Reklama

Słuszna duma

Angie Stone "Rich Girl", Warner Music

Wielu słuchaczy zaczęło kojarzyć nazwisko Angie Stone dopiero po premierze "Mahogeny Soul" z 2001 roku. Mało kto wspomina "Hot Chick" z 1999 roku, a przede wszystkim długoletnią pracę przy albumach innych - multigatunkowego Mantronix czy Lenny'ego Kravitza, a na samym początku funkującej grupy The Sequence.

Tak było na początku lat 80. Słuchając nowego albumu zatytułowanego "Rich Girl", nie chce się wierzyć, że Angie ma już ponad 50 lat.

Była partnerka D'Angelo po raz kolejny potwierdziła swoją niesamowitą klasę. Nowy krążek to powrót do klasycznych rozwiązań black music, zarówno tych bliższych Dianie Ross czy Whitney Houston, jak i tych bardziej kojarzących się z Rayem Charlesem czy Arethą Franklin.

Reklama

Angie Stone z niezwykłym luzem i naturalnością porusza się pomiędzy muzycznymi klimatami - raz słyszymy ją w pięknej kameralnej balladzie, za chwilę w pachnącym latami 80., tanecznym r'n'b, a nie od wczoraj wiadomo, że lubi korzystać z hiphopowych rozwiązań. Pomimo tego, że płyta jest różnorodna, bardzo mocno łączy się w całość, która mogłaby chyba stanowić wzór współczesnego albumu wokalistki r'n'b.

To, co zjednało Angie Stone olbrzymią sympatię słuchaczy, to odmienna od standardowej skromność i wielką niechęć do promowania muzyki przez swoją obyczajowość. Na "Rich Girl" jest prawdziwą damą. Świadomą swoich dokonań i zdolności, ale pełną taktu i uroku, który sprawia, że nie traktuje się jej tylko jak kolejnej formy rozrywki. Tak - pochodząca z Południowej Karoliny wokalistka ma tę niezwykłą umiejętność zjednywania sobie słuchacza, sama otwiera się przed nim i sprawia, że prędzej czy później i on angażuje się w jej muzykę emocjonalnie.

Nie chodzi jednak o same emocje, ale o rytm, wibrację, głos. Szczególnie ten ostatni nic nie traci z czasem, o ile nie zyskuje. Weźmy singlowe "Do What U Gonna Do". Ten numer jest tak wyprodukowany, że nie poruszać się w jego rytm byłoby sprzeczne z ludzką naturą. To jest ten poziom najlepszego r'n'b, w którym instrumenty pracują razem w taki sposób, że nie można tego analizować, ale to się czuje... Bo to działa.

Zaraz po singlu pojawia się "Backup Plan" - naturalny hit, który melodię wwierca w głowę w sekundę i również porywa do tańca. Potem adrenalina na chwilę znika przy stonowanym "Proud Of Me", które uważam za jedną z najpiękniejszych ballad ostatnich miesięcy.

"Rich Girl" jest wyprodukowane kompleksowo, dzięki czemu materiał brzmi spójnie i układa się w całość, która puszczona trzy razu z rzędu też nie będzie irytować. Tacy producenci i instrumentaliści jak Steve "Supe" White (znany z pracy z Paulem Wellerem), Jazze Pha (od lat rewelacyjny m.in w numerach z Outkastem czy Snoop Doggiem) czy One Drop Scott (autor wielu klasyków zachodniego gangsta rapu) spotykają się na jednej płycie i razem tworzą coś, co sprawia, że wierzymy w renesans takiego, przepięknego spojrzenia na kobiecy wokal.

Płyta nie jest idealna, szczególnie w swojej drugiej części. Obok rewelacyjnych numerów, przy których Angie i jej załodze można tylko przyklaskiwać, są takie, które przechodzą niezauważone, albo zwyczajnie rozmywają się gdzieś w tle całości. Nie ma jednak drastycznych spadków formy, a kiedy płyta na chwilę zwalnia tempo, jest to tylko dowodem, że zaraz znowu usłyszymy coś wyjątkowego. "Proud Of Me", "Do What U Gonna Do", "Back Up Plan", "Livin' It Up", "Rich Girl" czy "U Lit My Fire" to wszystko kawałki wybitne, porywające lub poruszające, ale zawsze brzmiące ponadczasowo. Angie Stone potwierdziła swoją kluczową rolę we współczesnym r'n'b i zaskoczyła albumem nawet lepszym, niż wszyscy się spodziewali.

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Angie Stone | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy