Reklama

Śliwa "Pół życia za mną": Zaowocowało [RECENZJA]

To będzie historia o jednej z najbardziej spektakularnych ewolucji w polskie rapgrze. Ale również o tym, że im jesteś lepszy, tym mniej powinieneś oszczędzać na producentach.

To będzie historia o jednej z najbardziej spektakularnych ewolucji w polskie rapgrze. Ale również o tym, że im jesteś lepszy, tym mniej powinieneś oszczędzać na producentach.
Okładka płyty "Pół życia za mną" Śliwy /

Wyobraźmy sobie, że jest połowa lutego roku 2018 i dzieci bawią się na podwórku w raperów. Ktoś chce być Białasem, jeszcze inny Gedzem, kolejni wybierają Bonsona albo Bisza. Jakoś trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek miał ochotę być Śliwą, mimo że gość jest z tego samego, pierwszego rozdania Młodych Wilków (akcja branżowego portalu wyłaniająca rapowe talenty), do tego mógł liczyć na wydawnicze wsparcie samego Pei.

Niestety zachłysnął się sobą, stracił swój zespół, gwóźdź do trumny wbił mu właśnie wspomniany Białas, który właśnie nie omieszkał przypomnieć po latach, że sprzedaż płyt Poznaniaka leży. Definicja przegrywu. W takiej sytuacji możesz się albo poddać, albo zmartwychwstać. Wybór wydaje się prosty, bo ile znacie takich rezurekcji?

Reklama

Tymczasem Śliwa nie dał sobie w kaszę dmuchać, nieoczekiwanie ripostując współwłaścicielowi SBM Labelu tak, że mu w pięty poszło. Pod koniec 2018 wyskoczył z więcej niż przyzwoitym krążkiem "Zmiany w sąsiedztwie". I progres wcale nie ustał. DJ Decks organizuje zlot poznańskich emcees w zbiorczym kawałku "Siedem"? Typ wcale nie ustępuje gigantom pokroju Gurala czy Palucha. Grupowy numer reprezentacji Step Records? Gość robi kolegom rzeźnię. Strach faceta zaprosić, no chyba, że jesteś tak dobry, jak na przykład Shellerini.

Dlatego żadnego zaskoczenia nie ma w tym, że na "Pół życia za mną" słyszymy bardzo porządnego rapera. Wystarczy włączyć otwierający "Mój blues" i słychać jak sylaby idą rządkiem, głos klei się do bębnów, zaś wersy są zaokrąglone na rogach. Żadnej nadekspresji, wszystko pod kontrolą. Tkanie sieci podwójnych rymów sprawdza się w "Ulicznym poecie", w "Kartkach i fajkach" słychać, że nie jest na siłę, a w "Born loser", bardzo udanej kooperacji z Floral Bugsem, chce się bić brawo za to, jak są wyartykułowane. "Dycha" jest zdanym egzaminem z szybkiego rapu. Co ważne, Śliwa implementuje to wszystko nie tracąc przy tym ani trochę własnej tożsamości.

Jest jednak 2021 i warsztatowa sprawność na mało kim robi wrażenie, o ile w ogóle jest zauważana. Ale twórca umie też napisać. Ma dar syntezy, który powoduje, że zamiast się pultać w zwrotkach na temat swojej popularności rzuca w "Filtrach" krótkie, wszystko mówiące "Mówiło o mnie dwóch ziomków, potem cztery osiedla".

"Barman" zdradza talent do opowiadania, bo tu leci obrazek za obrazkiem jak w komiksie, wszystko jest spójne i na swoim miejscu. Raper sprawdzi się w ekshibicjonizmie bez zabezpieczenia w rymowanym z Flipkiem "Ludziach o kilku twarzach", dobrze wypadnie prężąc muskuły u boku Ero w "Pazurze", poradzi sobie klejąc gry słów na wieloznacznościach i przeciwieństwach w nawijanej z Dawidem Obserwatorem "Dzielnicy cudów".

Niestety, jedną z umiejętności Mistrza Ceremonii jest też dobór bitów. I tu niestety bohater tej recenzji zdecydowanie nie domaga. Dobrze jest właściwie tylko wtedy, gdy wszystko bazuje na tłustości bębnów i uderzeniu. Poza dwoma rzeczami Hirassa i jednej produkcji Faded Dollars, w której słychać styl, to festiwal słabych pomysłów, kontrowersyjnego gustu i chronicznych deficytów chemii na linii raper-producent. Za często dobry rap łączony jest ze słabymi, amatorskimi popowymi zagrywkami.

Pisałem, że "Barman" dobry? Owszem, za to nadaranżowany, ze słabymi bębnami i okropnym smoothjazzowym posmakiem. Chwaliłem "Kartki i fajki"? Jasne, no ale nie za podkład, bardziej do gry komputerowej niż rapowania. W "Gotham" muzycznie dzieje się tyle, że słuchacz zostaje z poczuciem, iż raperzy mają za mało miejsca. Refren to już kwintesencja nadmiaru.

"Bez serca" łączy kilka bitów w jedno i robi to okropnie. Na zwrotkach sypnęło perkusjami jak gwoździami na drogę, nic dziwnego, że raperom trudno na tym dziwactwie efektownie pojechać. Zmarnowany występ Palucha. Przesadzone, bombastyczne "Przez sen" brzmi jakby Śliwa szykował się do ataku na Eurowizję. Zmarnowany występ Ruskiefajki. A "Rany"? O rany, tu akurat niczego nie zmarnowano, bo John Mojo śpiewa jakby co wieczór modlił się do plakatu Grzegorza Markowskiego.

Szkoda, bo z taką techniką użytkową, silną psychiką i życiorysem sprawiającym, że jest o czym rapować u gospodarza, z wieloma dobrymi rapowymi gośćmi, tą płytą dało się zrobić więcej. Lepszego specjalisty od mikrofonu w Step Records nie uświadczymy, to już czas na producentów z najwyższej półki, tej gdzie siedzi Magiera, Atutowy czy Gibbs, a nie Don Juan bądź ClearMind. I na dobrą produkcję wykonawczą. Wtedy następną płytę będzie można śmiało nazwać nie "Pół życia za mną", a "Pół życia przede mną".

Śliwa "Pół życia za mną", Step Records

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy