Reklama

Wtórne? Powiedz to fanom!

White Lies "Ritual", Universal Music Polska

White Lies rosną i rosną. Momentami jednak na wyrost, bo niektórym utworom w ich wzniosłości zabrakło treści. Co wcale nie oznacza, że "Ritual" to zły album.

Kto choć odrobinę zakosztował w twórczości londyńskiego tria ten wie, że White Lies znajdują się na końcu łańcucha brzmieniowego Joy Division - Interpol - Editors. O oryginalność i innowacyjność trudno ich posądzić. Jednocześnie nie można odmówić chłopakom ucha do melodii, co wyróżnia ich pośród całej armii oraczy nieurodzajnego już od lat neo-postpunkowej ugoru. Właśnie przebojowość, a nie nowatorstwo pierwszej płyty "To Lose My Life", dała White Lies Numer Jeden na brytyjskiej liście przebojów. Tylko szczerze pogratulować takiego debiutu.

Reklama

Na "Ritual" trudno wyczuć znaczącą ewolucję w brzmieniu, jednocześnie trudno nie wyczuć progresu w kompozytorstwie Brytyjczyków. Mniej tu już banalności, słychać ambicje. I album ma znakomite otwarcie w postaci - to naprawdę zaskoczenie na plus - madchesterskiego "In Love". Czyżby White Lies odkryli debiut The Charlatans?

Co jeszcze jest mocną stroną zespołu? Już wspomniane wyżej ucho do melodii. Większość utworów na płycie ma naprawdę radiowy potencjał, choć pogrzebane są w zupełnie nieradiowej, bo mrocznej i chmurnej atmosferze. I "Ritual" brzmi frapująco, atrakcyjnie i nie jednowymiarowo, co jest zasługą Alana Mouldera, człowieka odpowiedzialnego za produkcję m.in. gitarowych Ride i My Bloody Valentine, ale też syntetycznych Nine Ich Nails czy Depeche Mode.

Jednocześnie w muzyce tria znajdziemy sporo komunałów, które miejscami irytują, czasami nawet powodują, że zaczynasz się wstydzić za White Lies. Klimat niektórych utworów jest dokuczliwie patetyczny i namaszczony ("Bigger Than Us", "The Power & the Glory" czy "whiteliesowe" opus magnum w postaci "Come Down"). Zapożyczenia z lat 80. bywają nieznośnie ograne i banalne (za "Streetlights" White Lies powinni mieć wytoczony proces o naruszenie praw autorskich - posłuchajcie "Cars" Gary'ego Numana). Znajdziemy tu wersy żywcem wyjęte z pamiętnika porzuconego przez dziewczynę emo-gimnazjalisty (na przykład "Czas jest jak deszcz, który zmywa cały ból").

Możemy być pewni, że fani White Lies pokochają ten album. Bo jeżeli uwiódł ich debiut zespołu, to tym chętniej zagłębią się w dużo ciekawszą, dojrzalszą i - pomimo wpadek - momentami intrygującą płytę Londyńczyków. "Ritual" to klasyczny przypadek, kiedy pretensje o brak innowacyjności i oryginalności, są zarzucane czapkami zauroczonych fanów. I na tym pewnie zależy White Lies.

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: album | White Lies | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy