Reklama

Variété "Dziki książę": Dzieło w oparach niedocenienia [RECENZJA]

Być polskim zespołem, obecnym na scenie od pierwszej połowy lat osiemdziesiątych i dalej zachowywać świeżość? Wydaje się niemożliwe, a to właśnie osiągnęli muzycy z Variété na "Dzikim księciu".

Być polskim zespołem, obecnym na scenie od pierwszej połowy lat osiemdziesiątych i dalej zachowywać świeżość? Wydaje się niemożliwe, a to właśnie osiągnęli muzycy z Variété na "Dzikim księciu".
Okładka płyty "Dziki książę" grupy Variété /

Variété powinno wyznaczać drogę polskiej alternatywie. A mimo ogromnego stażu zespołu dowodzonego przez Grzegorza Kaźmierczaka, nadal mówimy o zespole niedocenianym i funkcjonującym raczej w wąskich kręgach znawców niż zyskującym z czasem kultowy status, jak być powinno. Bardzo szkoda, szczególnie że najświeższy krążek zespołu z niemal 40-letnim stażem, "Dziki książę", natychmiastowo wskakuje na listę najlepszych rodzimych płyt alternatywnych tego roku. Ile znacie polskich zespołów, które po tylu latach potrafią nadal zaskakiwać i zachować świeżość? Otóż to.

Reklama

Dlaczego Variété tak zachwyca? Przede wszystkim imponuje konsekwencja z jaką grupa próbuje redefiniować się z każdą kolejną pozycją. "Dziki książę" może i wykorzystuje podobne środki artystyczne jak "Nie wiem" z 2017. Wybrzmiewa jednak dużo cieplej, bliżej słuchacza, dzięki czemu wydaje się płytą pełniejszą brzmieniowo, bardziej dopieszczoną i dopracowaną. Pod tym kątem najbliżej jej prawdopodobnie do "The Colour of Spring" Talk Talk - wysunięte, nadające pełni brzmienia linie basowe i poczucie organiczności sprawiają, że jest album zwyczajnie przyjemny dla ucha.

Tym, co po singlowym "lekko" obawiali się, że muzycy Variété poszli w elektroniczne, bardziej klubowe klimaty, pragnę uspokoić. Przy czym w ogóle dojście do takiego wniosku tylko po kilkudziesięciosekundowym elektronicznym mostku jest naprawdę absurdalne. Spokojnie więc. Variété nie sprzedało ideałów - tu nadal skrywa się mnóstwo melancholii, refleksji, a muzyczna wrażliwość idzie w parze z tą liryczną. Owszem, ortodoksyjni fani narzekać będą na niedobory mroku, który wyznaczał pierwsze lata działalności zespołu, ale nie przesadzajmy: tu słońce przebija się co najwyżej przez powietrze wypełnione smogiem.

Oczywiście to interesujące, jak Variété korzysta z możliwości, jakie daje im współczesna technika. Trudno wyobrazić sobie, aby ktoś był w stanie zrealizować "Popołudniowy lot" z tym nieustannym przeplataniem poszczególnych składowych piosenki, przerzucaniem się nimi, delikatnymi samplami wokalnymi budującymi skutecznie atmosferę.

Jakbyście jednak zapytali, gdzie umieścić Variété w szufladkach gatunkowych byłoby już trudno. Na "Dzikim księciu" stają się tworem tak osobnym, tak innym, że porównywania do innych są co najwyżej tropami i rzucane osobno, wydają się niepełne. Jest tu trochę dubu, odrobina trip-hopu - przez te skojarzenia "afrykańska służba" dobrze spisałaby się przy utworach z "100th Window" Massive Attack.

Nowofalowe korzenie też dają o sobie znać, choć słychać tu inklinacje rocka psychodelicznego czy wczesnej fali post-rocka, bo trudno "pocisków" nie skojarzyć z "Hex" Bark Psychosis. Do tego dodajmy momenty transowe, wręcz mantryczne, które są odległym echem The Durutti Column. Genialne partie saksofonu narzucają natomiast tropy jazzowe, przypominając nieco to, co działo się na solowych albumach Davida Sylviana. Tak, jest tego sporo, ale to wszystko udaje się poskładać w taką układankę, że słuchacz zamiast gubić się w tym, zwyczajnie zatraca.

Słusznie, bo to muzyka bogata w szczegóły i z każdym kolejnym odsłuchem odkrywająca przed słuchaczem nowe warstwy. Ma to też pewną wadę - gęstość warstwy muzycznej sprawia, że teksty wyśpiewywane przez Grzegorza Kaźmierczaka nie potrafią przebić się w sposób pozwalający skupić na nich w pełni uwagę. Szkoda, bo mimo oszczędności w słowach, chłodu płynącego z tekstów, jest tu nad czym się pochylać i odnajdywać sensy. Przede wszystkim zaś zachwycać wyobraźnią gospodarza i umiejętnością malowania obrazów słowami. Przy takich wersach jak "A zanim buchną w powietrzu pociski/Głębinowe bomby zaczną wyrywać kawałki rafy z dna" albo "Wiatr zaczesywał brud na maskach autobusów w afrykańskie pióropusze" dłonie same zbierają się do braw.

Co tu dużo kryć: Variété to idealny dowód na to, by nie rozpoczynać przedwcześnie podsumowań. To spokojnie jedna z najbardziej dopieszczonych, klimatycznych i najdojrzalszych rodzimych pozycji w tym roku. Nie przegapcie jej, bo zasługują chociażby na cień należnego im docenienia.

Variété "Dziki książę", Mystic Production

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Variete | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy