Reklama

Jim Morrison wiecznie żywy

Według niektórych, wcale nie został pogrzebany na cmentarzu Pere Lachaise, inni z kolei z ręką na sercu przysięgają, że widzieli go na własne oczy. To jeden z wielu dowodów, że 40 lat po śmierci Jim Morrison - jak Elvis Presley czy Lenin - jest wiecznie żywy.

Legendarny frontman grupy The Doors zmarł 3 lipca 1971 roku w łazience wynajmowanego apartamentu w Paryżu na skutek ataku serca. Tyle mówi oficjalna wersja, która od 40 lat regularnie jest podważana.

Rzucić wszystko

Jak doszło do tego, że Jim Morrison znalazł się w stolicy Francji? Pod koniec 1970 roku podczas koncertu w Nowym Orleanie wokalista przeszedł załamanie. W pewnym momencie wręcz odmówił występu. Perkusista John Densmore w swojej biografii "Riders on the Storm" napisał, że po koncercie doszło do spotkania z gitarzystą Robbie Kriegerem i klawiszowcem Rayem Manzarkiem, podczas którego zapadła decyzja o zakończeniu występów na żywo.

Reklama

Od grudnia 1970 r. trwały nagrania płyty "L.A. Woman", jednak jeszcze zanim ukończono miksy materiału (w połowie kwietnia 1971 r.), Jim Morrison wraz ze swoją partnerką Pamelą Courson wyruszył do Paryża. Stolicę Francji odwiedził w wakacje 1970 r. i wówczas to miasto przypadło mu do gustu na tyle, że rozważał przeprowadzkę, by tam pisać. Wyjeżdżając Morrison do końca nie sprecyzował swoich planów na następne miesiące. Nie było też wiadomo, czy zamierza powrócić do The Doors, choć pewne znaki wskazywały na to, że myślał o porzuceniu zespołu na dobre.

Wiesław Weiss w "Wielkiej Rock Encyklopedii" przypomina o filmowych projektach Morrisona - wyreżyserował film fabularny "HiWay" z 1969 r., w którym zagrał główną rolę, myślał o ekranizacji powieści "The Adept" Michaela McClure'a. Kilka miesięcy przed wyjazdem do Paryża przystąpił z Larrym Marcusem do pracy nad scenariuszem do filmu przetwarzającego wątki biografii poety Arthura Rimbaud (artysta z Los Angeles bez słowa wyjaśnienia porzuca bliskich i pracę, by w Meksyku rozpocząć nowe życie). Jak pokazały późniejsze losy Morrisona, ten trop można było odnieść do jego prawdziwego życia.

Dwie-trzy butelki

W Paryżu Morrison chciał na dobre poświęcić się pisaniu, w mieście szukał głównie śladów zostawionych przez takich twórców, jak Baudlaire czy Ernest Hemingway. Biografowie wokalisty podkreślają, że wówczas nasiliły się jego kłopoty z alkoholem, które wcześniej ściągały na niego kłopoty. Nad Sekwaną miał wypijać po 2-3 butelek whiskey dziennie.

Wieczorem 2 lipca Jim i Pamela poszli do kina na film "Pursued" z Robertem Mitchumem w roli głównej. Później wrócili do wynajmowanego apartamentu przy Rue Beautreillis 17, gdzie po pewnym czasie poszli spać. Po godzinie Courson obudziła się, słysząc, że Morrison dławi się i bulgocze. Obudzony wokalista The Doors w łazience zaczął wymiotować krwią, jednak miał zapewnić swoją partnerkę, że czuje się lepiej i nie potrzebuje lekarza i chciałby się wykąpać. Pamela poszła wówczas spać i obudziła się ok. 8 rano 3 lipca 1971 roku. W łazience znalazła nieprzytomnego Morrisona, który nie reagował na jej próby obudzenia. Ok. 8.30 Courson zadzwoniła do swojego przyjaciela Alana Ronaya, a chwilę później po straż pożarną. Wg późniejszych relacji Pameli, przybyli strażacy wyciągnęli Morrisona z łazienki i położyli w sypialni, gdzie rozpoczęli masaż serca, który jednak nie przyniósł skutku.

Francuski lekarz Max Vasille napisał, że śmierć nastąpiła z "przyczyn naturalnych". Nie wykonano jednak autopsji. Menedżer Bill Siddons po otrzymaniu informacji od Courson wsiadł w najbliższy samolot do Francji. W Paryżu zobaczył trumnę i akt zgonu, choć sam nie widział ciała.

Pięć osób na pogrzebie

W pogrzebie na cmentarzu Pere Lachaise uczestniczyło tylko pięć osób: Alain Ronay, jego przyjaciółka i reżyserka Agnes Varda, Robin Wertle (sekretarka Morrisona przez kilka miesięcy jego pobytu w Paryżu), Bill Siddons i Pamela Courson. Nie powiadomiono nikogo z rodziny, przyjaciół czy kolegów z The Doors.

W niektórych źródłach pojawiły się informacje o tym, że Jim Morrison przed śmiercią zażył po raz pierwszy heroinę. Menedżer The Doors Danny Sugerman w autobiografii "Wonderland Avenue" wspomina spotkanie z Pamelą Courson po jej powrocie do Stanów Zjednoczonych. Wówczas partnerka wokalisty miała przyznać, że przyczyną śmierci było przedawkowanie heroiny (Morrison miał być ponoć przekonany, że była to kokaina). Sugerman jednak zaznacza, że uzależniona od narkotyków Courson podawała kilka różnych wersji śmierci Jima, łącznie z tym, że sama zabiła swego partnera.

O przypadkowym przedawkowaniu narkotyków wspominał również Alain Ronay, który w "Paris Match" twierdził, że pomagał ukryć prawdziwe okoliczności śmierci Morrisona.

Życie w rock'n'rollowym cyrku

W lipcu 2007 roku, kilka dni po kolejnej rocznicy zgonu wokalisty The Doors sensacyjne wieści ogłosił Sam Bernett, wówczas 62-letni były szef paryskiego klubu Rock'n'Roll Circus. W tym miejscu czas lubił spędzać Morrison i zdaniem Bernetta właśnie w Rock'n'Roll Circus wokalista dokonał swego rock'n'rollowego żywota, przedawkowując narkotyki w toalecie. Po odkryciu ciała zwłoki Morrisona miały zostać podrzucone do apartamentu przez dwóch dilerów.

Wśród licznych teorii spiskowych śmierć Pam Courson w 1974 roku z powodu przedawkowania narkotyków nie była przypadkiem. Partnerka Jima Morrisona mogła coś wiedzieć na temat jego śmierci, lecz bała się o tym mówić, dlatego na wszelki wypadek musiała zostać usunięta.

Tajemnicza śmierć Jima Morrisona sprawiła, że wielu wciąż wierzy, że "Król Jaszczur" spełnił swoje marzenie o sfingowaniu zgonu i zaczęcia wszystkiego od nowa (tak jak wspomniany poeta Arthur Rimbaud). Miał się skontaktować z własnym biurem jako Mr. Mojo Risin' (anagram nazwiska Jim Morrison). Gdyby była to prawda, miałby teraz 67 lat.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The Doors | Jim Morrison | Wiecznie żywy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy