Reklama

Sentino "Megalomania": nie strasz, nie strasz, bo się… [RECENZJA]

Ktoś tu za bardzo zainspirował się amerykańskim podziemiem w temacie częstotliwości wydawanych materiałów. I niestety, podobnie jak niektórzy koledzy z Ameryki, Sentino wpadł w artystyczny marazm i nadprodukcję, która nie ma nic wspólnego z wcześniejszą jakością nawet dla garstki internetowych fanbojów.

Ktoś tu za bardzo zainspirował się amerykańskim podziemiem w temacie częstotliwości wydawanych materiałów. I niestety, podobnie jak niektórzy koledzy z Ameryki, Sentino wpadł w artystyczny marazm i nadprodukcję, która nie ma nic wspólnego z wcześniejszą jakością nawet dla garstki internetowych fanbojów.
Sentino wydał album "Megalomania" /materiały prasowe

Sebastian Enrique Alvarez to już pełnoprawna studyjno-instagramowa instytucja, która krąży między Majorką a Berlinem, zahaczając w wolnym czasie o sklepy z towarami o wartości PKB małego afrykańskiego państwa. Ale Sentino to też raper, który skillami zawstydza większość sceny, celnymi linijkami zastępuje pastylki dekstrozowe wszystkim hip-hopowym myślicielom oraz nie wie, kiedy powiedzieć stop. Czy to przy niektórych wypowiedziach, czy wydawanej muzyce, której ostatnia lawina skutecznie nadszarpuje odbudowaną w ostatnim czasie pozycję.

Reklama

Już pierwszy tegoroczny projekt - "Aporofobia" - odstawał od zeszłorocznego nawału sentinowych premier, a drastyczny spadek formy potwierdza "Megalomania". Księga skarg i zażaleń na scenę, opowieści o chorągiewach (ej, ale "Real G, żaden młody kretyn, w polskim rapie same chorągiewy / Ciuchy pożyczone od kolegi, mówię prawdę, bracie, no comedy" jest akurat udane!), luksusowe życie i przekonanie o własnej wyższości, czyli esencja wykreowanego stylu zamknięta w kilkudziesięciu minutach na podkładach momentami brzmiących niczym połączenie trzecioligowych cykaczy i pirackich składanek "Viva neu bei". 

Człowiek czuje się nieswojo, kiedy słyszy liryczne samobóje w postaci "Słowa są jak żyletki, idą pod skórę tak ostro / Ona robi mi gałę, bo jestem zimny jak Oslo" w "Hienach" podane na trapopodobnych beatach.

Tak słabej formy Sentino jeszcze nie miał i nawet kościół Alvareza nie uwierzy w reinkarnację Biggiego i 2Paca, o której zapewnia sam gospodarz. Podążając za "Triumfem" - "Nie jestem narcystycznym zjebem, k***, jestem king Sento" - coś tu się wyklucza, ale patrząc na ostatnie ruchy, trzeba postarać się to zrozumieć. 

Lećmy dalej, bo skoro lato coraz bliżej to i niektórzy będą uskuteczniać wakacyjne romanse. Pytanie tylko, czy wersy takie jak "Myślę o niej tutaj cały czas / Zapomniałem jak to było, ale pamiętam ten smak / Morza szum, sól na jej ustach, biały piasek we włosach / Opalona skóra, muszę lato uratować / Nie chcę, żeby do niego wróciła, proszę, zostań" z "Lata" nie gryzą się za z tymi wcześniej przywołanymi z "Hien"? Akcja przepraszania hip-hopolowców mogłaby być kontynuowana, bo nie można poważnie potraktować czegoś takiego jak "Byłaś moim fenomenem, a ja twoją schizofrenią".

Pełno tu słabych linijek ("Jestem na szczycie swoich marzeń i na pierwszych krokach / Buduje szklany dom, by bronić się po pierwszych ciosach"...), ale jest jeszcze styl, którego akurat Sentino odmówić nie można. Kiedy trzeba, to gospodarz wrzuci coś w innym języku jak w "Lecie", a i zaśpiewa refren na poziomie, chociażby ten w "NASA". Jednak żeby nie było tak różowo, to okropnie brzmią "Hieny" i "AMEX", które dowodzą, że wystrzelał się z pomysłów.

Kolejną bolączką, z którą Alvaraz nie może sobie poradzić, jest muzyka. Podkłady brzmią tak, jakby były wyciągnięte po promocyjnej cenie z otchłani Soundclouda i w porównaniu do tych, na których nawijają ci, których Sentino atakuje w swoich numerach, są strasznie ubogie i mało melodyjne. Pomijam już wyciszony wokal w stosunku do beatu w "Yeah", co boli tym bardziej, że to najmocniejszy tu numer, ale takiego nawału plastiku do okiełznania przez ekspertów od mixu i masteringu już dawno u nas nie było. 

Odpychająco brzmią podrasowane flety (sic!) w "Trójkącie bermudzkim", ogniskowe gitary w "Reinkarnacji" czy to nieszczęsne "Lato", które spokojnie mogłoby zawojować niejeden festyn na koniec sezonu. I niestety, tym samym potwierdza się reguła, że dobry raper na słabych podkładach często nagrywa nieznośne numery, natomiast świetnie beaty niosą tych słabych do granic słuchalności.

Więcej tu produktu, jak czystego rapu i morderczych linijek. Bo czym atakować? Wersami jak "Lepiej idź do logopedy, bo nie masz chyba uzębienia / Coś tam szczekasz, a jak ja coś powiem, to cię psie już po sekundzie nie ma"? Gośćmi z przypadku jak Nitrozyniak? "Megalomania" to głównie trafiony tytuł, a także idealny przykład na pochopne, nieprzemyślane kroki i marnowanie dużego potencjału. Do usłyszenia za kilka tygodni przy okazji nowego projektu, póki jeszcze jest kredyt zaufania. 

Sentino "Megalomania", Sicarios

4/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sentino | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy