Reklama

Szczególne okrucieństwo

Britney Spears "Cicus", Sony Music

"Circus", szósty studyjny album Britney Spears, ukazał się rok po "Blackout". Ostatni raz w tak krótkim odstępie czasowym wokalistka wydawała płyty w latach 1999 - 2001. Pytanie, czy ów pośpiech to efekt weny czy chęć wykorzystania dobrego samopoczucia piosenkarki przez speców od marketingu.

Wydanie albumu zbiegło się bowiem z tak zwanym "wielkim powrotem" Spears po rozlicznych kłopotach w życiu prywatnym. Obecnie znów mamy Britney pogodną i szczupłą, nic tylko wydać płytę pieczętującą "powrót z zaświatów".

Pamiętacie dynamiczne "...Baby One More Time", które otworzyło wokalistce wrota sławy? Pamiętacie seksowne, intrygujące "I'm A Slave 4 You"? Pamiętacie agresywne, zaśpiewane z pazurem "My Prerogative"? Albo liryczne "Everytime"? Na albumie "Circus" nic takiego nie znajdziemy. Piosenek z przebojowym potencjałem mamy tu jak na lekarstwo.

Reklama

Nikt przecież nie wymaga od Britney Spears, żeby była drugą Norą Jones czy Sarą Brightman. Jeśli mówimy o popie, to wymagajmy przebojów! O ile - mimo okresu słabszej formy - pozycja "królowej popu" jest obsadzona przez Madonnę, to o miano "księżniczki pop" może się śmiało ubiegać kilka lepszych od Britney wokalistek - choćby Rihanna, która każdym kolejnym singlem podnosi konkurentkom poprzeczkę.

Rihanna z albumu "Good Girl Gone Bad" wycisnęła dziewięć przebojów, na nowej płycie Spears poza utworem "Womanizer", który okazał się sukcesem, potencjał ma jeszcze tytułowy "Circus". Reszta - olaboga!

Niektóre utwory są zupełnie karykaturalne, innym brakuje po prostu dobrego pomysłu. Do tej pierwszej grupy należy na pewno ballada "My Baby", gdzie Spears próbuje być drugą Mariah Carey i pokazuje wszystkie swoje wokalne ułomności. Zupełnie przedobrzony jest "Mannequin" - ewidentnie piosenka z ambicjami, napisana przez pięciu autorów (w tym Britney Spears). Wpakowano tu wszystkie najbardziej modne na rynku smaczki i sztuczki, jest tu przy okazji jakiś przedziwny, psychodeliczny chórek, dużo elektroniki, trochę funku - całość jednak "rozłazi się" zupełnie i tworzy groteskowe wrażenie.

Fatalne wrażenie sprawia również "Lace And Leather", utwór oparty na kilku szarpnięciach basu, a przy okazji kompletnie pozbawiony pomysłu na wykonywaną przez Britney melodię. Tylko najwierniejsi fani Spears będą w stanie wysłuchać bonusowego "Radar" bez irytacji. Jest to utwór jednocześnie nachalny i słaby - a takie zestawienie to wyjątkowo brutalne obchodzenie się z uszami odbiorcy, mające znamiona "szczególnego okrucieństwa". O pozostałych piosenkach można powiedzieć, że są w najlepszym wypadku poprawne.

Oczywiście, to bardzo fajnie, że pani Britney wszystko zaczęło się układać w życiu jak trzeba, ale sprawnie wprowadzona w ruch machina "wielkiego powrotu" nie wytrzymuje zderzenia ze słabym albumem.

4/10

Michał Michalak

Zobacz teledyski Britney Spears na stronach INTERIA.PL.

Posłuchaj nowej płyty wokalistki w serwisie Muzzo.pl.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy