Reklama

Recenzja Years & Years "Palo Santo": Prawo do prowokacji

Years & Years wrócili. Olly Alexander - ku oburzeniu przeciwników środowisk LGBTQ - prowokuje jeszcze bardziej i ma do tego pełne prawo, bo wokalistą staje się coraz lepszym, a towarzysząca mu muzyka to ponownie kawał dobrego, electropopowego grania. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że "Palo Santo" to materiał mniej spójny i pasjonujący niż "Communion".

Years & Years wrócili. Olly Alexander - ku oburzeniu przeciwników środowisk LGBTQ - prowokuje jeszcze bardziej i ma do tego pełne prawo, bo wokalistą staje się coraz lepszym, a towarzysząca mu muzyka to ponownie kawał dobrego, electropopowego grania. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że "Palo Santo" to materiał mniej spójny i pasjonujący niż "Communion".
Olly Alexander (Years & Years) na okładce płyty "Palo Santo" /

Years & Years mają pełną świadomość nośności swoich utworów. Być może dlatego po raz kolejny wyznaczają premierę swojego albumu na początek sezonu ogórkowego. W chwili ukazania światu "Palo Santo" do trzeciej rocznicy wydania "Communion" brakowało zaledwie kilku dni. Czy warto było czekać? Jak najbardziej. Przy czym można odnieść wrażenie, że tym razem muzycy wiedzą nieco lepiej, do której bramki chcą grać.

Słuchacz nie odczyta tu już aż tylu inspiracji muzyką alternatywną - mniej tu wpływów oficyny Brainfeeder, syntezatorów na modłę Radiohead, jak to jeszcze miało miejsce w części utworów z poprzedniego albumu. Tu formuła jest już trochę inna. Na ogół celujemy w electropopową stylistykę, spajamy ją z białym soulem na modłę przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, dodajemy nieco melancholii, ale też nieskrępowanej energii i... oto jest! Raz wychodzi to lepiej, raz gorzej - na ogół jednak intrygująco.

Reklama

Czy "Hallelujah" nie brzmi wam bowiem pod względem samej warstwy muzycznej jak utwór, pod którym mógłby się podpisać Justin Timberlake, gdyby wieczorem chodził do kalifornijskich klubów zamiast bujać się z ziomkami Timbalanda i Pharrella Williamsa lub wyjeżdżać na wieś? Miejscami sposób prowadzenia wokalu jest niemal identyczny, jak u autora "Man of the Woods" - zresztą, odpalcie "Karmę" i poczekajcie do refrenu. Warto zawiesić ucho również nad slow-jamowym "Lucky Escape", w którym przyspieszony sampel wokalny przypomina o tym jakie dźwięki wykorzystywano jeszcze 15 lat temu do pościelowego r'n'b. Falset lidera Years & Years tylko utwierdza zaś w skojarzeniach z tamtymi czasami.

Jeszcze lepiej słychać dawniejsze wpływy w singlowym "Sanctify", w którym Olly Alexander śpiewający o mężczyźnie ukrywającym przed światem swoją orientację seksualną, błyskawicznie kojarzy się swoimi partiami z gwiazdami soulu sprzed dwóch dekad. I tak, dobrze słyszycie - wokalista Years & Years znowu dość metaforycznymi, ale jednocześnie klarownymi w odczycie środkami podkreśla swój homoseksualizm i wsparcie dla środowisk LGBTQ.

Na tle tych wszystkich utworów zdecydowanie wyróżnia się wyciszone "Hypnotised", gdzie zostajemy sam na sam z subtelnie wybrzmiewającym fortepianem, ambientowymi syntezatorami oraz potraktowanym mocnym pogłosem wokalem Olly'ego Alexandra. Dobry moment na odpoczynek, chociaż jeszcze ciekawiej prezentuje się kończące album, ledwie półtoraminutowe "Here". Stąd to dopiero wylewają te soulowe inklinacje. Kiedy usłyszycie ten śpiew stowarzyszony z umieszczonymi na drugim planie chórkami, zrozumiecie od razu.

Niestety, nie wszystko się udało. "All For You" to propozycja nowocześniejsza w brzmieniu: stopa perkusyjna wyznacza rytm na spokojnie budujących klimat padach, po czym słuchacza prosto w twarz uderza generyczny do bólu, EDM-owy refren. A chyba nie za to polubiliśmy Years & Years, czyż nie?

"Rendezvous" rozpoczyna się podróżującymi syntezatorami, które niespodziewanie napotykają na mięsisty bas stowarzyszony z reggaetonową rytmiką, jednocześnie zupełnie odcinając się od swojego karaibskiego źródła. I o ile ze zwrotkami jest wszystko w porządku, tak znowu nie domaga refren: syntezatory balansują na granicy kiczu, a auto-tune zdaje się być wykorzystany zupełnie na siłę. Dziwnie w całym towarzystwie brzmi "If You're Over Me" ze swoimi przesłodzonymi, nadmiernie słonecznymi klawiszami, choć trzeba jednocześnie przyznać, że ten zjeżdżający bas robi robotę.

Mimo tych wad "Palo Santo" to dobra pozycja. Mam jednak wrażenie, że "Communion" całościowo było materiałem spójniejszym i zwyczajnie bardziej zapadającym w pamięć. Może nie był to album specjalnie odkrywczy, ale kompozycje, chociaż mniej różnorodne w klimatach, kipiały większą liczbą pomysłów. Do tego brakuje tu ognia, który wówczas miotał Olly'ego Alexandra - wokalista doszlifował swój wokal, ale młodzieńcza pasja i emocjonalność idąca niegdyś za tymi partiami zaczęły ulatywać. A szkoda, bo Years & Years to wciąż dobra muzyka i do klubu, i na głośniki podczas domówki, i na słuchawki.

Years & Years "Palo Santo", Universal Music Polska

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Years & Years | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy