Reklama

Sabaton "Heroes": Power metal polo trzyma się mocno (recenzja)

Dwa lata temu na łonie grupy Sabaton doszło do rozłamu. Wokalista i basista pożarli się z pozostałymi chłopakami i wymienili ich na nowych. W muzyce zespołu niestety na lepsze nie zmieniło się nic.

O Sabatonie od zawsze krążyła opinia, że są zbiedniałą, bardziej mainstreamowo tolerowalną wersją Running Wild. Trudno odmówić temu sądowi prawdy. Różnica między jednym a drugim może taka, że Sabaton, przy zachowaniu pokrewnej, szantowo-żeglarskiej melodyki, spłyca heavy metal dalece mocniej niż ich niemieccy koledzy po fachu. Od pierwszego taktu nowego albumu słychać, że w tej kwestii panuje absolutny pax romana.

Grupy power metalowe z grubsza dzielą się na te, które epatują przesadną wirtuozerią i na te, które zieją muzycznym prostactwem. Sabaton należy do tej drugiej grupy. Numery nadal powalają tanim patosem, muzyczną prostolinijnością i schlebiają mało wysublimowanym gustom. Wszystko leci takim forte, że już w okolicach trzeciego numeru pod słuchawkami potnieje ucho. Pseudoklasyczne wstawki - popularne przecież w gatunku - tutaj są zastosowane z wyjątkowo dalece idącą tępotą. Melodyczny kunszt zespołu to nadal poziom "paparapa paparapa" - zmiana muzyków nie wniosła nowej jakości. I pewnie nie miała. Nie zmienia się wszak patentu, który zapewnia znakomite komercyjne funkcjonowanie. Dawno temu krążył pewien dowcip:

Reklama

- Ilu muzyków Pearl Jam trzeba, żeby zmienić żarówkę?
- Żadnego. Pearl Jam nigdy niczego nie zmieniają.

Jakkolwiek suchy by ów dowcip nie był, znakomicie nadaje się do zastosowania w przypadku Sabatonu. Kawałek za kawałkiem brniemy w formy tak siermiężne, że człowiek spodziewa się przy pierwszym lepszym zwolnieniu usłyszeć jak wokalista krzyczy "A teraz rączki do góry". A że krzyczy manierycznie, w dodatku zupełnie nieznośnie twardo wymawiając spółgłoskę "r", to inna sprawa. Kawałki są do siebie bliźniaczo podobne i wszystkie lecą na tym samym patencie - darcie się w zwrotce i patetyczny zaśpiew wspierany tanim chórkiem w refrenie. Nieżyjący od 30 lat Carl Orff, słysząc te chórki, musi przewracać się w grobie. Wszystko to uwypukla w dodatku dosyć charakterystyczna dla Petera Tägtgrena, mocno selektywna produkcja, która tylko obnaża prostotę kompozycji.

Pierwszym odróżnialnym od pozostałych utworem jest poświęcony rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu "Inmate 4859". Odróżnialnym dlatego, że jest utrzymany w innym tempie. Poza tym wszystko tak samo, drapieżnie w zwrotce, patos, parapety i chórek w refrenie (ziew). Zupełnym żartem (nieświadomym niestety) jest z kolei "To Hell and Back", z intro godnym święcącej sukcesy 20 lat temu wieśniacko-rave'owej formacji Rednex. Kolejnym niezamierzonym dowcipem jest "The Ballad of Bull" - faktycznie balladka, ale z polotem godnym rzeczonego byka. Wolniejsze tempa i więcej przestrzeni ujawniają też, jak nędznym wokalistą jest Joakim Brodén, mastermind całej operacji i autor wszystkich zawartych na albumie kompozycji. Jeśli ktoś powinien z tego zespołu wylecieć dwa lata temu, to właśnie on, bo - zaprawdę - przy jego produkcjach, Manowar jawi się jako krynica finezji i intelektu.

Tekstowo jest jak zwykle, czyli militarnie, bohatersko. Taki klimat trzeba lubić. A jeśli się lubi, to po grób. Sabaton doskonale o tym wiedzą, więc mocno chwycili temat i koniunkturalnie się go trzymają. Zdobędzie im to rząd dusz. Wszak nawet medium dla starszych ludzi, to jest TVP1, trąbiła o tym, jak Szwedzi podlizują się naszym narodowym kompleksom, doceniając bohaterstwo (często niepotrzebne i naiwne) polskiego oręża. Tym razem na warsztat wzięli rzeczonego rotmistrza Pileckiego, więc sytuacja zapewne się powtórzy. A że zespół postępuje bardzo kosmopolitycznie i podlizuje się nie tylko nam, to tylko lepiej - więcej płytek się sprzeda i w ogóle. Gorzej, że finezja z jaką Sabaton piszą swoje teksty, to poziom wyższych klas szkoły podstawowej.

Smutny to album. Kolejny smutny album tej formacji. Z niewytłumaczalnych względów popularnej szerzej, niż wiele bardziej utalentowanych i na sławę zasługujących grup power metalowych. To też poniekąd dowód na to, że metalowa publiczność niekoniecznie szuka w muzyce ambicji, sztuki, inteligencji. No, chyba że fanbase Sabatonu to wyłącznie młodzież. Ci mają jeszcze czas wyrosnąć i gust sobie wyrobić. Zapiszcie sobie: Helloween, Hammerfall, Blind Guardian, Iced Earth, Accept, Gamma Ray, Edguy, Rhapsody of Fire, Accept, Rage, Stratovarius, Fates Warning... A tego już nie tykajcie.

Sabaton "Heroes", Parlophone Music Poland/Warner

4/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sabaton | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy