okazało się później, że bębniarzowi pomyliły się okna, a ofiarą "żartu" miał być ówczesny menedżer Rainbow).

Znacznie mniej osób wiedziało, że w swojej posiadłości w jednej z wiosek w hrabstwie Berkshire często jeździł konno i opiekował się zwierzętami. Kochał też długie spacery i... ciszę. I jeszcze dwie informacje. Otóż udało mi się doszukać, że raz - zazwyczaj skrzętnie ukrywający swoje życie prywatne muzyk - był kiedyś bezdzietnie żonaty (wybranka miała na imię Madele), a dwa - że owa dziewczyna, do której telefonował w chwili swojego wypadku, miała na imię Shari.

Cozy Powell został skremowany 18 kwietnia 1998 r. w Wiltshire, w Anglii, a żegnali go członkowie rodziny i najbliżsi przyjaciele. Na uroczystość dotarli m.in. Brian May, Jeff Beck, Peter Green, Don Airey, Glen Tipton, a korespondencyjnie wyrazy współczucia wyrazili Tony Iommi, Geoff Nicholls, Tony Martin, David Coverdale i wielu innych. Uroczystość zakończyło odtworzenie "Let It Be". Tego "Let It Be".

Czytaj poprzednie odcinki "Przewodnika rockowego"

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy