Reklama

"Peter Gabriel wyprzedzał nas o epokę"

W poniedziałek, 12 maja, w łódzkiej Atlas Arenie odbędzie się koncert legendarnego Petera Gabriela, byłego wokalisty zespołu Genesis. Na stronach INTERIA.PL możecie przeczytać fragment biografii artysty autorstwa Daryla Easlea. Fragment dotyczy trudnych początków Genesis i pierwszych przebłysków geniuszu Petera Gabriela.

Peter Gabriel wydzwaniał do rozmaitych impresariów i zachęcał, by przyjechali zobaczyć próby zespołu. Ci, którzy zdecydowali się na podróż, nie byli specjalnie zachwyceni. Menedżer Davida Bowiego, Ken Pitt, przyjechał i zaraz wyjechał. "Wszyscy ci ludzie mieli tu do nas dotrzeć z Londynu, niesamowite, ilu plany pokrzyżowały przebite opony i rozmaite wypadki" - miał powiedzieć Gabriel. Wtedy więcej było działających na własną rękę gangsterów, ale było także mnóstwo pasji, entuzjazmu i cudownych, psotnych, barwnych postaci. Taką postacią był także Marcus Bicknall, który dopiero zaczynał karierę w przemyśle muzycznym. To on zorganizował pierwsze koncerty zespołu.

Ojciec Richarda Macphaila pracował w firmie Rank Hovis McDougall, więc załatwił muzykom starą furgonetkę do rozwożenia pieczywa - stała się ich wozem koncertowym. "Tata załatwił nam starą furgonetkę, John Mayew zrobił nam świetną ławkę. Mogliśmy zapakować cały sprzęt i usiąść z tyłu. John był o wiele lepszym stolarzem niż perkusistą. Teraz już można było jechać w trasę, tyle że żadnej trasy nie było, bo nie dawaliśmy koncertów". Ten osobliwy park pojazdów został wzbogacony wycofaną z użytku londyńską taksówką, którą Gabriel kupił dla siebie i swojej dziewczyny, Jill.

Reklama

Upór Petera w końcu się opłacił. Po katastrofalnym występie na przyjęciu dla państwa Balme'ów, przyjaciół jego rodziców, kiedy zespół musiał uciec się do grania nielicznych znanych sobie kawałków Rolling Stonesów, 1 listopada 1969 roku odbył się debiutancki koncert w Brunnel University. Grupa zagrała "In The Wilderness" oraz "In Limbo" z pierwszej płyty, resztę stanowił zupełnie nowy materiał. Chociaż nie mieli pojęcia, jak ustawić się na scenie, ich instrumenty co chwilę okropnie fałszowały, a do tego pojawiały się regularne problemy z nagłośnieniem, występ spodobał się na tyle, że został powtórzony. Koncert rozpoczynał się akustycznie i eksplodował wraz z "The Knife", stającym się już wtedy ich sztandarowym utworem. To właśnie na tych pierwszych koncertach narodziły się charakterystyczne dla Genesis gadki na żywo.

"Słynne zapowiedzi Petera wynikały z naszych problemów technicznych" - tłumaczy Machphail. "Co miało związek z tym, że nigdy nie nauczyłem się dobrze lutować. Byłem samoukiem. Mieliśmy beznadziejny sprzęt, po prostu koszmarny, więc Peter wypełniał luki szalonymi, zabawnymi opowieściami". To właśnie wyróżniało ich w świecie muzycznym: te historie opowiadane na scenie, to, że muzycy siedzieli, a Gabriel stał w długim czarnym płaszczu i uderzał w bęben.

Spotkanie i rywalizacja z Davidem Bowiem

Teraz, kiedy mieli już wóz do rozwożenia pieczywa, starą taksówkę, profesjonalnego perkusistę oraz zapas nowego materiału, muzycy z Genesis byli gotowi na rozpoczęcie kolejnej dekady, a przy tym desperacko szukali wytwórni, która sfinansowałaby ich poczynania. Utrzymywanie się z dochodów z pojedynczych koncertów to jedno, im marzył się jednak stały przypływ gotówki z firmy fonograficznej. Musieli też uciec z Christmas Cottage, zanim pobyt tam wyrządziłby im nieodwracalną krzywdę. "Z czasem kłótnie zaczęły się nasilać, niestety, wszystko skupiało się na Peterze" - mówi Anthony Phillips.

"Miał różne pomysły, pewnie zbyt dobre jak dla nas, był dość powolny i kiepsko artykułował swoje koncepcje, tylko je proponował, ale nie potrafił zademonstrować. Lekceważyliśmy go, teraz mam wyrzuty sumienia z tego powodu. Zapewne wyprzedzał nas o epokę".

Na początku 1970 roku Ian Hunter, śpiewający w Mott The Hoople (zespół ten, być może ze względu na pochodzenie z Herefordshire, podobnie jak Genesis miał na londyńskiej scenie muzycznej status outsidera, wobec czego muzycy obu grup świetnie się dogadywali) na koncercie w mieszczącym się w Potter's Bar klubie Farx polecił Genesis Guyowi Stevensowi, producentowi z Island Records.

"Graliśmy też z Mott The Hoople w Sunderland" - wspomina Richard Macphail. "Ian Hunter wysłuchał naszego występu, stał przy mnie, przy stole mikserskim, ludzie ciągle podchodzili i pytali, co robi, a on odpowiadał: 'Słucham Genesis'. Wspomniał o nas Guyowi Stevensowi oraz Davidowi Stoppsowi [impresario w Friars Club, Aylesbury]. Zadzwoniłem do Davida z pytaniem, czy możemy u nich zagrać. Zgodził się, mówiąc, że Ian Hunter już nas polecił".

Po wstępnych rozmowach między Genesis i Stevensem sprawa jakoś przycichła. "Poszliśmy do wytwórni Island Records w Basing Street Studios" - mówi Macphail. "Dopiero ruszali z miejsca, trafiliśmy do pomieszczenia, w którym nie było żadnych mebli, rozmawialiśmy, siedząc na podłodze. Nic z tego nie wyszło. Był [Stevens] dość energicznym człowiekiem, miał wielkie loki. Wszystko wyglądałoby inaczej, gdybyśmy wtedy rozpoczęli współpracę".


Taśmę z materiałem napisanym podczas pobytu w Christmas Cottage usłyszał dawny basista zespołu The Yardbirds, Paul Samwell-Smith. To dzięki niemu w styczniu 1970 roku grupa wzięła udział w sesji do planowanego programu BBC o brytyjskim malarzu Michaelu Jacksonie. Cztery nagrane utwory: "Provocation", "Frustration", "Manipulation" oraz "Resignation" rzucały światło na nowy kierunek, w którym zespół zmierzał. Trzy z nich zostaną wkomponowane w ich późniejsze przeboje. Grupą Genesis zainteresował się niezależny producent Chris Wright z wytwórni Chrysalis, jednak wyznawał on zasadę, że żadna kobieta nie może jechać z zespołem w trasę koncertową, co pozostawało w sprzeczności z przekonaniem muzyków, że rodzina wprowadza pozytywny nastrój podczas trasy.

11 marca 1970 roku Genesis zagrał na Atomic Sunrise Festival w Roundhouse, olbrzymim, narażonym na przeciągi budynku w londyńskim Chalk Farm, gdzie niegdyś mieściła się parowozownia. Muzycy wystąpili razem z odnoszącym w tym czasie sukcesy Davidem Bowiem, którego singiel z 1969 roku - "Space Oddity" - był unikatowym i nowatorskim przebojem. Banks i Gabriel śledzili poczynania Bowiego od czasu jego współpracy z The Manish Boys.

W tym momencie Bowie był frontmanem czteroosobowego zespołu The Hype. Z gitarzystą Mickiem Ronsonem oraz basistą Tonym Viscontim właśnie grali swoje pierwsze wspólne koncerty. "Nie mieliśmy kontaktu z Bowiem, to był po prostu inny rodzaj występu" - wyjaśnia Phillips. "Scena była maleńka, brakowało klimatu. Pamiętam, że David i Tony Visconti założyli skafandry kosmiczne, ale ogólnie wszystko działo się w pędzie, nie było na nic czasu, mijaliśmy się jak statki na nocnym morzu". Przez następne dwa lata Gabriel i Bowie rywalizowali na brytyjskiej scenie muzycznej, przekraczając kolejne granice w aranżacji swoich spektakli muzycznych.

Mike Pinder z zespołu The Moody Blues w imieniu niedawno założonej przez tę grupę wytwórni Threshold Records wykazał zainteresowanie Genesis, obejrzawszy ich występ na początku 1970 roku. Według Banksa był gotowy ich nagrać, mimo że Banks zafałszował pod koniec "Looking For Someone".

Banksowi się to nie podobało i odrzucił propozycję. "Spędziliśmy cały wieczór z Mikiem Pinderem, który zapłacił nam za nagranie" - wspomina Macphail. "Tony niezbyt go polubił, co dziwne, ponieważ bez Pindera w muzyce rockowej nie byłoby melotronu, a przecież Tony wykorzystał melotron ze wspaniałym rezultatem".

Wszystkie możliwe kompleksy

Dopiero gdy Genesis supportował Rare Bird, sytuacja zaczęła się odmieniać. Ze wszystkich zespołów, z którymi przyszło im występować, właśnie ta grupa okazała się na tyle dobra, by naprawdę zdołować Rutherforda i Banksa. Założona w Londynie przez Steve'a Goulda i Davida Kaffinettiego, grała sielankowo-bluesowy rock progresywny z tchnącymi świeżością partiami organów w roli głównej. Dzięki organiście Grahamowi Fieldowi oraz producentowi grupy Johnowi Anthony'emu Genesis został przedstawiony właścicielowi wytwórni Charisma Records; niedługo potem Tony Stratton-Smith miał zobaczyć ich londyński występ.

Muzycy z Genesis dzięki Marcusowi Bicknellowi zdobyli angaż do osławionego klubu Ronniego Scotta Jazz Club przy Firth Street w Soho. Przez sześć tygodni, począwszy od 3 marca 1970 roku, grali tam we wtorkowe wieczory. Brzmi to imponująco, w rzeczywistości jednak na widowni często pojawiała się jedynie garstka osób. Tak czy inaczej, był to punkt zwrotny w karierze zespołu.

Jak powiedział Anthony w 1977 roku w rozmowie z Armando Gallo: "To zupełnie jakby patrzeć na pięciu młodych mężczyzn, jakimś cudem ponadczasowych. Gdy spojrzeć na każdego z osobna, wydawało się, że mają wszystkie możliwe kompleksy i zahamowania, każdy z nich z czymś się zmagał, ale całość była dużo potężniejsza niż suma jej elementów. [...] Byłem pod wrażeniem". Anthony ponownie skontaktował się ze Strattonem-Smithem i nakłaniał, by ten obejrzał ich występ. Wreszcie, w marcu 1970 roku muzycy poznali człowieka, który miał zmienić ich życie. Stratton-Smith uznał, że są rewelacyjni.

"Byli naprawdę dobrzy" - powiedział w 1977 roku. Różnili się od innych. Mieli swój własny język i klimat. Widać było zapowiedź pewnej trójwymiarowości. Gail Colson zarządzająca biurem wytwórni Charisma doskonale zapamiętała tamte chwile: "Graham, organista zespołu Rare Bird, dał nam kasetę Genesis. Powiedział, że byli grupą supportującą na którymś ich koncercie i że powinniśmy zobaczyć, jak grają. Na scenie stanęło ich pięciu, mniej więcej tyle samo osób usiadło na widowni: ja, mój brat Glen, Tony Stratton-Smith, John Anthony, być może także mój ówczesny mąż Fred Munt. Okazali się niezwykle oryginalni, stojący z przodu Peter nie tylko śpiewał, ale także uderzał nogą w bęben taktowy i grał na flecie. Niesamowite teksty i wspaniałe złożone melodie. Byliśmy pod wrażeniem".

W ciągu dwóch tygodni muzycy z Genesis podpisali kontrakt z wytwórnią Tony'ego Strattona-Smitha, raczkującą na rynku firmą Charisma Records. Bliskość klubu Ronniego Scotta i biura Strattona-Smitha stanowiła kolejny zbieg okoliczności w karierze Gabriela i Genesis, kolejne "co by było, gdyby", dołączając do tego, co mogłoby się stać, gdyby Richard Macphail nie odszedł z Charterhouse, Jonathan King nie przyjechał na zjazd absolwentów, a Christmas Cottage nie stanęła przed nimi otworem. "Gdyby klub Ronniego nie znajdował się tuż pod nosem biura na Dean Street, pewnie to wszystko by się nie wydarzyło" - komentuje, śmiejąc się, Macphail. "John Anthony zobaczył zespół i zaciągnął Strata do Ronniego. Powiedział, że musi zobaczyć, jak grają. Zobaczył, no i tak to się zaczęło".

"Spodobaliśmy się, pomyślał, że pasujemy do profilu wytwórni" - mówi Banks. "Dostawaliśmy zaliczkę w wysokości dziesięciu funtów tygodniowo - oczywiście na poczet przyszłych zarobków. Mogliśmy pracować. To było fantastyczne".

-----

Książka "Peter Gabriel" Daryla Easlea ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa In Rock.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: peter gabriel | biografia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy