Reklama

W połowie drogi

Jamie Woon "Mirrorwriting", Universal Muisc Polska

Zamiast brzmieniowego objawienia, otrzymaliśmy fragmentami interesującą, wyciszoną płytę z popem mocno aromatyzowaną soulem.

Kiedy jego dubstepowa basowość Burial wziął w obroty wczesny singel Jamiego Woona "Wayfaring Stranger", wielu w rozgorączkowanym oczekiwaniu na debiutancką płytę Londyńczyka aż wstrzymało oddechy. No bo jeśli sam Burial schylił się po numer prawie anonimowego debiutanta, to to musi być "coś"... Rozumiecie? Oczekujący na muzyczną rewelację, ewentualnie rewolucję, musieli poczuć się srodze zawiedzeni. Zamiast tworzenia nowej jakości, Woon postanowił uwypuklić swój największy muzyczny atut, czyli głęboki i ciepły głos. Za sprawą tego zabiegu "Mirrorwriting" okazał się być albumem mocno przystępnym.

Reklama

Jednocześnie, słuchając płyty odczuwa się, że jednak uczestniczymy w doświadczeniu odrobinę eksperymentalnym. Ale tylko odrobinę. Snujące się delikatnie nienachalne melodie nie zostały przydymione odważniejszymi manewrami producenckimi. Także z użyciem podprogowego basu, za sprawą którego niektórzy krytycy chcieli zatrzasnąć Jamiego Woona w szufladzie z napisem "dubstep". Taka klasyfikacja to objaw ignorancji lub lenistwa.

To bardzo klimatyczna, wieczorowa płyta. Czarujący wokal Jamiego Woona pływa sobie w akwarium - właśnie w zamkniętym akwarium, a nie w otwartym akwenie - lejących się subtelnych dźwięków. Niemniej jednak za sprawą chałupniczej wręcz produkcji albumu, płyta unika zbytniej miękkości, pozostając gdzieś pośrodku drogi pomiędzy innowacyjnością a radiowością. Niestety, ta brzmieniowa ambiwalencja nie zawsze przynosi efekty. Z jednej strony mamy znakomite, intrygujące pomysłami i klimatem "Night Air" czy "Shoulda", a drugiej błahe i miałkie w swej chwytliwości "Lady Luck" czy "Middle". Rozdwojenie, świadczące o braku sprecyzowanej wizji albo nieudanej jej realizacji.

Być może zabrzmi to prowokacyjnie, ale Jamiemu Woonowi wcale nie tak daleko do Justina Timberlake'a. Obaj wokaliści szukają niebanalnych rozwiązań w obszarze muzyki popowej, dysponują intrygującymi wokalami, są młodzi, zdolni i przystojni. Oczywiście, Londyńczyka odróżnia jednak od Amerykanina skala komercyjnego sukcesu. Nie sugeruję jednak, że dla Woona celem był tryumf na listach przebojów. Nie potrafię jednak uciec wrażeniu, że "Mirrorwritng" to taka płyta dla nikogo. Za bezpieczna dla fanów muzycznych poszukiwań, jednocześnie zbyt niebezpieczna dla mniej wyrobionego słuchacza.

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jamie Woon | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama