Reklama

Tool "Fear Inoculum": Więźniowie własnych pułapek [RECENZJA]

Przez prawie 14 lat balonik oczekiwań napięty został do granic możliwości i czego by muzycy Tool nie zrobili, przez te lata trudno byłoby zaspokoić pragnienia wszystkich słuchaczy. Dobrze więc, że "Fear Inoculum" jest po prostu w porządku.

Przez prawie 14 lat balonik oczekiwań napięty został do granic możliwości i czego by muzycy Tool nie zrobili, przez te lata trudno byłoby zaspokoić pragnienia wszystkich słuchaczy. Dobrze więc, że "Fear Inoculum" jest po prostu w porządku.
Okładka płyty "Fear Inoculum" grupy Tool /

Pamiętacie grę "Duke Nukem Forever"? Za tym tytułem kryje się 14 lat czekania na pozycję, która kilka razy miała być już wydana, kilka razy zupełnie anulowana, kilka razy tworzona w zasadzie od nowa. W świecie komputerowym ma to nawet swoją nazwę: vaporware. Nowy Tool jest w zasadzie właśnie takim vaporware'em muzyki. Albumem wielokrotnie zapowiadanym i tak oczekiwanym, że kiedy niedawno grupa Maynarda Jamesa Keenana opublikowała nazwę albumu, chwilę później singel promujący, a nawet udostępniła swoją dyskografię w serwisach streamingowych, wielu słuchaczy dalej nie wierzyło w to, iż album "Fear Inoculum" trafi do nich jeszcze w tym roku.

Reklama

A tu proszę: najnowszy Tool w końcu gra w naszych słuchawkach i głośnikach. Jak to w tego typu przypadkach, budzi wśród słuchaczy naprawdę skrajne uczucia. Spory problem widać w pułapce, w jaką dała się złapać grupa poprzez swój wizerunek: trudnego w odbiorze projektu przeznaczanego dla elit. A takowym Tool ... nigdy tak naprawdę nie był.

Wydaje się, że przez 14 lat od premiery "10,000 Days" słuchacze pozapominali, że o ile faktycznie Tool był zatopionym w progresywności, dość ambitnym projektem, to spora miara jego sukcesu tkwiła jednocześnie w zaskakującej chwytliwości tych wszystkich niby-ryzykownych zagrań. Nie powiecie przecież, że riffy z "Euology", "Schism" albo "Paraboli" czy "The Patient" nie tkwiły wam w głowie przez długi czas?

A zgrywanie sylab w tekście zgodnie z kolejnymi liczbami ciągu Fibonacciego? Przecież to nic innego jak tylko artystyczne zgrywanie się. Gdyby zespół był faktycznie tak elitarny i trudny w odbiorze, to po dwóch tygodniach od premiery singla do "Fear Inoculum", tylko na samym YouTube nie znalazłoby się aż 10 milionów jego odtworzeń. A na dodatek nie byłaby to jedna z najgłośniej omawianych premier tego roku.

Sprawdź tekst utworu "Fear Inoculum" w serwisie Teksciory.pl

Wydaje się zresztą, że muzycy z lubością wykorzystują to, z czego byli znani. To samo piaszczyste, mroczne brzmienie, za które zostali pokochali przez fanów, towarzyszy nam również i teraz. Pierwszy numer może jednak sprawić wrażenie, że coś tu nie gra: niespiesznie rozwijane motywy nie satysfakcjonują jak niegdyś, a do tego oparte są na niezbyt skomplikowane riffach, ratowanych co najwyżej przez orientalne perkusjonalia.

Maynard też brzmi nieco inaczej niż w przypadku albumów Toola: bliższy jest tu swojej delikatniejszej, wrażliwszej odmianie, z którą to kojarzony jest projekt A Perfect Circle. Ciekawiej robi się dopiero w drugiej połowie numeru, gdy kompozycja nabiera bardziej transowych barw i staje się cięższa, a gdy wchodzi już w ścisłe rejony metalowe, to jesteśmy w pełni na odpowiednich torach. Szkoda, że aby do tego dotrwać, musimy przejść przez ścieżkę nudy.

No właśnie: muzycy Toola na najnowszym albumie często kręcą się wokół minimalizmu, a to właśnie w tych ciężkich momentach tkwi ich siła i tam słychać, jak w nich kipi. Na szczęście nie dają o tym zapomnieć. Doskonale to słychać w "7empest" - ten numer potrafi być zresztą dość zdradliwy: po wprowadzającej melodyjnej partii na gitarze słuchacz może spodziewać się lirycznej piosenki, podczas gdy niespodziewanie przechodzi ona w solidnie stąpające po ziemi riffy, którym towarzyszy Maynard brzmiący jakbyśmy złapali go właśnie podczas walki z demonami. To, co się dzieje po dziesiątej minucie zasługuje zresztą na wielki ukłon, bo ten pozorny chaos to najlepszy fragment prawie półtoragodzinnej sesji z albumem.

Ciekawie prezentuje się też "Invicible", koło 4 minuty zbliżające się do post-rocka, by później wejść w obszary... space-metalu? Dobrze broni się także pulsujące "Descending", początkowo przestrzenne, by z czasem zarysowywać coraz więcej elementów, aż w końcu uderzyć klaustrofobicznymi riffami.

Skoro jest dobrze, to co sprawia w takim razie, że "Fear Inoculum" nie będzie wspomniane tak ciepło jak "Lateralus" czy "Aenima"? Powiedzmy tak: to pierwszy album grupy z tak wieloma utworami trwającymi ponad 10 minut. I o ile Tool zawsze znany był z przywiązania do szczegółów, muskania nad nimi, o tyle na "Fear Inoculum" wpadają we własną pułapkę i atakują nas dłużyznami. Da się je jeszcze jakoś znieść w numerze tytułowym, ale mordują one chociażby "Culling Voices", które tak powoli buduje napięcie, że w pewnym momencie zniechęcony słuchacz traci skupienie. Szkoda, bo rozwiązanie jest już satysfakcjonujące.

Do tego sama konstrukcja utworów stała się przewidywalna. Najczęściej kiedy chcemy trafić na największa nawałnicę perkusyjno-gitarową przeskakujemy na ostatnie minuty utworu. A tam - proszę bardzo - otrzymujemy ją w ramach wielkiego finału, przed którym następuje zawsze moment wyciszenia. Łatwo natrafić w całym łażeniu za muzykami na znajome ślady: to, że orientalizm "Pneumy" jest żywcem wyjęty z "Lateralusa", "Invicible" to echa "Aenimy", a "7empest" czerpie garściami z czasów "Undertow" to wręcz truizmy.

Sprawdź tekst utworu "Pneuma" w serwisie Teksciory.pl

Przerywniki w postaci "Chocolate Skip Trip", "Legion Inoculant" oraz "Litanie contre le Peur" jawią się jako totalnie niepotrzebne. Pierwszy z wymienionych utworów może zachwycić co prawda grą na bębnach, ale jednocześnie atakuje nieustannie powtarzanym dźwiękiem na wysokich tonach, który z czasem zaczyna niesamowicie irytować. Drugi to ambient z przebijającym się czasem głosem Maynarda zza reverba, który to track zupełnie nic nie wnosi do całości. Trzeci brzmi zaś jak nieporadne testowanie syntezatora lub theremina z efektami. Żaden nie radzi sobie natomiast z wprowadzaniem do kolejnego etapu krążka tak jak czynił to chociażby "Parabol" z "Parabolą". Na szczęście obecne są wyłącznie w wersji cyfrowej.

Powiedzmy więc tak: "Fear Inoculum" nie jest rozczarowaniem, jeżeli chcieliście usłyszeć Tool, jaki znacie. Miejscami ma się bowiem wrażenie, że o ile świat się zmienił, tak muzycy dalej tkwią w 2006 roku i niewątpliwie ma to swój urok. Z drugiej strony, czy to nie smutne, że od jednego z najważniejszych gitarowych zespołów na świecie nie oczekuje się żadnej ewolucji? "Fear Inoculum" jest w porządku, ale czy nie powinniśmy oczekiwać czegoś więcej? Czy te dłużyzny i niepotrzebne skity z wersji cyfrowej to nie jest już znak, że coś nie do końca zagrało? No właśnie.

Ci licealiści, którymi byliśmy, a którzy zachwycali się Toolem i spędzali z nim wieczory w zaciemnionych pokojach nie pokochali ich jedynie za to, że są właśnie tym zespołem, a za atmosferę, bezkompromisowość i umiejętność odpowiedniego cyzelowania emocji oraz - tak, tak - zaskakiwanie, które to dopiero szły za nazwą bandu. To kolejny moment, w którym Tool zdaje się być więźniem własnoręcznie zastawionych pułapek.

Warto się nad tym pochylić, słysząc jednocześnie, że Maynard jest w dalszym ciągu jednym z najlepszych wokalistów muzyki gitarowej, Adam Jones dzięki odpowiedniemu kombinowaniu odczarowuje solówki gitarowe, a bas Justina Chancellora brzmi potężnie, doskonale zgrywając się z bębnami Danny'ego Careya, w którego partiach czuć już z daleka jazzowe korzenie. Po prostu tym razem to połączenie wyszło jedynie dobrze. Ale kto wie, może na kolejną, ciekawszą próbę nie będzie trzeba czekać ponownie 13 lat.

Sprawdź tekst utworu "Schism" w serwisie Teksciory.pl

Tool, "Fear Inoculum", Sony Music Entertainment

7/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tool | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy