Reklama

Recenzja WCK "WCK": Wiosnę czuć klasyką

Uważajcie na głowy. Mogą wam odpaść od bujania do rapu WCK. To lek przepisany jeszcze w innej epoce - obniża słuchaczom ciśnienie, podnosząc do góry ich ręce.

Uważajcie na głowy. Mogą wam odpaść od bujania do rapu WCK. To lek przepisany jeszcze w innej epoce - obniża słuchaczom ciśnienie, podnosząc do góry ich ręce.
Okładka debiutanckiego albumu WCK /

Na polskich raperów (i producentów) korzystnie wpływa duża ilość czasu potrzebna do tego, żeby przemielić i zasymilować inspiracje. Trapowe kawałki i autotune'owe podśpiewywanki często jeszcze kuleją, bo i nawijki warsztatowo trudniejsze, i muzykalność nie ta, ale muzykę lat 90. często robimy na poziomie, o którym nie tylko dwie dekady, bo również i półtorej dekady temu, mogliśmy nad Wisłą pomarzyć. Przykłady? Na przykład powrotowy Warszafski Deszcz, pięknie wyprodukowany i z kapitalnymi wymianami Numera i Tedeusza. Boombapowe smakołyki grupy Hurragun, Eproma z Sensim i Sztigara Bonko. JWP/BC i Jeżozwierz, w tych momentach, gdy stają się warszawską filią Boot Camp Clik czy Wu-Tangu. Właśnie naprawdę fajnym numerem w nowojorskim, najntisowym klimacie przypomniał o sobie Litost. Teraz do tej listy śmiało można dopisać tajemnicze WCK.

Reklama

Jako że każdą tajemnicę wypadałoby rozwiązać, szybko wyjaśniam, że drużyna jest sprawdzona w undergroundowym (i nie tylko) boju. Meldują się m.in. ludzie z pierwszego znakomitego draftu Alkopoligamii (Mada, Kaietanovich, Kuba Knap; szkoda, że nie ma jeszcze Karwela), pierwsza dama Diil Gangu - Ryfa Ri bądź Gruby Józek z wydanego nakładem Lekter Records duetu Mondry i Gupi.

Wśród producentów - znowu nie wymienię wszystkich - też gwiazdorsko i już mniej warszawsko. Uwaga na dolnośląski zaciąg, w tym Opiata (Opidigidżejps), Meja (Okoliczny Element) i Zioło (ze stajni Grill Funk). Jeżeli zaczynacie już podsypiać od tej nudnawej acz niezbędnej wyliczanki, to spokojnie, bo płyta was rozbudzi.

"Rozgrzewka" dudni i bas ma taki, jakby basista szarpał struny obok waszych uszu, więc nic dziwnego, że Knap słysząc ten "funky sound" chce "zżerać grę jak tłusty żur na zakwasie". W "Astralnych jądrach", wymieniając się z Emilem G na jazzującym, lejącym się bicie, jest jeszcze lepszy. Chcesz całego wachlarzu styli? Odpalasz "Białasy błyszczą" - podczas gdy Ryfa wchodzi w buty rodzimej Bahamadii, Emil wydziera się tam niczym Fatman Scoop czy Freddie Foxxx.

"Dywizjon 47" brzmi jakby "The Infamous" Mobb Deep i "Illmatic" Nasa wciąż utrzymywały się na szczycie list sprzedaży; Kaietanovich z miejsca wysoko ustawia poprzeczkę pokazując o wiele więcej niż proste nawijanie pod werbel, zaś Ryfa wypada tak, że na miejscu Lilu, Wdowy, Guovy i Reny czułbym zazdrość, może nawet niepokój.

Proszę się nie bać o prymat klimatu wschodniego wybrzeża. "Siema Houston" oddycha pełnym płucami, nigdzie się nie spieszy, płynie innym rytmem tak, że Pimp C musi uśmiechać się w trumnie. Kalifornia? Proszę odpalić sprężyste i słoneczne "Święta ławki", posłuchać jak do tablicy z ksywki wywołany jest z ksywki "Wujek Snoop" - to w tych kawałkach Grubini jest w swoim żywiole. Nie sposób nie wymienić "Świeżości", bo to jak sześć minut jamowania z bandem, jest w tym swoboda i seks, kto wie czy to nie najmniej oczywista, ale zarazem nie najlepsza wizytówka WCK.

Co przeszkadza? Anglojęzyczne podśpiewywanki Ryfy. Warsztatowa surowość i kanciastość Emila G, bo choć za samą ujmującą nonszalancję w "Wujku Snoopie" chciałoby mu się wszystko wybaczyć, to jednak nie można. Mada podpiera się aluzjami, ale bywa rozkojarzony i w jego osiedlowych liniach lotniczych zdarzają się puste przeloty - można go tłumaczyć tym, że zeszłoroczną "47%" ustawił poprzeczkę wysoko, a w międzyczasie przygotował kolejną swoją rzecz. Ale fakt faktem, że o ile wersów Kaietanovicha wypisałem sobie kilka (z wejściem w "Głupku" na czele), to w nawijkach kompana z Zetenwupe nie zahaczyło o mnie właściwie nic.

Wszystko to nieważne. Cóż - jak u WCK, u recenzenta "znowu wojuje głupie serce z przemądrzałą mordą". Serce chciałoby postawić płycie ósemkę, morda wypluje siódemkę. Ale jeżeli wciąż czekasz na posty pomstującego na wynalazki Mielzkiego, chichoczesz złowrogo, gdy Żabson mówi, że woli Migos od Nasa, bo mu się lepiej przy nich tańczy i sprawdzasz jak uzyskać pozwolenie na broń po tym jak jeden z publikujących szeroko rapowych recenzentów peroruje nad wyższością Kaza Bałagane nad Dr. Dre, podbij sobie tę ocenę o oczko. Jeżeli nic ci te ksywki nie mówią i chcesz po prostu, by rapowano do ciebie tak jakby robiono to dla przyjemności i z potrzeby serca, to też podbij. Po płytę WCK.

WCK "WCK", WCK

7/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy