Reklama

Ostatnie starcie weteranów?

Są na progu wieku emerytalnego lub już go osiągnęli - uznani muzyczni weterani jakby się zmówili i w odstępie zaledwie kilku tygodni wydają swe nowe płyty, ale z przeróbkami mniej lub bardziej znanych utworów. Ostatni skok na kasę czy dowód na to, że wciąż mają coś do powiedzenia?

Jak się skończyło 70 lat, to ciężko być wiarogodnym, gdy śpiewa się o seksbombach. Walijczyk Tom Jones w ostatnich latach cieszył się podobnym statusem, co u nas Krzysztof Krawczyk (który zresztą nagrał swoją wersję "Kiss" Jonesa). Nagrywał z młodszymi od siebie (m.in. Robbie Williams, The Cardigans czy Natalia Imbruglia), jednak dla wielu, szczególnie młodszych słuchaczy, pozostawał symbolem kiczu i obciachu.

"Chory dowcip"

W październiku 2009 roku Jones podpisał wielomilionowy kontrakt z wytwórnią Island Records. Szefowie zapewne liczyli na kolejne sukcesy sprzedażowe, ale zapowiedź płyty "Praise & Blame" (premiera pod koniec lipca 2010 r.) wywołała u nich lekki popłoch. Do mediów przeciekł e-mail wiceprezesa Island, w którym nowe nagrania Toma Jonesa określił "chorym dowcipem". Domagał się wstrzymania całego projektu, bo nie chciał "12 nagrań prosto z modlitewnika".

Reklama

O co poszło? Jones do współpracy zaprosił producenta Ethana Johnsa (m.in. Kings Of Leon, Ray LaMontagne czy Laura Marling), a na płycie zagrali m.in. Booker T. Jones z legendarnej, soulowo-rockowej formacji Booker T and The MGs, czy B. J. Cole, grający na elektrycznej gitarze hawajskiej. Obdarzony imponującym głosem Walijczyk przedstawił własne wersje utworów z dorobku m.in. Led Zeppelin, Boba Dylana, Johnny'ego Casha czy Louisa Armstronga, a także tradycyjne pieśni, okraszając całość mieszanką uduchowionego gospel, bluesa czy country. Efekt - znakomity. Recenzje - od pochwał (4/5 - "The Guardian", "The Daily Telegraph", "New York Daily News") do entuzjazmu (maksymalne oceny od "LA Times" i "The Independent"). Padały komplementy porównujące Jonesa do Johnny'ego Casha (z czasów serii "American") i Elvisa Presleya z końca lat 60. Nowe, dojrzałe oblicze Jonesa, przekonało także fanów - w Wielkiej Brytanii album dotarł do 2. miejsca listy przebojów.

Zobacz teledysk do singla "Did Trouble Me" Toma Jonesa:

Posłuchaj fragmentów płyty "Praise & Blame"!

Powrót do przeszłości

Podobny krok w stronę tradycyjnego grania wykonał Robert Plant na płycie "Band Of Joy" (premiera 13 września). Band Of Joy to nazwa pierwszego zespołu późniejszego wokalisty Led Zeppelin, jeszcze z lat 60., w której grał muzykę inspirowaną soulem i bluesem. Od dobrych kilku lat Plant sięgał też do amerykańskiej tradycji - różnych odmian bluesa, gospel czy country (wspólna płyta "Raising Sand" z country'ową wokalistką Alison Krauss).

Zestaw coverów jest dość różnorodny, od tradycyjnych pieśni folkowych, przez latynosko brzmiące Los Lobos, po współczesne Indie-rockowe grupy Low i Milton Mapes. Całość spaja swoim charakterystycznym, mocnym głosem Plant, już nie popisując się jak za dawnych lat krzykiem. Wokalista nie zamyka się w rockowym skansenie, lecz odważnie eksploruje inne muzyczne terytoria.

"W Band Of Joy, śpiewałem utwory innych wykonawców, kompozytorów i musiałem się w nie wpasować. Ten projekt to próba przywołania tamtego nastroju i takiego podejścia do pracy. Chciałem nadać własną osobowość piosenkom innych twórców. Wpuścić w nie trochę powietrza... właściwie wykonuję je tak, jak zwykle śpiewam, więc będą brzmiały w stylu Planta" - zapowiadał legendarny wokalista.

Przeczytaj naszą recenzję płyty "Band Of Joy" Roberta Planta

Przypomnieć emocje

Z okładki płyty "Going Back" (premiera 13 września) spogląda na nas młodociany, lekko wystraszony, obdarzony jeszcze bujną czupryną Phil Collins. Nie widać na niej późniejszego showmana, błyskotliwego frontmana i perkusisty Genesis, muzyka królującego na listach sprzedaży i z łatwością wypełniającego największe stadiony. Małoletni Phil, zanim na dobre rozpoczął podbijanie serc milionów fanów, zasłuchiwał się w wykonawcach z legendarnej soulowej wytwórni Motown. Na "Going Back" postanowił oddać hołd swoim idolom z lat młodości.

Nie ma tu jednak wywracania klasyków na drugą stronę, szukania nowych pomysłów. Collins wprost mówił, że chciał odtworzyć dźwięki i uczucia, jakich doznał, gdy po raz pierwszy usłyszał te piosenki. Dla uzyskania odpowiedniego efektu zaprosił tzw. The Funk Brothers - oryginalnych muzyków sesyjnych (Bob Babbitt, Eddie Willis, Ray Monette), którzy nagrywali dla Motown w złotym okresie tej legendarnej wytwórni. Wśród zaprezentowanych przez Collinsa utworów znalazły się m.in. "Girl (Why You Wanna Make Me Blue)"(pierwszy singel) i "Papa Was A Rolling Stone" The Temptations, "Blame It On The Sun" Steviego Wondera, "Love Is Here" The Supremes czy "Going Back" Dusty Springfield.

W ojczyźnie wokalisty "Going Back" znalazł się na szczycie listy bestsellerów, dając Collinsowi pierwszy numer jeden od 12 lat! Laurkę wystawił muzykowi Lamont Dozier, słynny producent i kompozytor z Motown: "Ta płyta spełniła moje oczekiwania".

"A jednak Phil Collins potrafi zaskoczyć nawet na emeryturze. Udowodnił, że fantastyczne przeboje ze skarbnicy czarnej muzyki da się wykonać tak, by były śmiertelnie nudne. Zabrakło najważniejszego - duszy. A nie ma nic bardziej kuriozalnego, niż bezduszny soul" - to z kolei opinia naszego recenzenta (czytaj cały tekst).

Zobacz teledysk do singla "Girl (Why You Wanna Make Me Blue)":

Dużo radości

Pierwszy od 2005 roku solowy album Erica Claptona to dzieło, które powstało spontanicznie, bez planów. "Tego typu płytą była 'Unplugged'. Ta płyta może przynieść równie dużo radości" - komentował legendarny gitarzysta. Clapton do współpracy namówił doborowych muzyków, wśród których najważniejszy jest słynny gitarzysta J.J. Cale (razem nagrali płytę "The Road To Escondido" z 2006 roku), a gościnnie grają starzy znajomi: Steve Winwood, Wynton Marsalis, Sheryl Crow czy Derek Trucks. Album otrzymał tytuł po prostu "Clapton" (premiera 27 września).

"Jeśli ten zestaw będzie niespodzianką dla fanów, to tylko dlatego, że jest też niespodzianką dla mnie" - zapowiadał Clapton. Repertuar płyty jest mieszanką wpływów dixielandowych (np. "When Somebody Thinks You're Wonderful"), standardów muzyki rozrywkowej ("Autumn Leaves"), mniej znanej klasyki bluesa ("Traveling Alone") i utworów premierowych ("Run Back to Your Side").

Przepełnione bluesem nagrania pokazują, że stary mistrz po raz kolejny sprawił sobie kilkadziesiąt minut przyjemności. Eric "Slowhand" Clapton - podobnie jak pozostali bohaterowie tej opowieści - ma zapewnione miejsce w panteonie rocka i słychać, że nie stara się już wysilać na jakieś powroty do korzeni czy wypady w przyszłość (jak choćby na albumie "Pilgrim" z 1998 roku, na którym pojawiły się automaty perkusyjne, syntezatory i brzmienia r'n'b).

Posłuchaj "Autumn Leaves" w wykonaniu Erica Claptona:

Dowód zaufania

Po linii najmniejszego oporu poszedł natomiast słynny latynoski gitarzysta Carlos Santana. Lekko wydumany tytuł jego nowej płyty, "Guitar Heaven: The Greatest Guitar Classics Of All Time" (premiera 4 października), to zamknięcie cyklu, który przyniósł komercyjny sukces płytom "Supernatural" (1999) i "Shaman" (2002) - odpowiednio 27 i 5 milionów sprzedanych egzemplarzy na całym świecie. Mamy tu typową "powtórkę z rozrywki" - charakterystyczna, wielobrzmiąca gitara Carlosa, z rozbujaną, latynoską sekcją rytmiczną plus liczne grono wokalistów.

Tym razem jednak Santana, zamiast autorskich kompozycji, zgodnie z podtytułem, sięgnął po najwspanialsze rockowe klasyki. Za wybór muzycznych hymnów odpowiadał sam gitarzysta oraz słynny producent Clive Davis, współtwórca sukcesów "Supernatural", "Shaman" i "All That I Am". Zestaw nagrań powinien każdego fana rocka przyprawić o mocniejsze bicie serca: "Whole Lotta Love" Led Zeppelin, "Sunshine Of Your Love" Cream, "Back In Black" AC/DC, "Riders On The Storm" The Doors, "Smoke On The Water" Deep Purple, "Little Wing" Jimiego Hendrixa czy "While My Guitar Gently Weeps" The Beatles.

A goście? Też jest nieźle: weteran Joe Cocker, Chris Cornell (Soundgarden), Chester Bennington (Linkin Park), Ray Manzarek (klawiszowiec The Doors), Scott Weiland (Stone Temple Pilots), Gavin Rossdale (Bush), raper Nas, india.arie i chiński wiolonczelista Yo-Yo Ma. Nie mogło oczywiście zabraknąć Roba Thomasa (Matchbox Twenty), którego głos można było usłyszeć w piosence "Smooth", największym przeboju z płyty "Supernatural". To nagranie duetowi przyniosło trzy nagrody Grammy.

"Zabraliśmy się za nagranie potężnych piosenek. By na nowo odtworzyć ich niesamowity klimat i energię, musieliśmy sobie wszyscy nawzajem zaufać. Zaufanie było bardzo ważne na każdym etapie nagrań i udało się!" - pompatycznie tłumaczył Carlos Santana.

W równie wysokie tony uderzał producent Clive Davis:

"Wybór piosenek nie był przypadkowy. Dzięki grze Carlosa są na płycie niemal celebrowane z największym namaszczeniem".

Carlos Santana i india.arie w duecie "While My Guitar Gently Weeps":

Piątkę starszych panów łączy na pewno jedno - miejsce w historii mają pewne i nawet najsłabsze płyty z coverami nie odbiorą blasku ich autorskim nagraniom. A jeśli dzięki nim zapomniane utwory innych wykonawców zabłysną na nowo, to mamy same korzyści.

Michał Boroń

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: starty | Carlos | Led Zeppelin | plant | phil | Nie z tego świata | muzyka | jones | starcie | weteran
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy