Reklama

Zabójcze to to nie jest

Hard-Fi "Killer Sounds", Warner Music Poland

Sami się o to prosili, więc niech mają za swoje. Tytuł trzeciego studyjnego albumu kwartetu z rozsławionego przez Aliego G miasteczka Staines jest mocno na wyrost.

Rok 2005 wydaje się teraz bardzo odległy, ale przecież fani muzyki alternatywnej zapamiętali go z powodu kilku niezłych i oryginalnych płyt. Takim albumem na pewno był "Stars Of CCTV" - debiut Hard-Fi. W erze indierockowych wąskich spodni i pseudo-garażowych gitar, zespół Richarda Archera odważył się nagrać płytę swobodnie czerpiącą z wyspiarskiej muzyki punkowej i rozrywkowej (pomyślcie o The Clash od wysokości albumu "Sandinista!"), ale też z niebanalnymi, zaangażowanymi społecznie tekstami, nie tylko o piątkowej nocy na przedmieściach wielkich metropolii, ale też o życiu w poprawczakach, tudzież niechcianych ciążach nastolatków. "Stars Of CCTV" było jednocześnie przejmujące i przebojowe. Wyjątkowe.

Reklama

Zaczęli z wysokiego poziomu, dlatego łaskawie omińmy drugi album "Once Upon A Time In The West" z buńczuczną i zupełnie nietrafioną okładką, opatrzoną jedynie napisem "No Cover Art" i przeciętnymi piosenkami. W sumie Hard-Fi mogą być wdzięczni tej wpadce, bo dzięki temu stali się zespołem, na który już nikt nie liczył (no, może poza ziomkami ze Staines). Z racji tego, że trudno było liczyć na cokolwiek wyjątkowego, to słuchając "Killer Sounds" nie można się zawieść. To jaka jest ta płyta? Przeciętna z plusem. A nawet z kilkoma. Richard Archer ma łatwość pisania momentami banalnych, ale wpadających w ucho refrenów. Zespół wciąż nie ma zamiaru ograniczać się stylistycznie i gatunkowo, jednocześnie w jakiś pokrętny sposób udaje mu się utrzymać spójność. Mamy tu trochę punka, nowej fali, dubowych elementów i sporo indie-popowych lukrów. Wciąż czuć, że to zespół z Wysp Brytyjskich.

Hard-Fi wciąż mocno flirtują z muzyką taneczną. Na przykład "Fire In The House" niebezpiecznie blisko trance-popowej koszmarności. Ale już "Stay Alive" brawurowo łączy cięte, post-punkowe gitary i duran-duranowy puls z dyskotekowym rytmem, jednocześnie nie popadając w dance-punkową taniochę. A już dubowa wstawka w połowie trzeciej minuty tego numeru to zabieg równie mocno zaskakujący, co bardzo udany. "Give It Up" ma sekwenserowe drganie i motyw piszczałki podobny do tego z morderczego "Voodoo People" The Prodigy. Niestety, bez tej ekspresji.

Jeżeli jesteśmy już przy egzotycznych wstawkach, to w "Feel's Good" pojawia się sympatyczny sitar, niestety nie ratujący tej piosenki od miana najgorszego nagrania na płycie. A to wszystko za sprawą obrażających godność słuchacza słów: "You're cocaine / you're driving me insane". To piosenka miłosna zaznaczmy, a nie zwierzenia pełnego euforii kokainisty ze świeżo przypudrowanym nosem. Intrygująco, choć nie do końca przekonująco, brzmi hard-fi'owy skok na estetykę Prince'a w "Sweat". Jest tłusty beat, funkowa gitara, erotyczne napięcie, są też i falsety. Sumując, "Killer Sounds" wywołuje mieszane uczucia. By jeszcze bardziej zamącić w głowie, finałowy i zarazem tytułowy utwór ma wszystkie atuty najlepszych piosenek ze znakomitego debiutu. Chwytliwa i pogodna melodia stanowi kontrast dla opowieści o frustracjach nastolatka, który stracił ziomka zabitego przez policjantów i który postanawia się zemścić, "wywołując piekło na ulicach". Richard Archer ma najwyraźniej dar przewidywania, bo ten utwór powstał jeszcze przed horrorem, którego niedawno doznali mieszkańcy Londynu i innych brytyjskich miast. Generalnie to piosenka o tym, by nauczyć się przyjmować ciosy od życia i niekoniecznie odreagowywać frustrację na mieniu innych obywateli.

Rozciągając przesłanie utworu "Killer Sounds", na spokojnie zniosę mocno przeciętny album Hard-Fi i obiecuję po kolejnym jego przesłuchaniu nie demolować witryn w pobliskich sklepach.

5/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Hard Fi | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy