Reklama

Złote królestwo Marka Knopflera

Mark Knopfler "Privateering", Universal

To zaskakujące, jak łatwo popularność wielkich przebojów Dire Straits sprzed prawie trzech dekad przesłania solowy dorobek Marka Knopflera. Podwójnym albumem "Privateering" mruczący gitarzysta po raz kolejny udowadnia, że znacznie bliżej mu do bluesujących bardów w stylu Leonarda Cohena czy Toma Waitsa.

Zaczyna się mocno akustycznie, niemalże intymnie ("Redbud Tree"), dopiero po jakimś czasie pojawia się więcej instrumentów. Wbrew początkowym pozorom "Privateering" to całkiem bogata brzmieniowo płyta - od różnego rodzaju piszczałek, skrzypiec po sekcję dętą (na trąbce gościnnie Chris Botti). Charakterystyczna gitara Knopflera (np. taki wstęp do "I Used To Could" to wypisz-wymaluj Dire Straits) tym razem została nieco schowana.

Reklama

Odkrywając muzyczną zawartość siódmej solowej płyty Knopflera trudno mi było uwierzyć, że "Privateering" została nagrana w British Grove Studios w Londynie, a nie np. w Nashville. To bardzo amerykańskie, korzenne granie, pełnymi garściami czerpiące z tradycji bluesa, country i folku ("Miss You Blues" oparty jest na melodii dawnej pieśni folkowej "Deep Blue Sea"), a kraj pochodzenia Knopflera przypomina tylko samochodowy znaczek "GB" umieszczony na tyle okładki. Jeśli gdzieś w tle miga Wielka Brytania, to raczej w postaci szkockich czy irlandzkich dodatków ("Haul Away" pasuje do jesiennych spacerów po wrzosowiskach, zaś "Privateering" to niemal szanta).

Warto przypomnieć, że bohater tej recenzji w dorobku ma przecież współpracę z m.in. Bobem Dylanem, B.B. Kingiem, Jeffem Healeyem i Vanem Morrisonem, a z damą country Emmylou Harris nie tak dawno nagrał płytę "All the Roadrunning" (2006). Nawet kojarzący się momentami z czasami Dire Straits "Corned Beef City" mocno przefiltrowany jest przez klasykę.

Przysłowie mówi, że nie wszystko złoto co się świeci - tymczasem Knopfler jawi się na "Privateering" jako władca "królestwa złota" (od tytułu jednej z piosenek). Porównując obie płyty na minimalnie wyższą ocenę zasługuje część pierwsza, z nostalgiczną perełką "Oh, Love" na czele. Wśród 20 utworów trudno jednak znaleźć kawałki, które można nazwać zapchajdziurami.

Na początku padły dwa nazwiska: Leonarda Cohena i Toma Waitsa. Z kanadyjskim bardem Knopflera łączą głos ("Dream Of The Drowned Submariner") i w pewnym stopniu sposób opowiadania historii, choć brak tu odniesień do Biblii czy metafizycznych przenośni. Dominuje konkret - jak menu kierowców ciężarówek w postaci "bekonu, jajka i kiełbasy / podwójnych frytek z fasolą" ("Corned Beef City"). Z kolei do Waitsa bliżej mu muzycznie - szczególnie w bardziej żywiołowych utworach, kiedy pojawia się nieco zwariowane pianino, knajpiany klimat rodem z zapadłej prowincji ("Got To Have Something"). W końcu, jak w "Seattle", wszyscy kochamy deszcz.

8/10

Warto posłuchać: "Redbud Tree", "Haul Away", "Oh, Love", "Yon Two Crowns", "Kingdom Of Gold", "Dream Of The Drowned Submariner"

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mark Knopfler | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy