Reklama

Swans "Leaving Meaning": Giromancja [RECENZJA]

To pierwsza płyta ekipy Michaela Giry po wymianie składu, który grał z nim w latach 2010-2017. I nawet jeśli obecna iteracja Swans bardziej przypomina Angels of Light, wszystko wskazuje na to, że niesława lidera tylko się za sprawą "Leaving Meaning" umocni.

To pierwsza płyta ekipy Michaela Giry po wymianie składu, który grał z nim w latach 2010-2017. I nawet jeśli obecna iteracja Swans bardziej przypomina Angels of Light, wszystko wskazuje na to, że niesława lidera tylko się za sprawą "Leaving Meaning" umocni.
Okładka płyty "Leaving Meaning" grupy Swans /

Najpierw zaradźmy kwestii słonia w pokoju. Tak, "Leaving Meaning" to pierwsze nagranie Swans nie tylko od czasu wymiany składu, ale również od momentu, kiedy w 2016 roku Larkin Grimm oskarżyła Michaela Girę o gwałt. Wedle jej wersji Gira wykorzystał moment jej poalkoholowej słabości, by się do niej dobrać, mimo wielokrotnie sygnalizowanej przez nią niechęci do jakiejkolwiek fizycznej relacji z nim. Co więcej, po fakcie, mimo pozornego ukorzenia się, nie dosyć, że nękał ją nieprzyzwoitymi telefonami, to dodatkowo wywalił ją ze swojego labela, Young God Records.

Reklama

Z kolei wedle oświadczenia, które wydał on, sytuacja - choć była "błędem za który przeprosił swoją żonę oraz Grimm" - miała miejsce za obupólną zgodą, a twórczość artystki "wielce sobie ceni i życzy jej powodzenia w walce z jej demonami". Mamy więc klasyczną sytuację słowa przeciwko słowu. I o ile nie roszczę sobie żadnego prawa, by tę kwestię rozstrzygać, trudno byłoby się do tej sytuacji nie odnieść, czy choćby o niej nie wspomnieć.

Ponownie: nic nie przesądzając czy raczej: zakładając prawdziwość wersji Grimm, ta historia w jakiś makabryczny sposób wpisywałaby się w merytoryczną zawartość tak muzyki, jak i tekstów Swans. Twórczości paskudnej, bolesnej, wiwisekcyjnej, pełnej auto- i nie tylko - agresji, swobodnie przelatującej przez całe spektrum wszystkiego co złego może dziać się z i w ludzkiej głowie. I choć przypadki Michaela Jacksona, Phila Spectora czy Gary'ego Glittera pokazują, że bycie potworem wcale nie implikuje nagrywania rzeczy ponurych, a nieraz wręcz przeciwnie, to "Leaving Meaning" jest kolejną w wykonaniu Giry próbą rozbierania na czynniki pierwsze czegoś, od czego większość z nas najchętniej trzymałaby się z daleka, nawet jeśli nie zawsze jest to możliwe. Nawet jeśli projektuję tu coś dla spójności obrazu. A może tak właśnie robię.

Skoro słoń w pokoju zauważony, czy - jeśli wolicie - koza wyprowadzona, a opcja którą anglojęzyczni zwą "cancel culture", tj. udawanie, że dobre artystycznie twory niedobrych ludzi nie istnieją odhaczona, możemy przejść do sedna. "Leaving Meaning" od strony muzycznej bliżej do dyskografii Angels of Light (albo ewentualnie do "My Father..."), niż ostatnich trzech nagrań w własnym dorobku Swans. Dowodem choćby utwór tytułowy, który z powodzeniem mógłby znaleźć się na płycie jakichś neofolkowych pogrobowców Death in June. Tymczasem tak naprawdę to kompozycja australijskiego krautowo-eksperymentalnego tria The Necks (które nie tylko pożyczyło Girze ten numer oraz "The Nub", ale również brało udział w ich nagraniu).

O ile hałas na "Leaving Meaning" zredukowano, to nie zredukowano transowości i plemienności, o czym przekonuje choćby "Sunfucker", gdzie przy okazji deadcandance'owych przeszkadzajek produkują się aż dwie siostry von Hausswolff, czyli - poza szerzej znaną Anną - Maria. Jak można mniemać po autorach oryginału, repetytywny trans prowadzi tu do czysto już jazzowo-krautowej drugiej połowy numeru, która jest jedną z bodaj najbardziej radio-friendly rzeczy, jakie dotarły do nas z łabędziego obozu od czasów płyt z połowy lat 90. czy nawet "The Burning World". Przynajmniej brzmieniowo, bo trudno wyobrazić sobie stację radiową chętną grać, choćby nawet grubo poza prime timem, przeszło dziesięciominutowe kolosy.

Choć z określeniem "easy - listening" może wypadałoby uważać, bo nawet kiedy Gira ucieka się do gospel (pierwsza połówka "It's Coming, It's Real"), to i tak skończyć się musi (połowa druga) na sytuacji z kategorii tych granicznych czy - jeśli wolicie - doświadczeń krańcowych, bo zaraz po crescendo w stylu "Children of God" dostajemy lekcję z krautowej kakofonii i dystorcji w postaci ultra-repetytywnego, drapiącego i drażniącego "Some New Things".

Mimo pozornie niższej kategorii wagowej i częstych powrotów do charakteryzującego muzykę Swans w najntisach minimalizmu, "Leaving Meaning" stanowi dowód, że półtorej godziny muzyki prawie zupełnie bez hałasu może być doświadczeniem wcale nie lżej strawnym niż monolityczna dźwiękowa ściana, której zwykł Gira poddawać (szczególnie koncertową) publiczność w ostatnich latach. I tego, jak mimo tak radykalnej zmiany, jaką wprowadził względem okresu 2010 - 2017, nadal potrafi nagrywać może inaczej brzmiące, ale w gruncie rzeczy to samo. I choć pobrzmiewa w tym zarzut, to zarzutem kompletnie nie jest. Nadal jest to też obcowanie z bezkompromisowością zawstydzającą większość pseudo-diaboliczno-demonicznej muzycznej ekstremy. Kompletnym brakiem litości, a jednocześnie jakością, do których start mają w tej chwili może najwyżej fenomenalne ekipy Thou i The Body.

Idąc za niezbyt może mądrym skojarzeniem, tak jak czytanie z dłoni nazywamy chiromancją, tak "Leaving Meaning" to znowu "Giromancja" - czytanie z Giry (nie "giry", choć i to byłoby tu poniekąd sensowne). I (znowu) do czytania jest tu bardzo wiele, nawet jeśli (znowu) lektura to raczej nieprzyjemna. Tak już jest z tymi religiami, że obrzędy miewają czasem naprawdę paskudne.

Swans "Leaving Meaning", Mystic

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Swans | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy