Reklama

Świat bez granic

Steven Wilson "Grace For Drowning", Rock Serwis

Lider Porcupine Tree zatoczył koło. Podwójny album "Grace For Drowning" to muzyczna esencja szerokich horyzontów brytyjskiego twórcy.

Pierwsze nagrania Stevena Wilsona powstawały pod szyldem fikcyjnego zespołu Porcupine Tree, któremu kompozytor fabrykował szczegółową biografię. Dopiero po jakimś czasie "Jeżozwierze" faktycznie stały się realnym bandem z prawdziwymi muzykami. Cały czas to Wilson jest tam głównodowodzącym, wyznaczającym kierunki, decydującym o ostatecznym kształcie. Ostatnio najwyraźniej nawet ta wymyślona przez niego formuła PT przestała mu wystarczać, bo pod koniec 2008 r. ukazał się solowy debiut "Insurgentes", którego logicznym rozwinięciem jest "Grace For Drowning".

Reklama

Wilson zawsze imponował pracowitością, a ostatnio wydawało się, że nawet przy dobie rozciągniętej do 48 godzin zaczął wygrywać walkę z czasem. Lider Porcupine Tree nie wychodzi chyba ze studia - rzućcie okiem na listę projektów przy których maczał palce w ostatnich trzech latach: udział w nagraniu solowego materiału Aviva Geffena, nowe płyty Blackfield i Porcupine Tree, produkcja albumu Orphaned Land, miksy nowych płyt Anathemy i Opeth czy brzmieniowe odświeżanie klasyków King Crimson i Jethro Tull, a w kolejce do nagrania czekają m.in. Storm Corrosion (projekt z Mikaelem Akerfeldtem z Opeth) i Bass Communion. Pozazdrościć kondycji, a przede wszystkim formy, bo nazwisko Wilson to po prostu synonim jakości.

Do nawet bardzo szeroko rozumianego rocka progresywnego Wilson dorzuca doświadczenia kompozytorskie i producenckie nabyte podczas rozlicznych projektów. Nad "Grace For Drowning" mocno unosi się nazwa King Crimson, a Wilson po raz kolejny udowadnia, że zasługuje na miano Roberta Frippa początku XXI wieku. Do nagrań brytyjski muzyk (mimo swej wszechstronności) zaprosił zresztą kilku muzyków związanych z King Crimson, jak m.in. Tony Levin, Pat Mastelotto i Trey Gunn.

Crimsonowe echa słychać też za sprawą saksofonowych partii współpracującego od dawna z Wilsonem Theo Travisa (sprawdźcie choćby "Sectarian", "No Part Of Me", "Remainder The Black Dog", czy wielowątkowy, ponad 20-minutowy "Raider II" z drugiej części). Ten ostatni numer to już pełen odjazd. Lista gości obejmuje też takie nazwiska, jak choćby gitarzysta Steve Hackett (muzyk Genesis w latach 1970-77, z czasów "Selling England By The Pound" i "The Lamb Lies Broadway"), klawiszowiec Dream Theater Jordan Rudess, Nick Beggs (basista znany ze współpracy z m.in. wspomnianym Hackettem i grupą Iona) czy gitarzysta Markus Reuter, pilny uczeń Frippa ("No Part Of Me").

Zgodnie sąsiadują tu psychodeliczne odjazdy, freejazzowe wstawki, minimalistyczne plamy dźwiękowe, fortepianowe ballady (perełka "Deform To Form A Star") czy chóralne motywy (w otwierającym całość utworze "Grace For Drowning" Wilson nagrał, uwaga!, 40 ścieżek wokalu). W sumie ponad 80 minut mija jak z bicza strzelił; nie ma co rozbierać na części pierwsze, najlepiej przyjąć w całości, choć nie jest to łatwa lektura. Hołd dla ambitnego rocka lat 70., w pięknym stylu.

8/10

Zobacz klip Stevena Wilsona do "Remainder the Black Dog":

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Steven Wilson | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy