Reklama

Stasiak "Solówka po lekcjach": Stare troski, nowe rozwiązania [RECENZJA]

Solowy powrót Stasiaka, w ostatniej dekadzie częściej wszech ogarniacza muzyczno-sportowego niż aktywnego artysty, z pewnością wyróżnia się na tle sceny, jeśli chodzi o tematykę oraz mental twórcy. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z bardzo dobrym albumem.

Solowy powrót Stasiaka, w ostatniej dekadzie częściej wszech ogarniacza muzyczno-sportowego niż aktywnego artysty, z pewnością wyróżnia się na tle sceny, jeśli chodzi o tematykę oraz mental twórcy. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z bardzo dobrym albumem.
Stasiak na okładce płyty "Solówka po lekcjach" /

Gdy pandemia unieruchomiła świat, w Polsce sporo rzadko widywanych w ostatnich latach raperów zaczęło na nowo robić ruchy za sprawą drugiej edycji akcji Hot16Challenge. Jednym z nich był Stasiak, jeden z fundamentów organizatorskich i artystycznych wytwórni Alkopoligamia. Na tym etapie trudno było jednak przypuszczać, że warszawiak ma w planach także wydanie nowego solo. Dość powiedzieć, że kiedy ukazywało się poprzednie i zarazem pierwsze ("Pół żartem, pół serio" z 2010 roku), Quebonafide był jeszcze nieznanym, nawijającym ulicznie gostkiem z duetu Yochimu, Aptaun jawił się jako mocny, ciągle nienasycony label, a KęKę miał jeszcze kawałek drogi do pierwszego kontraktu. Branżowa prehistoria.

Reklama

Czytelników, którzy w mig pomyśleli, że "Solówka po lekcjach" jest próbą złapania fali sentymentu na oceanie rapowych pieniędzy, uspokajam: po pierwsze satysfakcja, po setne dla kapusty. Od początku do końca słychać, że przeżycia i emocje latami kumulowały się w gospodarzu, po czym zwyczajnie musiały znaleźć ujście w postaci płyty mającej sporo autoterapeutycznych wątków.

Nie ma mowy o kreacji, gdy już w pierwszym, na dodatek urodzinowym kawałku ("38") wyjeżdża się z raportem z postępującego rozpadu życia osobistego czy wygaduje się z konkretnych problemów w "Zonku" niczym na kozetce. Ciemniejsze fragmenty tej biografii raz po raz ścierają się z poczciwym, pozytywnym podejściem, sprawiając, że słuchamy człowieka z krwi, kości, potu i łez. No i myśli, bo to mądry życiowo album. Dorosły, bez boomerstwa.

Gdybym miał wybrać frazę, która najlepiej oddaje klimat całości, postawiłbym na nawinięte ni to pewnie, ni to błagalnie "daj mi jeszcze zatańczyć" z "Ostatniego tańca". A to dlatego, że Stasiak zardzewiał przez te długie sezony. Nigdy nie był mikrofonową bestią, zawsze nadrabiał braki solidnością, charakterystycznym głosem i wpasowującym się w bity pisaniem. Tyle że trudno ukryć deficyty, gdy - paradoksalnie - rzetelnie podejdziesz do swojej roboty wykonawczej.

Zacznijmy od gości. O ile Zkibwoy brzmi jak skamielina i wydaje się tak treściowo, jak i nawijkowo najmniej gibkim graczem pod słońcem, a Kosi wlatuje jednym uchem i wylatuje drugim, o tyle featuringi Łony i Rosalie. uwypuklają niedostatki członka 2cztery7. Ten pierwszy niby mało robi sobie z bycia w towarzystwie i separuje się lirycznie, za to jest jak rzadko kiedy elastyczny, ta druga (choć jej udział jest w sumie dość dyskretny) zapada w pamięć dzięki zwiewności i nienadużywaniu maniery. Nie trzeba było zatem wiele, by błyszczeć.

W takich przypadkach nie wiadomo też do końca, czy chwalić, czy ganić za dobór bitów. Z jednej strony wypada chyba przyklasnąć, że są bardzo dobre brzmieniowo, z drugiej westchnąć, bo równocześnie słychać, że większość z nich średnio pasuje do warszawiaka. Ten nieźle umościł się w otwierającym materiał "38", laidbackowym joincie kojarzącym się z Tortem idącym przez Polskę z pierwszymi pieczołowicie zaaranżowanymi cykaczami, czy g-funkującym, żywym numerze "Upał, asfalt i deszcz". I to tyle.

Dalej mamy nierówne potyczki: z rozpoznawalnym po jednej nutce drillem Atutowego, potężnym, sokołowym podkładem z "We dwoje", soulfoodowym, wakacyjnym "Zostaw to" i ejtisowym "Zonkiem". Te produkcje dużo dają od siebie, ale mało dostają w zamian. Niby nie są psute, tylko co z tego, skoro nie są też zagospodarowywane dobrze poprowadzonymi rozwiązaniami wokalnymi. A to marnuje ich niewątpliwy potencjał.

Takie wydawnictwa bardziej się szanuje, niż docenia, ponieważ pozostawiają po sobie całkiem pozytywne wrażenie, równocześnie nie pozwalając zapomnieć o znaczących wadach. Nie mogło być lepiej, ale nie jest źle. W ogólnym rozrachunku każą się skwitować króciutkim i niedookreślonym stwierdzeniem: bardziej props niż hejt.

Stasiak "Solówka po lekcjach", Alkopoligamia

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Stasiak | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy