Reklama

Therion "Leviathan": Zimowy potwór z północy [RECENZJA]

Fanów szeroko pojętego metalu symfonicznego w naszym kraju nie brakuje. I to przede wszystkim oni z wytęsknieniem wypatrywali nowego albumu Theriona. Czy zespół dowodzony przez Christofera Johnssona zdołał po raz kolejny dostarczyć stojący na najwyższym poziomie muzyczny produkt?

Fanów szeroko pojętego metalu symfonicznego w naszym kraju nie brakuje. I to przede wszystkim oni z wytęsknieniem wypatrywali nowego albumu Theriona. Czy zespół dowodzony przez Christofera Johnssona zdołał po raz kolejny dostarczyć stojący na najwyższym poziomie muzyczny produkt?
Okładka płyty "Leviathan" grupy Therion /

Mariaż muzyki określanej mianem "klasycznej" z ciężkim metalem i rockiem jest tematem dobrze znanym nawet randomowym słuchaczom. Nawet oni powinni raczej wiedzą, że Therion uznawany jest za największego prekursora symfonicznego metalu i prawdziwą gwiazdę tego gatunku.

Muzyczna ścieżka, jaką przez ostatnie ponad 30 lat przebył niekwestionowany dowódca kapeli Christofer Johnsson, robić musi spore wrażenie. Ciągłe eksperymenty, przekraczanie stylistycznych granic i cała masa naprawdę świetnych kawałków - tak w skrócie można to podsumować.

Reklama

Oczywiście w karierze grupy pojawiały się również, co naturalne, etapy stagnacji, jednak Therion zawsze potrafił się po nich podnieść i pokazać światu po raz kolejny swoje najlepsze oblicze. Poprzedni album zespołu "Beloved Antichrist" z 2018 roku był prawdziwym muzycznym monumentem. Ponad trzygodzinna metalowa opera ujmowała swoim rozmachem oraz bezkompromisowością i zdecydowanie była najbardziej ambitną pozycją w całej bogatej dyskografii Szwedów.

Nic dziwnego, że zespół postanowił zaczerpnąć tchu i swoje najnowsze dzieło nagrał w zupełnie innym stylu. "Leviathan" to 45-minutowy krążek wypełniony o wiele bardziej przystępną, melodyjną, wręcz przebojową muzyką przypominającą bardziej operetkę niż operę.

Jako słuchacze nie czujemy się jednak, jakby zespół przesiadł się z Lamborghini do dajmy na to Fiata. Raczej zamienił swoją metalową maszynę na równie okazałą sztukę, która jeździ szybko, zwinnie i wygląda bardzo efektownie. W tym względzie przodują takie numery, jak "Tuonela", "Aži Dahāka" i "El Primer Sol". Królują w nich dynamiczne tempa, chwytliwe melodie, krótko przycięte riffy gitar i budujące klimat smyczki oraz inne motywy znane z muzyki poważnej.

Jednak, jeśli trzeba, Therion potrafi też przycisnąć gaz do dechy i sprawić by silnik wydał z siebie piekielne charkoty - w "Eye of Algol" znajdziemy ciężar spod znaku doom metalu natomiast "Great Marquis of Hell" ze swoim gitarowym szaleństwem, podpartym niezmordowaną galopadą perkusji przypomina Theriona z początku lat 90.  A jest tu jeszcze cudownie rozwlekły i klimatyczny "Nocturnal Light" i bezczelnie łączący patos z przebojowym refrenem "Ten Courts of Diyu".

"Leviathan" to płyta różnorodna, barwna i szybko zapadająca w pamięć.  Jeśli potrzebujecie dodatkowego powera, aby przeżyć zimowe smuty, to śmiało zarzućcie sobie Theriona na słuchawki - zadziała z pewnością tak samo dobrze, jak czarna, diabelsko mocna kawa.

Therion "Leviathan", Mystic Production

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Therion | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama